logo
Środa, 24 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Bony, Horacji, Jerzego, Fidelisa, Grzegorza – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Ewelina Pitala
Ścieżkami wiary
Wydawnictwo JUT


Ścieżkami wiary to zbiór wywiadów z ludźmi powszechnie znanymi i osobami zaangażowanymi w działalność dla dobra innych. Wszyscy są katolikami – swoją wiarę wplatają w codzienne życie, problemy, radości, a także tragedie. Ich piękne i głębokie zwierzenia fascynują i wzruszają – nie są zwykłą, suchą relacją, ale świadectwem kroczenia za Chrystusem i dojrzewania w wierze.


Wydawca: Wydawnictwo JUT 
Rok wydania: 2011
ISBN: 978-83-62293-89-6
Format okładki: 125x195
Liczba stron: 456
Rodzaj okładki: Miękka
 
 


 
Staram się mądrze pomagać (5)


Mniejsze zło

Gdy byłam w grudniu 1992 roku z polskim konwojem w Sarajewie, wydarzyło się coś bardzo dla mnie trudnego. Pojechali z nami specjalnym autokarem dziennikarze. W Sarajewie w dniu wyjazdu, gdy przyszłam do autobusu, zobaczyłam, że siedzi w nim kobieta z 8/9-letnim chłopcem i z dwiema walizkami. Chciała z nami wyjechać z Sarajewa, a ja musiałam ją z tego autokaru usunąć!

Nie zapomnę tego nigdy: Płakała, obejmowała mnie za nogi, dziecko klęczało i też błagało. Było to tak dramatyczne, że do dziś ciężko mi o tym mówić. Ale wiedziałam, że jeśli wezmę tę kobietę, to na posterunku wyjazdowym z Sarajewa Serbowie wyciągną ją z autokaru i po prostu zabiją albo zgwałcą, a my już nigdy nie będziemy mogli wjechać do Sarajewa.

Nie wolno konwojom humanitarnym przewozić ludzi, chyba że mieliby wcześniejszą zgodę Serbów. Organizowano akcje wywożenia dzieci z Sarajewa – sama brałam w takiej udział, ale to się działo za zezwoleniem Serbów. Takie działania były starannie przygotowywane. Podczas wjazdu do Sarajewa wszyscy byliśmy kontrolowani pojedynczo – sprawdzano na liście nasze nazwiska i numery paszportów. Wysiadaliśmy na każdym posterunku właśnie po to, aby nikt się nie przemknął. Nie wiem, czy ta kobieta i jej syn przeżyli. Niezależnie jednak od tego, co się stało, uważam, że podjęłam właściwą, choć bardzo trudną decyzję.

Nauczyć samodzielności

Niedawno w Sudanie Południowym, w miejscowości Yuai, widziałam dwóch chłopców, którzy posiadali jedną parę klapek – pierwszy nosił jeden klapek na jednej nodze, a drugi miał drugi na swej nodze. Kupienie im takich klapek stanowiło dla nas groszowy wydatek, ale jeśli kupiłabym klapki jednemu, to dlaczego nie mogę ich kupić drugiemu? A potem trzeciemu, piątemu, dziesiątemu? A potem okaże się, że zajmuję się kupowaniem klapek.

Tę sytuację można odnieść do każdego rozdawnictwa. Naszym celem nie jest dostarczanie ludziom towaru, ale stworzenie takich sytuacji, która pozwoli im samodzielnie się wyżywić i zarabiać na własne życie. Kobiety sudańskie, które były przez nas w 2007 i w 2008 roku szkolone z uprawy warzyw, dzisiaj mają ogródki. Dzięki temu np. Elizabeth Aceh, której syn pięknie mówi po angielsku, może mi powiedzieć: "Jeśli muszę zapłacić za szkołę syna, sprzedaję więcej warzyw i dzięki temu mam na czesne". Właśnie o to mi chodzi. Nie o to, żeby wyjąć portfel i zapłacić chłopcu za szkołę. Kto mu zapłaci za następny miesiąc, rok? Poza tym jeżeli ludzie dochodzą do czegoś sami, bardziej to szanują.

Podobną sytuację napotkałam w jednej z wiosek, gdzie zauważyłam, jak kobieta przygotowuje posiłek z liści zebranych z drzewa podobnego do akacji. Zbliżał się koniec pory suchej, a ona nie posiadała już żadnych zapasów jedzenia. Dzieci zebrały orzeszki, które po rozgotowaniu stawały się papką. Zmieszane z ugotowanymi liśćmi, stanowiły jedyne ich pożywienie.
Miałam przy sobie tyle pieniędzy, że mogłabym jej sfinansować posiłki (inna sprawa, że nie ma tam żadnego sklepu), jednak nie taki jest cel naszej pomocy i nie po to istnieje tam nasza misja. Budujemy studnie, uczymy kobiety uprawy warzyw, dajemy im narzędzia i nasiona, dzięki czemu mogą same uprawiać warzywa, a dzięki studni mają wodę, którą mogą nawadniać uprawy.

To stanowi istotę dobrej pomocy.

