logo
Sobota, 20 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Agnieszki, Amalii, Teodora, Bereniki, Marcela – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
ks. Mirosław Tykfer
Rozeznawanie duchowe
Przewodnik Katolicki
fot. freestocks.org | Unsplash (cc)


O targających nami uczuciach, rozeznawaniu duchowym i duszpasterskich pokusach zastępowania sumienia, z Krzysztofem Wonsem SDS rozmawia ks. Mirosław Tykfer
 
Duch Święty nas prowadzi. Prawda, ale jak?

Bóg nas stworzył do pełni życia. Bóg jest miłośnikiem życia. Jego wolą jest, abyśmy żyli, żyli z Nim na wieki. Jednak po grzechu pierworodnym nasza natura jest pęknięta. Jest w niej rana. Z tej rany rodzi się dwuznaczność: jest pragnienie dobra, ale są też namiętności, które prowadzą do zła. Jest w nas skłonność do grzechu. Bóg jednak z nas nie rezygnuje. Nadal chce dla nas pełni życia. Kroki Boga, który przechadza się w ogrodzie w raju, nieustannie nam towarzyszą. Bóg oddziałuje na nas przez Kościół, przez słowo, przez sakramenty. Ale także przez natchnienia. One pochodzą od dobrych duchów. Jest Duch Święty, ale także aniołowie, którymi On się posługuje. Czasem zupełnie zapominamy, że mamy obok siebie anioła stróża. I te duchy wspierają nas w kierunku dobra. Można pomyśleć na przykład o miłosiernym Samarytaninie. Tak właśnie działają dobre duchy, tak z nami są. Dobry duch jest posłany do nas, aby leczył, aby nasze rany zalewał oliwą. Ale to, co jest najbardziej niezwykłe w działaniu dobrego ducha, że może on nasze miejsca zranione przemienić w miejsca najbardziej płodne. Hildegarda z Bingen mówiła, że Bóg nawet rany zamienia w perły. 
 
Jeśli byłyby tylko duchy dobre, to sprawa byłaby prosta: słuchamy ich i życie układa nam się dobrze.

Ale jest też świat złych duchów. I one działają w sposób przeciwny. To duchy odwrócone plecami do Boga, są duchami ciemności. I mimo że są duchami ciemności, próbują oddziaływać na człowieka pod pozorem dobra. One również wykorzystują naszą zranioną naturę, aby nas prowadzić ku złu, aby ostatecznie nasze rany powiększać.
 
Jak to robią?

Przede wszystkim pozorują dobro. Dlaczego właśnie tak? Ponieważ jest w nas naturalna tendencja do dobra. Zraniona natura nie cała jest zła. Jest uszkodzona, ale w niej jest nadal pragnienie dobra. Dlatego zły duch wykorzystuje to pragnienie na swój użytek. I zamiast do właściwego celu tego pragnienia, prowadzi w kierunku przeciwnym. Duch zły ubiera szaty księcia światłości, a tak naprawdę jest księciem ciemności. Właśnie dlatego wielu ludzi mówi: ale przecież ja chciałem dobrze, ja postąpiłem najlepiej, jak mogłem. No właśnie, okazało się, że to, co zrobili nie było dobre, nawet jeśli wydawało im się, że idą w kierunku dobra.
 
Dlatego potrzebne jest rozeznawanie.

Tak, potrzebne jest rozeznawanie duchów. Bo chodzi o odróżnienie dobra od pozornego dobra. A to wcale nie jest takie proste. Dobry duch leczy rany, zamienia na dobro. Zły natomiast wykorzystuje zranienia, aby nas jeszcze bardziej pogrążyć. On chce, żeby te rany się tylko powiększały, żeby zamieniały się w rozpacz, negację siebie, żebyśmy się kurczyli, zamykali i szli w stronę śmierci.
 
Jak rozpoznać, w jakim kierunku zmierzamy?

