logo
Środa, 24 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Bony, Horacji, Jerzego, Fidelisa, Grzegorza – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Christoph Theobald
Rozeznawanie powołania. Odkrycie, wybór, rozwój
Wydawnictwo W Drodze


Czy ono na nas „spada” z nieba i jesteśmy „skazani” na określoną rolę społeczną, bez możliwości decydowania?
A może podejrzewamy Boga o to, że zamierza nas „wcisnąć” w przygotowany z góry życiowy gorset?
Jak szukać i znaleźć swoje miejsce w życiu?
 
Odpowiedzi na te pytania pomaga znaleźć książka Christopha Theobalda – oryginalna i głeboka, odpowiednia na czasy przemian, jakie obecnie przeżywamy. Uczy nas, jak mamy odkrywać w naszym życiu chrześcijańskie powołanie „bycia człowiekiem”, meżczyzną czy kobietą, i dostrzegać bogactwo powołań osobistych, które rodzą się w Kościele. 
 

Wydawca: W drodze
Rok wydania: 2013
ISBN: 978-83-7033-828-2
Stron: 280
Rodzaj okładki: Miękka

 
Kup tą książkę 
 
 

 

A my...

Odkrywając razem opowieści o powołaniu w pismach żydowskich i chrześcijańskich, przewidzieliśmy w dużej mierze dalszy ciąg naszej drogi. Ale zanim ruszymy dalej, zróbmy miejsce na nasze reakcje wewnętrzne, być może naskórkowe, wobec tej imponującej panoramy biblijnej.

Niektórzy pozostają zapewne ze swoimi znakami zapytania co do spoistości doświadczeń, o których opowiadają te teksty, nie mogąc uwolnić się od ukrytego podejrzenia na ich temat: czy przywoływane w nich wielokrotnie „nieporozumienie” nie jest aby pewną formą przyznania mimo woli, że człowiek nigdy nie słyszy innych słów, niż swoje własne lub istot sobie podobnych? Inni, mniej krytyczni, powiedzą po prostu: „to nie dla mnie”; „nie dorastam do poziomu tego, o czym one opowiadają”. Pewna obawa wobec radykalnego charakteru momentów przełomowych w tych „życiorysach” jest doskonale zrozumiała. Czasami wyrazem takiego dystansu może być kult świętych: zwykły człowiek wielbi ich chętnie z daleka, sam nie czując się na siłach iść tą drogą.

Zapominamy przy tym, że wszystkie postacie, zaludniające kalendarz liturgiczny i chrześcijański świat wyobraźni, zostały wybrane przez Kościół właśnie dlatego, że w szczególny i spójny sposób uosabiały jakiś aspekt życia ewangelicznego, który promieniował na otoczenie do tego stopnia, że inni zaczynali zwracać uwagę na wezwanie, które rozbrzmiewało także w nich samych. Czy chodzi o świętych: Antoniego Pustelnika, Benedykta, Franciszka i Klarę, Joannę d’Arc, Wincentego a Paulo i Teresę z Lisieux, czy o jakiegoś współczesnego mężczyznę lub kobietę – postaci, do których wrócimy w następnych rozdziałach – wszyscy oni, dalecy od dystansowania się od nas, pomagają usunąć wątpliwości i obawy, i stają się dla każdego żywym zaproszeniem, aby posłuchał wezwania, którego nikt inny nie może usłyszeć zamiast niego.

Chciałbym więc na tych stronach wystąpić w obronie „przyzwyczajenia” do opowieści o powołaniu, które tu komentuję. Zacznijmy od spostrzeżenia, że powodują one zmianę ograniczonego, ale jednorodnego, zespołu kilku elementów, mocno zakorzenionych w naszej ludzkiej egzystencji. (1) Na początku jest relacja rodzicielska, rozpatrywana we wszystkich swoich formach, bez idealizacji którejkolwiek z nich. Często są więc konieczne substytuty, a niespodziewane zwroty historii oferują nam je przez zaskoczenie, abyśmy sami mogli stać się istotami zdolnymi do relacji. (2) Ten rodzaj formacji uwrażliwia nasze zmysły, te wspaniałe organy kontaktu z otoczeniem i z bliźnim: słuch, wzrok, dotyk, węch i smak. Ale w kulturze biblijnej pierwsze miejsce zajmuje umiejętność słuchania, która, to wiemy, jest nie bez znaczenia, gdy obserwujemy rozwój małego człowieka w łonie matki i potem, kiedy zobaczy już światło dzienne. (3) Od początku i aż do końca przygoda człowieka polega na „opuszczaniu” i „wychodzeniu”… do kraju, który wskaże nam życie. Pozostajemy przy tym zależni od zmian pór roku i rytmu dnia i nocy, których monotonna powtarzalność zobojętnia, ale jednocześnie chroni nas i ofi aruje łaskę „dzisiaj”, które jest zawsze jakimś „początkiem”. (4) Wezwanie albo powołanie (nie zapominajmy nigdy, że chodzi o akt) pojawia się dokładnie w tym punkcie, gdzie spotykają się konieczność „wyjścia” i „dzisiaj”. To tam istota ludzka może usłyszeć głos Boga, który rozbrzmiewa od zawsze i od początku jej istnienia. I tu zaczyna się przygoda! Polega ona na zachowaniu orientacji wśród wielu „głosów” ludzkich, które nakładają się na głos Boga, w tym także niekiedy trudno słyszalnych krzyków i jęków wielu istnień ludzkich, czy głosów, które imitują do złudzenia intonację Bożą na sposób diabelski. Doświadczenie, choć budzące lęk, jest równocześnie dobroczynne, ponieważ chodzi o rozpoznanie stopniowo, jak w wielkiej i złożonej polifonii, tematów głównych i ich układu albo ich ukrytej „zmowy”. (5) Ale jak je rozpoznać? Opowieści, które przeczytaliśmy, dostarczają nam tylko jednego kryterium: „wyjść” i „opuścić” możemy wyłącznie dlatego, że usłyszeliśmy obietnicę błogosławieństwa, tę samą, która rozbrzmiewa od początku. Możemy ją rzeczywiście usłyszeć z ust innego lub innych tylko wówczas, gdy rozbrzmiewa ona równocześnie w głębi nas samych.

Oto istota rzeczy: zapraszamy czytelnika, aby czytając i powtórnie odczytując opowieści, które zaproponowaliśmy, stopniowo się do nich „przyzwyczajał”. Odkryje wówczas sam, że wszystkie zachęcają go do zrobienia drugiego kroku: nauczyć się słuchać w prawdzie, w czym nikt inny nie może go zastąpić. Tylko on może zmierzyć się z wątpliwościami we wszelkich formach i obawami, jakie odczuwa wobec rozmiarów swojej ludzkiej przygody. Możemy oczywiście poprosić bliźniego o radę i oprzeć się na jego doświadczeniu; do tego tematu jeszcze wrócimy. Ale w punkcie, w którym jesteśmy, nic więcej nie może się dokonać, dopóki rzeczywiście nie zgodzimy się przejść przez doświadczenie duchowe słuchania: Mów Panie, Twój sługa słucha!


 



Pełna wersja katolik.pl