logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
o. Remigiusz Recław SJ
Pytanie o miłość
Szum z Nieba
fot. Bonnie Kittle | Unsplash (cc)


Gdzie jest Bóg?
Gdy przyglądamy się Kościołowi, zdarza się, że pada pytanie: gdzie jest w nim Bóg? Tymczasem to my często zasłaniamy Boga. W naszych miejscach pracy, w domach, we wspólnotach, gdziekolwiek jesteśmy – tam też jest Kościół. Jeśli ludzie w nas nie widzą miłości, to nie zobaczą także i Boga.
 
Bywa, że osoby po mocnym doświadczeniu spotkania z Jezusem, także te, które stale formują się duchowo, ulegają pokusie myślenia, że są mądrzejsze, bardziej wyrobione, dojrzalsze niż pozostali. W pewnym stopniu takie rozumowanie jest uzasadnione, ale rodzi niebezpieczeństwo stawania ponad drugim człowiekiem. Kościół jest tajemnicą. Jeśli ktoś nie przyjmie tego faktu, nie zrozumie też tego, kim jest Bóg, tu na ziemi. Korzystając jedynie z intelektu – odkryjemy wiele paradoksów. One są wszędzie tam, gdzie ukryta jest tajemnica. Jednym z paradoksów jest fakt, że Kościół jest instytucją świętą i grzeszną jednocześnie. Niektóre przewinienia ludzi Kościoła są tak wielkie, że aż budzą w nas obrzydzenie. Ale mówiąc o nich, mówimy też o naszych własnych. Jesteśmy ochrzczeni, przyjmujemy sakramenty, a zdarza się, że zupełnie o tym nie pamiętamy. Kościół jest święty, bo jest tworzony przez Boga, a jego głową jest Chrystus. Jest grzeszny, bo my go tworzymy, którzy jesteśmy grzeszni i wciąż upadamy.
 
Kolejny paradoks: Kościół jest nadprzyrodzony i mistyczny, a z drugiej strony widzimy sformalizowanie: urzędy, tytuły, zasady, reguły, które kłócą się z prostotą i służbą. Głosimy Kościół otwarty i ewangelizujący, a widzimy w nim zamknięcie i rozbieżność z duchem czasu. Aby te pozorne sprzeczności ogarnąć i przyjąć – potrzebna jest wiara, która przekracza nasze rozumienie. Podobnie jak wiara w Boga, w którego bardziej wierzymy, niż Go pojmujemy. Tajemnica charakteryzuje się tym, że wymaga, by ją odkrywać, a to często oznacza chodzenie w ciemności. Możemy to porównać ze stanem strapienia i pocieszenia duchowego. Gdy mamy strapienie – tylko wiara może nas przez nie przeprowadzić. Kiedy rozważamy tajemnice Kościoła – bardzo ważne, by z wątpliwościami stawać przed Jezusem. To On przez Ducha Świętego prowadzi Kościół, pomimo błędów ludzi na różnym poziomie i różnych stanowiskach. Gdy oceniamy Kościół, to tak jakbyśmy stawiali lustro przed sobą i widzieli samych siebie. Szczególnie w sytuacjach, kiedy mówimy o tym, jaki Kościół chcielibyśmy widzieć. A gdy on taki nie jest, przeżywamy frustracje. Warto pamiętać, że lustro zawsze zasłania Jezusa, przez co On staje się dla nas niewidoczny. Zadaniem Kościoła jest też chronić naszą wiarę, także w tym wymiarze, by do Objawienia nic po ludzku nie dodawano, ani z niego nie ujmowano. To nie znaczy, że ono nie podlega rozwojowi wraz z upływem czasu. Każda epoka i czas rodzi inne problemy, a Objawienie jest na nie odpowiedzią, ale nie nagina się do naszego myślenia. To, co obecnie najbardziej hamuje rozwój Kościoła, to nasze zabieganie. Świat tak pędzi, że nie mamy czasu słuchać Boga. Z jednej strony – potrzebujemy Go i szukamy, ale z drugiej – brak nam dla Niego czasu. To powoduje, że w Kościele jest za mało naszej modlitwy i zaczynamy postrzegać go coraz bardziej jako zbudowany na ludzkich zasadach.
 