Działanie duchów poznaje się po owocach. Ten zły nie zrodzi dobrych, tylko zgniłe. Zły duch nie potrafi uczynić dobra. Tak z kolei jak Jezus, który mówi o sobie, że nie ma w Nim nic złego. Zły duch więc nie ma żadnego przystępu do Jezusa, który jest Bogiem i człowiekiem, ale Jego człowieczeństwo jest czyste. Natomiast do nas już ma ten dostęp. Nie bezpośrednio, nie może za nas uczynić zła, nie może nas do niego zmusić, ale może wpływać na nasze decyzje. Nasze człowieczeństwo nie jest czyste, jest narażone na działanie złego ducha nieustannie. 
 
Problem największy kryje się tam, gdzie musimy odróżnić dobro fałszywe od prawdziwego dobra.

Jezus mówi: po owocach ich poznacie. Można powiedzieć: musztarda po obiedzie. Tak bardzo chciałem, żeby było dobrze, a wyszło źle. Tylko że jak już to wiem, to nie muszę błędów powtarzać. Tak, już wiem, jakie owoce przyniosło uleganie złemu. Mogę prześledzić trochę moje postępowanie i zobaczyć, kiedy tak naprawdę dałem się zwieźć. Jaki to był moment, jaka myśl. Ale mogę rozeznawać też inaczej, zanim mogłaby być „musztarda po obiedzie”. Otóż zły duch nie może uczynić mi nic złego bez mojej decyzji, bez mojej wolnej woli. To ja jestem wolny w dokonywaniu wyboru. Dlatego mogę pytać, zanim podejmę decyzję. Bo faktycznie coś może wydawać mi się takie dobre, wręcz najlepsze. To jest moment, w którym muszę zapytać o to, jakie mogą być z tego owoce, do czego może to mnie doprowadzić. Ale nawet ten sposób rozeznawania – czyli pytania czy to, co wydaje mi się dobre, jest rzeczywiście dobre i czy przyniesie dobre owoce – jest możliwy tylko wtedy, gdy jestem wewnętrznie wolny. A to oznacza, że jestem wolny w stosunku do tego, co bardzo bym chciał zrobić. Bo jeżeli wewnętrznie będę zbyt mocno przywiązany do chęci zrobienia czegoś, mogę nie być wystarczająco otwarty na inne rozwiązania. Mogę być zniewolony swoim nastawieniem.
 
Co wtedy powinienem zrobić?

Jest kilka kryteriów dobrego rozeznawania, aby nie ulegać pokusie tego wewnętrznego zniewolenia. Po pierwsze: nie podejmować decyzji w emocjach. Muszę poczekać na taki moment, w którym będę miał dobry kontakt ze sobą, kiedy będę w miarę spokojny. Wtedy muszę zobaczyć, czy nie ma czegoś we mnie co za bardzo mnie jakoś emocjonalnie zniewala. Co robię, gdy emocje nie ustępują? Idę na modlitwę, biorę do ręki słowo Boże i proszę Boga, aby On dał mi wolność, aby On dał mi światło. Ale to nadal może być niewystarczające. Więc po drugie: idę do kierownika duchownego albo po prostu do księdza. Nie chodzi jednak o to, aby on mi powiedział, albo żeby za mnie podjął decyzję. Chodzi o to, żeby on ze mną porozmawiał, wysłuchał i może rzucił jakieś światło na sprawę. Może powiedzieć: zobacz to tak, a może jeszcze z innej strony, a zapytaj o to, a zwróć uwagę na to itd. Po trzecie, a może właściwie powinno to być pierwsze: mam naukę Kościoła. Mogę zajrzeć do tego nauczania i szukać odpowiedzi, czy postępuję dobrze. Bo jeżeli naprawdę szukam woli Boga, to nauka Kościoła będzie dla mnie fundamentem. Nawet jeśli będę szukał jej zrozumienia w kontekście mojego życia. To oznacza szukanie woli Boga w Kościele. Nie poza nim. W Kościele jest światło. Mogę go szukać w spowiedzi czy we wspólnocie. Czasami jesteśmy o czymś całkowicie przekonani, że właśnie tak powinniśmy zrobić i nagle przychodzą do mnie trzy osoby i mówią: „Czy ty zwariowałeś? Daj sobie czas”. Bardzo ważne jest też zwrócenie uwagi na to, kto mi to mówi, czy to jest osoba mądra, wolna wewnętrznie, taka, która szuka woli Boga we własnym życiu.
 