Wykorzystać strach

Podczas wjazdów na obszary, gdzie toczyła się wojna, tak naprawdę nigdy nie bałam się o własne życie. Bardziej się martwiłam o życie ludzi, których zabierałam ze sobą. Czułam się za nich odpowiedzialna. Strach przed tym, że komuś mogłoby się coś złego stać, mobilizował mnie do większej ostrożności. Człowiek, który się boi (o ile go lęk nie paraliżuje), ma wyobraźnię. Ktoś, kto lekceważy różne niebezpieczeństwa, chce być chojrakiem – popełnia duży błąd.

Należy się bać, wiedzieć, jakie są zagrożenia, rozmawiać o tym z ludźmi, którzy mają jechać. Oni winni być świadomi grożącego im niebezpieczeństwa. A potem trzeba przedsięwziąć środki ostrożności adekwatne do danej sytuacji i uważnie obserwować otoczenie, nie pomijając nawet spraw, które wydają się nieistotne.

Kiedyś ktoś opowiadał mi o grupie Polaków, która przejeżdżała przez Chorwację z pomocą humanitarną i zatrzymała się na poboczu na siusiu. Poszli w las, znaleźli choiny, zrobili siusiu, po czym ktoś się zatrzymał na drodze i woła: "Uciekajcie stąd, tutaj są miny!". Mieli szczęście, że nikt w te miny nie wdepnął!

To jest właśnie brak wyobraźni! Jeśli się jedzie w rejon walk, to "siusia się" za kołem samochodu i tyle. Są takie rzeczy, które muszą stanowić konsekwencję podjętych przez nas decyzji. Jeżeli zamierzam udać się na teren objęty wojną, muszę stosować się do pewnych zasad, pracować wyobraźnią na tyle, żeby ustrzec się przed niebezpieczeństwem. Jeśli człowiek w takich warunkach nie odczuwa strachu, nie dostrzega zagrożenia w swej wyobraźni, to lepiej niech nie podejmuje takich zadań.

"Facylitatorzy"

Polska Akcja Humanitarna zaczęła nieść pomoc poprzez wysyłanie konwojów z pomocą dla ofiar wojny w Bośni. Potem rozszerzyliśmy działalność na inne kraje: Czeczenię, Kazachstan, tereny byłej Jugosławii itd. Od 2000 roku świadczymy pomoc poprzez stałe misje, na których pracują nasi wolontariusze lub pracownicy PAH.

Polacy tak bardzo przyzwyczaili się do sposobu niesienia pomocy PAH poprzez konwoje, że trudno im teraz się przestawić. Nawet dziennikarze, kiedy rozmawialiśmy o naszym działaniu w Afganistanie (budowaliśmy szkoły i studnie), pytali: "Kiedy jedzie konwój?".

Niesienie pomocy poprzez stałą misję jest bardziej dostosowane do potrzeb beneficjentów. Konwój tylko dostarcza potrzebne rzeczy i stanowi dobrą formę pomocy w przypadkach katastrof naturalnych lub na początkowym etapie konfliktów zbrojnych. Wtedy ludzie potrzebują koców, namiotów, jedzenia, wody, ubrań itd. Stała obecność w danym kraju pozwala udzielać takiej pomocy, która umożliwia beneficjentom samodzielny rozwój. Budujemy studnie, zbiorniki i ujęcia wodne, aby zapewnić dostęp do wody pitnej.

Osoba, która chce wyjechać na misję, niezależnie od tego, w jakim charakterze, musi cechować się przede wszystkim odpowiedzialnością i wyobraźnią, posiadać konkretne umiejętności: znać język angielski w mowie i w piśmie oraz umieć zarządzać projektem. Powinna przeprowadzić właściwe rozpoznanie problemu i sposobów jego rozwiązania, zebrać potrzebne dane oraz parametry, którymi będzie się mierzyło efekty wykonania danego projektu. No i napisać projekt w taki sposób, aby uzyskać finansowanie, a po jego realizacji musi go dokładnie rozliczyć. Musi umieć nawiązywać kontakty, pracować w trudnych warunkach, często w stresie.

Praca na misji w zasadzie nie ma końca – zawsze pozostaje coś do zrobienia. Wymaga to wypracowania w sobie dwóch pozornie sprzecznych cech charakteru. Osoba, która pragnie wyjechać, musi by obdarzona bardzo dużą empatią, by zrozumieć ludzi, wśród których przebywa, i aby z nimi współpracować. Powinna być jednak również asertywna, aby umieć odmówić, wyznaczyć sobie pewne priorytety i nie ulegać naciskom.

To musi być osoba, która po prostu lubi ludzi, ponieważ w terenie pracuje się z bardzo różnymi osobami. Beneficjent, czyli ktoś otrzymujący pomoc, nie zawsze jest miłym człowiekiem, który się kłania, dziękuje i całuje po rękach. Nie – ludzie, z którymi się stykamy, mają swoją godność. Żyją w trudnych warunkach, ale nie będą się stale kłaniali.

Trzeba umieć pracować z nimi na zasadach partnerskich, bo beneficjenci tak naprawdę są naszymi partnerami. Bez nich budowa studni, program rolniczy, postawienie i wyposażenie szkoły nie zostałyby dokonane – do realizacji tych zamierzeń potrzebujemy ich pomocy i współudziału. Ważne jest również, aby angażować ich w proces wyboru sposobu realizacji zaplanowanych działań. Pomoc nie powinna polegać na tym, że przyjeżdża biały człowiek i mówi: "Tu wybuduję szkołę, tu studnię", a następnie robi to.

 



Pełna wersja katolik.pl