Istota wiary
 
Wiara w Kościół wynika z wiary Boga, z tego, że Duch Święty w nim działa i jest w nim obecny. Nie jest to wiara dla niej samej. I nawet, gdy ludzie Kościoła upadają, gdy my upadamy, bo jesteśmy grzeszni i słabi – istotą jest obecny w nim Bóg, który zna słabość człowieka i takiego powołuje. Dlatego nasze wyznanie wiary w Kościół to także uznanie mocy Jezusa, która w nim działa i go przemienia, by stawał się święty. To także wyznanie wiary w nadprzyrodzoną moc wspólnoty Kościoła, która nie jest jedynie skupiskiem ludzi połączonych zasadami, ale więzią, którą tworzy Duch Święty, a ta także jest tajemnicą. Zdarza się, że łatwiej nam przyznać się do wiary w Boga niż do Kościoła. Czasem oznacza to wręcz heroizm, bo możemy być posądzeni o głupotę. W czasach św. Ignacego nie było inaczej. Ruch protestancki był tak silny, a zgorszenie postawą hierarchów Kościoła tak duże, że dla wielu ludzi było niezrozumiałe, jak można popierać taką instytucję. A św. Ignacy nie tylko popierał, ale także ustanowił dla jezuitów specjalny ślub posłuszeństwa wobec papieża. Obecnie z ojcem świętym mamy bardzo dobre skojarzenia, Jan Paweł II został beatyfikowany [zaś kanonizowany w 2014 r. – przyp. red.]. Ale na przestrzeni wieków papieże bywali bardzo różni. Zdarzało się, że byli wybierani za sprawą koneksji i nie żyli zgodnie z zasadami wiary chrześcijańskiej. Św. Ignacy, gdy składał ślub posłuszeństwa papieżowi, wiedział, że jego styl życia budzi wątpliwości. A jednak był mu posłuszny.
 
Można powiedzieć, że Kościół funkcjonuje na dwóch płaszczyznach – nieba i ziemi. Nie da się ich od siebie oddzielić, ponieważ łączą się ze sobą, przeplatają i uzupełniają. Podobnie jak nie da się oddzielić od siebie bóstwa i człowieczeństwa Jezusa, tak i w Kościele – niewidzialny Bóg jest wcielony w to, co widzialne. Dlatego nie możemy powiedzieć, że uznajemy tylko to, co Boskie, bo oba te wymiary stanowią jedno. Nie jest przecież tak, że na weselu w Kanie Jezus był człowiekiem, a czyniąc cuda – Bogiem. To może nam pomóc zrozumieć, dlaczego do spotkania z Bogiem potrzebujemy ołtarza, konfesjonału, czy kapłanów – ponieważ Bóg jest Bogiem wcielonym. Na pewno poradziłby sobie bez tego, co ludzkie i materialne, a jednak chce się tym posługiwać. Mógłby działać sam, ale daje władzę apostołom, którzy nieraz w Niego wątpią, nieraz upadają i nie zawsze idą drogą powołania. A Bóg w taki sposób chce do nas przychodzić i tak się objawiać – w tym co słabe i małe. Dlatego nie można mówić o Kościele bez hierarchii i tego, co widzialne. I chociaż to, co widzialne przemija – Kościół trwa na wieki.

Chrystus o tym wie...
 
Do wzrostu potrzebna jest gleba. A ta nie zawsze jest dobra. Kapłani, siostry zakonne, czy papieże dorastali w różnych środowiskach – mniej lub bardziej problemowych, bogatych i biednych, w kochających się rodzinach, ale i rozbitych. Oznacza to, że każdy został inaczej ukształtowany. I ta różnorodność kształtuje Kościół. On nie jest oderwany od tego, jacy jesteśmy. Podobnie jest w małżeństwie – ono może pielęgnować zło i nie zapobiegać jego rozwojowi – tak i w Kościele są środowiska, które wpływają na niego destrukcyjnie. Od początku istnienia Kościoła w gronie powołanych był Judasz. A zatem w Kościele było i jest obecne zło, a Jezus o tym wie. To zło przypomina nam o krzyżu, na którym Jezus cierpi za nas i umiera za nasze grzechy, także za tych, których powołuje. Oznacza to, że i my jesteśmy zaproszeni do takiej miłości wobec Kościoła, bo takim pokochał Go Jezus. To także jest tajemnicą Kościoła, ale i życia każdego z nas i naszych bliskich. Jest to o tyle tragiczne, że rany powstające we wspólnocie, którą jest Kościół (podobnie jak te w rodzinie, gdzie oczekujemy miłości), są szczególnie bolesne i trwałe. A przez to – tym trudniej jest kochać. Dlatego Kościół jest poraniony, podobnie jak nasze rodziny. Chrystus o tym wie, jest głową Kościoła i go prowadzi. A w nas nieraz rodzi się bunt i pytanie: jak On mógł dać władzę takim ludziom? Apostołom, którzy byli tchórzami i ciągle wątpili? Jak mógł wybrać Judasza? A jednak Jezus nie chciał działać sam, bez problemów, wybierając jedynie ludzi idealnych. Nasze dojrzewanie nie polega tylko na tym, że rozwijamy się intelektualnie i duchowo, ale przede wszystkim na przekraczaniu siebie, by kochać i przebaczać, szczególnie wtedy, gdy po ludzku jest to niemożliwe.
 
