logo
Czwartek, 25 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Jarosława, Marka, Wiki – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Ewelina Pitala
Ścieżkami wiary
Wydawnictwo JUT


Ścieżkami wiary to zbiór wywiadów z ludźmi powszechnie znanymi i osobami zaangażowanymi w działalność dla dobra innych. Wszyscy są katolikami – swoją wiarę wplatają w codzienne życie, problemy, radości, a także tragedie. Ich piękne i głębokie zwierzenia fascynują i wzruszają – nie są zwykłą, suchą relacją, ale świadectwem kroczenia za Chrystusem i dojrzewania w wierze.


Wydawca: Wydawnictwo JUT 
Rok wydania: 2011
ISBN: 978-83-62293-89-6
Format okładki: 125x195
Liczba stron: 456
Rodzaj okładki: Miękka
 
 


 
Każdy ma swoje Camino (2)

Nie miałaś żadnych przeciwności?

Kiedy "zabukowaliśmy" bilety, to klamka zapadła. Mówiłam sobie: "Choćby się waliło i paliło, to jadę!". Byłam wtedy na czwartym roku i przeraziłam się, gdy uświadomiłam sobie, że w sesji letniej na dwóch kierunkach mam łącznie 21 egzaminów. Wiedziałam, że jeśli chcę iść, to nie mogę mieć żadnej poprawki we wrześniu. Wprawdzie poprawkami nigdy się nie przejmowałam i zawsze mówiłam: "Nie pierwsza i nie ostatnia", ale tego roku absolutnie nie mogłam mieć "kampanii wrześniowej".

Jednak pojawiło się wiele rzeczy, które zabierały mi czas, jaki chciałam przeznaczyć na naukę. Sesja pokryła się ze ślubem mojej starszej siostry. Kto miał jej pomóc w przygotowaniach, jak nie ja? Poza tym byłam współorganizatorem Sercańskich Dni Młodzieży, które miały zacząć się na początku lipca – to wiązało się z dodatkowymi obowiązkami jeszcze w czerwcu. Pół roku wcześniej zdecydowałam się na spełnienie marzenia w ostatnim tygodniu maja – miałam wyjechać jako wolontariuszka z chorym chłopcem i jego rodziną nad morze, co oznaczało, że wcześniej muszę to wszystko zaplanować. Nie mogłam przekazać tej sprawy innemu wolontariuszowi, bo kto nagle mógłby wygospodarować wolny tydzień? Tym bardziej, że ja się wcześniej zobligowałam. W międzyczasie były jeszcze wybory prezydenckie, dostałam się do komisji, chcąc coś zarobić w morzu potrzeb.

Pomimo wielu przeciwności udało mi się zdać wszystko w pierwszym terminie. Naprawdę nigdy nie przeżywałam takiej motywacji do nauki. Teraz, kiedy wydaje mi się, że mam za dużo rzeczy na głowie, to przypominam sobie, co wtedy przeszłam. To były sprawy, w których nikt mnie nie mógł wyręczyć. Poza tym zdobycie pieniędzy też nie było łatwe, ale dostałam dorywczą pracę w wakacje, więc wydusiłam parę groszy. Z pomocą również przyszli rodzice, którzy udzielili mi pożyczki, mimo że akurat ten rok był dla nich obfity w różne wydatki.

Jak to wszystko zorganizowaliście?

Ksiądz Radek był w Rzymie, więc kontaktowaliśmy się wyłącznie drogą e-mailową. Ze względu na łagodniejsze warunki pogodowe w Hiszpanii, termin wyjazdu ustaliliśmy na wrzesień. Okazało się, że będziemy szli w Roku św. Jakuba (Roku Świętym). Rok św. Jakuba jest tylko wtedy, gdy 25 lipca, czyli święto Jakuba, wypadnie w niedzielę. Następny raz zdarzy się to w 2021 roku.

Postanowiliśmy przejść 620 km w 24 dni, tak by 1 października dotrzeć do grobu św. Jakuba i jeszcze przed wylotem do Rzymu pójść na Finisterrę. Zrobiliśmy kosztorys, wybraliśmy trasę i linie lotnicze. Ksiądz Radek zachęcił do pójścia z nami Włoszkę – Ritę i ks. Maćka. Miałam trochę obaw, bo znałam tylko ks. Radka, a osoby, z którymi przemierza się tak długi szlak, powinny być sprawdzone. Choć jestem bezkonfliktowa, to nie byłam w stanie przewidzieć, czy się porozumiem z pozostałymi towarzyszami. Na szczęście wszyscy świetnie się zgraliśmy.