To szukanie chyba wymaga sporego wysiłku, wymaga czasu…

Bo każdy ma takie rozeznanie woli Boga, jaką sobie wypracował. Bo jeśli codziennie modlę się i czytam słowo Boże, obmywam moje oczy tą mądrością, to wtedy mam przygotowane serce, aby rozpoznawać znaki Bożej obecności, być wolnym w poszukiwaniu jego woli. Bez kontaktu z Bogiem nasze rozpoznanie Jego woli jest bardzo ograniczane. Jeśli żyję banalnie, moje wybory życiowe również będą banalne. Na jakim poziomie duchowym i moralnym żyję, na takim dokonuję trafnych wyborów. 
 
Jeżeli to rozeznawanie jest wewnętrzne i ma być wolne od zniewalających emocji, to znaczy że w tym wszystkim ważne są uczucia.

Wszystko, co jest we mnie, jest ważne. Uczucia również są ważne, pełnią ważną rolę. Mogę przeszkadzać w rozeznawaniu, ale mogą też bardzo pomóc. Przede wszystkim jednak są czymś dobrym.
 
Ale dzielimy uczucia na pozytywne i negatywne.

To trzeba dobrze rozumieć, bo czasem ktoś pomyśli, że jakieś negatywne uczucie jest z zasady od złego ducha. Nie, to nie jest takie proste. Uczucia są moralnie neutralne. Wszystkie. Mogę mieć negatywne odczucie, na przykład gniewu, ale to nie znaczy, że ono jest od złego ducha. Gniew pomaga mi zrozumieć na przykład to, że ktoś mnie skrzywdził, ono odkrywa moją naruszoną godność. Dlatego się gniewam na kogoś. To negatywne uczucie coś o mnie mówi. Mówi coś ważnego: przypomina mi o mojej godności. 
 
To znaczy, że uczucia mówią prawdę.

Uczucia mówią o nas bardzo dużo. Czasami więcej niż myśli. Bo uczucia są spontaniczne. Nie możemy kalkulować. One się pojawiają i już. Ujawniają nasze nastawienie do czegoś. Odkrywają nasze ukryte tęsknoty, nasze zranienia, nasze pragnienia. One odsłaniają nasz wewnętrzny świat. Ale właśnie dlatego moje uczucia muszą być przeżywane odpowiedzialnie. Nie mogą być lokomotywą moich decyzji. Ja muszę moim uczuciom się przyglądać, aby zobaczyć, kim jestem. 
 
Uczucia mogą więc prowadzić nas ku dobremu i ku złemu.

Ale to, że je odczuwam, jedne lub drugie, nie jest jeszcze złe. Dopiero decyzja na podstawie tych uczuć może być zła lub dobra. Bo dobro i zło zależy od mojej woli, ode mnie.
 
Mam jakieś negatywne uczucie, na przykład gniew, co z tym robię?

W gniewie nie powinienem oddać złem za zło. Gniew coś mówi, ale ja nie muszę na jego podstawie robić rzeczy złych. Wręcz przeciwnie, złe uczucia mogę przekuć na coś bardzo dobrego. Jezus gniewając się, robił porządek w świątyni. Jego gniew nie był nieuporządkowaniem, ale wyrazem jego wewnętrznej wolności. On rozeznał, że teraz należy go wyrazić. Ale nie był złośliwy. Jego gniew nie był wyrazem słabości czy nieumiejętności poradzenia sobie z gniewem.
 
To znaczy, że uczuciom trzeba się dobrze przyglądać.

Trzeba poznać świat swoich uczuć. Trzeba mieć kontakt ze sobą. Bo jeśli będziemy wciąż na rauszu uczuć, to będziemy żyć w chaosie. Nie będzie w nas żadnego porządku: będzie albo nieuporządkowane uleganie zmiennym uczuciom albo ich negacja. Jedno i drugie nie jest dobre.
 
W cenie jest dzisiaj spontaniczność.