Także na tym, by nie rozdzielać w Kościele tego, co widzialne i niewidzialne, by nie przeciwstawiać charyzmatów hierarchii, czy Ducha Świętego władzy. Bóg do tego nie wzywa. Rozdzielanie Jezusa od Kościoła na ziemi oznacza, że chcemy Głowę oddzielić od Ciała. A to jest śmierć całości: zarówno Głowy, jak i Ciała. Chrystus tak ustanowił, że chce być jedno z Ciałem, choć nie jest ono święte. Jezus swoją świętością wszystko przenika i uświęca. Co więcej – na krzyżu zwyciężył grzech. Nie oznacza to, że my we wszystkim współpracujemy z Chrystusem i nie upadamy w grzech, choć jesteśmy w Kościele, ale zwycięstwo Jezusa zapewnia mu świętość. Nasz grzech rani Kościół i nas samych, ale Jezus nam przebacza i nas uzdrawia. Być w Kościele oznacza, że jesteśmy w Chrystusie. Dlatego jesteśmy zaproszeni do tego, by On stawał się także Głową naszego życia i byśmy myśleli tak jak On. I to, że ktoś na to zaproszenie nie odpowiada – nie oznacza, że ja także mam nie odpowiadać. Zdarza się, że słyszymy, że jakiś ksiądz nie jest wierny powołaniu. A czy w małżeństwach tak nie bywa? Miłość, nie tylko małżeńska, ale także ta do Jezusa, podlega rutynie. Czy małżeństwo całe życie funkcjonuje jak w narzeczeństwie? Po pewnym czasie – dość łatwo jest się od siebie oddalić. W kapłaństwie nie jest inaczej. Dlatego tym, którzy są tak blisko Boga, paradoksalnie tę bliskość najtrudniej utrzymać. Jednak świętość Kościoła nie ma źródła w ludziach, którzy go tworzą, ale w Chrystusie, który pokonał ich grzech i ich rutynę. I kiedy widzimy grzech w Kościele, to albo możemy przyjąć bierną postawę, bo uznamy, że nie mamy wpływu na to, co się dzieje, albo możemy czerpać z Chrystusa, by stawać się świętymi. Przede wszystkim po to, by poganie, patrząc na nas, nie zastanawiali się, czy Kościół panuje nad światem, czy raczej świat zapanował nad Kościołem. Ponieważ w środowiskach, w których żyjemy – to my jesteśmy przedstawicielami Kościoła i Chrystusa.
 
Ważne jest również, aby podkreślić ścisły związek Kościoła z Eucharystią. Mówimy, że jest on Ciałem Chrystusa, na ołtarzu mamy także Jego Ciało. To Kościół i wspólnota czyni Eucharystię, a ona tworzy Kościół. Ta relacja od samego początku jest obustronna. Potocznie mówi się, że kapłan sprawuje Eucharystię, ale to my wszyscy ją sprawujemy, a kapłan jedynie jej przewodniczy z ramienia Kościoła. Ona jest naszą wspólną modlitwą. To jest ofiara każdego z nas w Chrystusie i z Chrystusem. Na tym właśnie polega powszechne kapłaństwo, w którym uczestniczymy. Jest wiele symboli, które to potwierdza. Na przykład, w Starym Testamencie tylko kapłani mieli poświęcone szaty. Dziś każdy z nas przy chrzcie dostaje białą szatę. Wtedy – tylko kapłani byli namaszczeni, obecnie – każdy z nas jest namaszczony przy chrzcie do bycia dzieckiem Boga, a później i na inne sposoby (na przykład, gdy jesteśmy chorzy). Dawniej – tylko kapłan mógł wejść do miejsca świętego – dziś każdy może to zrobić. Co więcej – każdy z nas jest świątynią Boga. Kapłanów to nie dotyczy w większym stopniu. Są pewne czynności zarezerwowane tylko dla nich, ale ma to wymiar bardziej porządkowy niż dogmatyczny. Na przykład, tylko księdzu wolno dotykać tabernakulum, ale nasze serce, w którym przechowujemy Eucharystię, jest nieporównywalnie ważniejsze niż poświęcony w kościele metal. Ono jest prawdziwym miejscem przechowywania Jezusa. Nikt z nas nie ma narzuconych ograniczeń w przychodzeniu do Boga i rozmawianiu z Nim. Bóg chce być w każdym z nas i chce, by każdy Go dotykał. Ciało Chrystusa jest dla nas. Oczywiście błędem byłoby myśleć, że w tej sytuacji kapłani nie są potrzebni. To Chrystus ich ustanowił. Bóg wybiera i powołuje do kapłaństwa zwykłych ludzi.