Domyślam się, że bagaż caminowicza nie może być ciężki.

Zgadza się. Dlatego zrobiliśmy listę najpotrzebniejszych rzeczy i ustaliliśmy, kto jest za co odpowiedzialny. Nie było sensu brać czterech past do zębów, skoro każda rzecz waży i trzeba ją później nieść. Cieszyłam się, że kupując plecak, wybrałam mniejszy, bo wiedziałam, że gdyby zostało mi wolne miejsce, miałabym pokusę, aby go całkowicie wypełnić.

Spakowałam się, zważyłam plecak i stwierdziłam: "Super, jedyne 10 kilogramów!". A pojedynczo wszystko wydawało się lekkie... Naprawdę nie miałam z czego zrezygnować. Nawet ubrania spakowałam w takiej liczbie, żeby wystarczały naprzemiennie do noszenia i do prania... Niosłam na plecach dziesięć kilogramów przez całą trasę.

Kiedy poczułaś, że camino się zaczęło?

Z Lublina na Okęcie pojechałam sama. Pożegnałam się z rodziną i wsiadłam do busa. Po drodze czułam, że mam w sobie mnóstwo emocji. Raz byłam szczęśliwa, raz zestresowana. Nie wiedziałam, czy dam radę, czy się nie przeliczyłam. Miałam też obawy związane z językiem, bo język wyuczony w szkole różni się od mowy potocznej. Jednak stwierdziłam: "W tym momencie zostawiam wszystkie dotychczasowe sprawy w Lublinie i wchodzę w inną rzeczywistość". Gdy już dotarłam na lotnisko, czułam, że właśnie zaczyna się największa przygoda mojego życia. Wiedziałam, że od tej pory muszę być dzielna. Podobało mi się to.

Gdzie wylądowaliście?

Dolecieliśmy z ks. Radkiem do Madrytu. Ksiądz Maciek i Rita dołączyli do nas po kilku dniach, już na szlaku – najpierw ksiądz, potem Rita. Z Madrytu mieliśmy autobus do Logroño, tj. miejsca, w którym zaczynaliśmy szlak. Zwiedziliśmy kilka zabytków w Madrycie, a później pojechaliśmy do katedry, żeby odprawić Mszę. Jadąc tam, uświadomiłam sobie, że to będzie Msza "jeden na jeden". Trochę mnie to zestresowało – po raz pierwszy miałam być jedynym wiernym w kościele. Jednak w połowie Mszy dołączyła do nas pewna kobieta – Hiszpanka. Eucharystia w tak niewielkim gronie była niesamowitym doświadczeniem.

W Hiszpanii nie jest łatwo trafić na Mszę w kościele...

W większości miasteczek nie było Mszy w dni robocze. W niektórych kościołach nie było jej także w niedzielę. Wielu pielgrzymów, pomimo ogromnych prag- nień, nie miało możliwości uczestniczenia w Eucharystii, dlatego przychodzili do nas. Często pytali, gdzie zamierzamy zatrzymać się następnego dnia. Zmieniali swoje plany ze względu na możliwość przyjścia na Eucharystię. Dla mnie to było piękne świadectwo wiary. Ponadto właśnie codzienne Msze Święte sprawiły, że staliśmy się rozpoznawalni na szlaku.

Dużo się modliliście w ciągu dnia?

Rano na pierwszych postojach odmawialiśmy jutrznię, po południu maszerując, modliliśmy się różańcem, a wieczorem mieliśmy Mszę Świętą. Dla mnie to nie był wyjazd turystyczny, ale pielgrzymka, dlatego oprócz plecaka wzięłam ze sobą dziesiątki osób i ich sprawy. Każdego dnia niosłam kogoś innego w sercu. Czasami rano pisałam SMS-a do osoby, za którą modliłam się danego dnia. Ci ludzie prosili mnie o modlitwę, więc czułam się zobowiązana. Zawsze myślałam o nich, gdy było mi szczególnie ciężko iść. Mówiłam sobie: "Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Mój wysiłek ci się przyda. Nie mogę się poddać!". Takie myślenie bardziej mnie motywowało.

 



Pełna wersja katolik.pl