Spontaniczność jest dobra, bardzo chrześcijańska. Ale może być ta dobra spontaniczność, ale też i zła. Zależy, gdzie ma swoje źródło. Jeśli w moim ciele, w moich namiętnościach, to spontanicznie ulegając i wyrażając te uczucia, robię coś złego. Natomiast jeśli mam tę wspominaną wewnętrzną wolność, pewne poznanie siebie, rozeznanie czy te uczucia prowadzą mnie w dobrym kierunku, to spontaniczność w ich wyrażaniu jest dobra. Jest oznaką pewnej szczerości, prostoty. Ukształtowany świat uczuć czyni człowieka przejrzystym i przez to bardzo spontanicznym. To jest spontaniczność w Duchu Świętym. Dlatego tak ważna jest modlitwa, ważne jest słuchanie słowa Bożego. Muszę rozpoznać na przykład w sobie ambicję, która może być uczuciem silnym, ale niekoniecznie prowadzącym do zła, do egoizmu. Św. Paweł mówi o duchu i ciele. Ciało to nasza natura, zraniona natura. Uleganie zranieniom prowadzi nas w złym kierunku. Życie w duchu to patrzenie na własne zranienia z perspektywy Słowa, modlitwy, sakramentów, dobrych spotkań.
 
To też przyznanie się, że jest taki czas, kiedy swoich uczuć nie rozumiem, kiedy sobie nie radzę z ich oceną.

Dlatego muszę umieć się przyznać, że z jakimś uczuciem sobie nie radzę. Tak, musimy z otwartością mówić innym o naszych uczuciach. Nie wszystkim, ale odpowiednim osobom, które mają większą od nas wolność wewnętrzną i pomogą nas samych siebie lepiej poznać i zrozumieć. Pomogą zobaczyć świat naszych uczuć w świetle Bożej mądrości. 
 
Papież Franciszek wprowadza całe duszpasterstwo na drogę rozeznawania. I jest opór, bo księża boją się subiektywizacji. I że nie jesteśmy przygotowani do tej drogi. Bo zamiast jasnych zasad do zastosowania dla wszystkich, będzie atmosfera: wszystko zależy od konkretnej sytuacji.
 
Po pierwsze, Bóg dał nam wszystko w przykazaniach. I one prowadzą do życia. To nie są zwykłe zakazy, ale droga do rozwoju. Przykazania chronią nas przed zejściem z drogi tego rozwoju. Między innymi dlatego staram się mówić o radach ewangelicznych, czyli ubóstwie, posłuszeństwie i czystości, nie jako czymś więcej niż przykazania, ale jako sposób, aby przykazaniami żyć pełniej. Mamy wszystko w nauce Kościoła.
 
Jeśli wszystko jest jasne, to skąd problem, po co rozeznawać?
Bo okazuje się, że nie potrafimy rozeznawać przykazań, nie potrafimy ich właściwie rozumieć i wprowadzać w życie. Idziemy często za pozornym dobrem. Tak tłumaczymy sobie przykazania, żeby je dostosować do nas, naszych namiętności, naszego nieuporządkowanego świata uczuć. Mamy swoje plany, swoje projekty, w centrum jest nasza wola i w tym duchu czytamy przykazania, naginamy je do siebie. I tutaj jest moment niezrozumienia papieża. Bo głównym celem Franciszka jest właśnie nauczanie tego rozeznawania. Ja w kancelarii parafialnej nie mogę powiedzieć „nie, bo nie”. Nawet jeśli mam rację. Nie wolno mi tak prowadzić ludzi, nawet jeśli mój werdykt jest słuszny. Bo ta osoba nie usłyszy moralnego dobra dla niej, ale tylko zakaz, jakąś decyzję, którą będzie odbierać jako formę opresji, odbierania jej dobra. I ta osoba z tym problemem zostanie, z poczuciem zranienia. Mimo że ksiądz miał rację. Papież właśnie dlatego chce, aby nie zatrzymywać się na przykazaniach, na ich ogłoszeniu i zawyrokowaniu w konkretnej sytuacji. Franciszek chce, aby tę osobę uratować, przywrócić jej wiarę, że Bóg, że Kościół, chcą jej autentycznego dobra. A żeby ta osoba w to uwierzyła, żeby była do tego rzeczywiście przekonana, potrzebuje chociaż krótkiej rozmowy rozeznającej dobro, pokazującej, że zło może mieć pozory dobra.
 