Kim jest człowiek Kościoła? 
Kiedy mówimy o posłuszeństwie Kościołowi, nie chodzi jedynie o zewnętrzne posłuszeństwo zasadom, ale o jedność z Chrystusem ukrzyżowanym, który cierpi w nim także dzisiaj przez nasz grzech. Dlatego posłuszeństwo to zasłuchanie w Ducha Świętego i gotowość na ukrzyżowanie razem z Jezusem, którego ukrzyżowali ci, którzy byli powołani, by Go przyjąć. Główną pokusą przeciwko posłuszeństwu jest krytykanctwo, które przychodzi pod pozorem dobra. Czasem ulegamy iluzji, że kiedy przyjmiemy taką postawę, to coś się zmieni, ale w konsekwencji – osłabiamy wiarę swoją i drugiego człowieka. Upomnienie braterskie jest związane z przyjęciem miłości i krzyża. Krytykanctwo jest temu przeciwne. W Kościele są pomyłki i błędy, ale nie należy ich rozgłaszać wśród ludzi, którzy nie mają wpływu na to, by je zmienić, a szczególnie wśród tych, którzy mają słabszą wiarę. Naszymi słowami nie tylko możemy osłabić ich więź z Kościołem, ale i z Jezusem. Warto, abyśmy pamiętali, że to, co dla nas jest zwykłym podzieleniem się opinią, dla człowieka, który ma nieugruntowaną wiarę, może być zachętą do odejścia z Kościoła i rezygnacji z Boga. W pewnych sytuacjach o błędach należy mówić, ale pamiętając, że bezpośrednio do osób, które mają na nie wpływ. Podejmowanie takiego działania jest związane także z przyjęciem krzyża (ktoś może nas odrzucić), ale tylko w taki sposób można coś zmienić.
 
Na koniec warto postawić pytanie – kim jest człowiek Kościoła? Przede wszystkim jest to ktoś, kto kocha Kościół. Przyznaje się do niego, bo w ten sposób przyznaje się jednocześnie do Chrystusa i sposobu, w jaki On chce się wcielać. To człowiek, który utożsamia się z tym, co się w Kościele dzieje i co jest w nim proponowane, nie próbuje go naginać do swojego myślenia. Podobnie z Pismem świętym – nie interpretuje go na swój własny sposób, ale przyjmuje ten ustanowiony przez Kościół. To człowiek, który go nie osądza, ale przyjmuje jego osąd. A osąd Kościoła to Chrystus i krzyż. To także człowiek, który podejmuje z radością każdą ofiarę na rzecz jedności w Kościele. Nie uznaje, że ma „patent” na Ducha Świętego, ale docenia mądrość wspólnoty, ponieważ to przez nią On przede wszystkim działa. Dlatego Jezus pragnie, abyśmy byli we wspólnocie, do której powołuje słabych i grzesznych ludzi, ale daje im moc i władzę: „co zwiążecie na ziemi, będzie związane, co rozwiążecie – będzie rozwiązane”. Człowiek Kościoła jest stały, nie niepokoi się trudnościami czy intrygami. Oczywiście boleje nad nimi, ale czerpie pokój od Chrystusa, który jest niezmienny.

Remigiusz Recław SJ
 
Szum z Nieba 109/2012 
 
 



Pełna wersja katolik.pl