Jeśli rozeznawanie jest takim dobrem, to skąd opór w Kościele, aby je zastosować szerzej?

Zgadzam się z abp. Grzegorzem Rysiem, który mówi, że w Amoris laetitia nie znajdziemy niczego, co nie jest zgodne z Familiaris consortio, którą napisał Jan Paweł II. Nieporozumienie jest w naszej kościelnej mentalności. Chcemy prowadzić ludzi, mówiąc im: to jest dobre, a to złe. I że tak jasno wygłoszone werdykty ocalą ich przed niewłaściwym postępowaniem. To jest mentalność kazuistyczna, duszpastersko nieskuteczna. Kiedy jednak zgodzimy się, że do pewnych decyzji trzeba dojrzewać, że wymagają dłuższej drogi towarzyszenia, to zrozumiemy, że kazuistyka po prostu nie działa. Z kazuistyki nie ma więcej dobra, ale mniej. Przy pozornym zupełnie przekonaniu, że gdyby wygłosić przykazania i wezwać do ich przestrzegania, dobrych decyzji byłoby więcej. Nie, byłoby ich mniej. Jest ich mniej tam, gdzie dominuje mentalność kazuistyczna. 
 
Na przykład?

Przychodzi stosunkowo młoda para małżonków niesakramentalnych. Nie mogą zawrzeć ślubu kościelnego, więc zdecydowali się na życie w czystości. Tylko że od księdza usłyszeli, że ich decyzja będzie nietrwała, że mają przyjść za dziesięć lat. Nie wiem, czy ksiądz powinien wyrokować w takich sprawach. Natomiast rozumiem, że będą przypadki, w których ksiądz będzie wyczuwał, że do dojrzałej decyzji potrzeba czasu, żeby nie podejmować czegoś, co zaraz będzie złamane. Bo wówczas może pojawić się zniechęcenie, żeby w ogóle podejmować takie decyzje. Dlatego czasem nawet bardzo pobożne decyzje wymagają pewnej rozwagi, roztropności. Nie studzenia entuzjazmu, ale towarzyszenia, aby decyzje moralne okazały się trwałe.
 
Nadal będę pytał: skąd więc opór?

W Kościele nie ma kultury towarzyszenia i rozeznawania. My po prostu tego nie rozumiemy, nie umiemy robić. I stąd opór. Spotkałem niedawno starszego mężczyznę, który bardzo potrzebował rozeznawania, ale żaden ksiądz nie chciał mu towarzyszyć. My naprawdę nie byliśmy wychowywani do rozeznawania. I stąd te głosy: papież daje pozwolenia na to i na tamto. Nie, nie daje. On chce, żebyśmy towarzyszyli, tzn. żeby to była droga, i abyśmy rozeznawali zastosowanie przykazań w konkretnych sytuacjach właśnie dlatego, żeby decyzje moralne były poprawne i trwałe. A nie po to, żeby przykazania odkładać na bok. Tylko że lekarstwem na brak stosowania przykazań nie jest nieustanne obwinianie, ale wychowanie do ich stosowania. Ale przyznam szczerze, że nie wiem, czy obecnej sytuacji postawienie tak silnego akcentu na rozeznawanie, kiedy nie jesteśmy przygotowani, okaże się dobre. Czy nie będzie nadużyć, bo ktoś zamiast rozeznawania będzie relatywizował przykazania, dostosowywał do sytuacji.
 
Nie będzie więc łatwo w tej nowej sytuacji się odnaleźć.

Nie jest łatwo, bo na wielu uniwersytetach katolickich i kościelnych jest kryzys myślenia teologicznego. Widzę dużo nauczania nauk świeckich, socjologii, psychologii. Ale czy my mamy u podstaw ewangeliczne myślenie? Czy psychologia nam rzeczywiście pomaga, czy zastępuje Ewangelię? To jest bardzo ważne pytanie. Zaproponowane przez papieża Franciszka rozeznawanie ukazało nasze braki w myśleniu ewangelicznym: albo twarde przykazania, czyli kazuistyka, albo naciąganie przykazań do sytuacji, czyli psychologizacja. W rozeznawaniu nie chodzi ani o jedno, ani o drugie. Ale o prowadzenie do odkrywania przykazań, do życia nimi w pełni. A to dokonuje się z nabieraniem pewnej wrażliwości psychologicznej, ale nie takiej która Ewangelię zastępuje. To wszystko jest bardzo trudne, ale właśnie dlatego tak bardzo potrzebne jest mądre wykładanie teologii, która nie będzie przeczyła temu, co papież Franciszek proponuje, ale będzie tę jego propozycję właściwie tłumaczyć.
 
Gdzie ten brak teologicznego myślenia jest najbardziej widoczny?

Jest bolesne to mówić, ale mamy dużo naginania się do tego świata. Tak odbieram też postawę papieża Benedykta XVI, który zauważył problem dostosowywania się Kościoła do tego świata. Papież emeryt widzi więc problem w Kościele, a nie tylko poza nim. Widzi problem w tym, że nie mamy ewangelicznego myślenia, które pomogłoby nam lepiej rozumieć, dokąd chce prowadzić nas papież Franciszek. Dlatego podkreślam: musimy budować kulturę rozeznawania. To przecież nie dokona się przez jeden dokument. To jest ogromna praca, bardzo żmudna, długotrwała. Ale to ona przyniesie efekt w postaci rzeczywistych zmian postaw moralnych. Także w Kościele.
 
Wydaje się, że jest ojciec mocno przekonany do tego sposobu myślenia.

Ja wierzę, że to jest ta droga. Tak, mocno wierzę. Widzę pewien chaos. Widzę, że wielu ludzi jest zagubionych. Ale właśnie dlatego naszą odpowiedzią nie powinno być kwestionowanie Franciszka, a wiemy, że ma to miejsce czasami, także wśród niektórych hierarchów, choć nie w Polsce. Naszą odpowiedzią powinno być pedagogiczne prowadzenie Kościoła w kierunku towarzyszenia i rozeznawania. Powoli, ale konsekwentnie. Pomagając ludziom odnaleźć się w tej sytuacji, pokazując dobre owoce, jakie będą się na tej ewangelicznej drodze rodzić.
 
Rozumiem, chociaż pobrzmiewają mi w uszach wypowiedzi: ta droga jest zła, w świecie chaosu potrzebujemy jasnego nauczania.

Oczywiście, że potrzebujemy jasnych zasad. Ale odpowiedzią na chaos nie jest powracanie do kazuistyki. Bo jeśli kiedyś było tak dobrze, to dlaczego jest tak źle. Najłatwiejsze jest moralizowanie. Ale ono nie zmienia życia, nie poprawia go. Ludzie nie chcą tego słuchać. Naprawdę wielu ludzi wie, co jest dobre, a co złe. Często naprawdę wiedzą. Ale co z tego, jeśli natrafiają na jakieś wewnętrzne przeszkody, aby za przykazaniami pójść. Nie rozumieją, na czym polega dobro, które za zastosowaniem tych przykazań w ich życiu się kryje. Czują się osądzeni, ale nie poprowadzeni. Ci, którzy chcieliby tylko powtarzać innym: to jest dobre, a to złe, nie zmieniają życia ludzi. Zresztą ludzie nie są w stanie wciąż tego słuchać. I ma ksiądz rację: to jest trudne. Ale to jest ogromnie ważne wezwanie. To jest sedno przesłania Franciszka. Nie ulegajmy więc niektórym mediom, które podważają zasadność tej drogi. Kształtujmy kulturę zaufania. Szczególnie wobec papieża, wobec Kościoła. Bo to jest droga dla Kościoła bardzo pożyteczna. Nie dajmy się zwariować. 

Rozmawiał ks. Mirosław Tykfer
Przewodnik Katolicki 23/2019
 
 



Pełna wersja katolik.pl