logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Joanna Kociszewska
Przejrzystość, odpowiedzialność i prewencja
Więź
fot. Bud Helisson | Unsplash (cc)


O sytuacji w Polsce trzeba mówić jak o elemencie większej całości. Kryzys w Kościele dotyczący wykorzystywania seksualnego nieletnich nabrał charakteru globalnego. Problemem okazały się nie tylko przestępstwa niektórych duchownych, lecz także reakcje kościelnych przełożonych.
 
– mówi Ewa Kusz, psycholog, seksuolog, terapeutka, wicedyrektor Centrum Ochrony Dziecka przy Akademii Ignatianum w Krakowie, w rozmowie z Joanną Kociszewską.
 
Kryzys w związku z falą ujawnień wykorzystywania seksualnego małoletnich wybuchł w Kościele amerykańskim w roku 2002. Nie spowodował jednak chyba refleksji u innych. Na przykład w Kościele niemieckim, choć dyskutowano o sprawie, nie podjęto żadnych działań poza wydaniem wytycznych. Dlaczego?
 
W Stanach Zjednoczonych kryzys nie wybuchł w 2002 r. Wtedy trwający od początku lat 80. kryzys wszedł w pierwszą ostrą fazę. Jeśli zaś chodzi o Niemcy, to nie jest prawdą, że Kościół w tym kraju poza wytycznymi nic więcej nie zrobił. Zaraz po motu proprio Jana Pawła II z 2001 r. biskupi niemieccy zaczęli u siebie tworzyć zręby systemu odpowiedzi na ewentualność poważniejszego kryzysu. Już w roku 2002 Niemiecka Konferencja Biskupów, niezależnie od sytuacji w USA, była gotowa do przyjęcia własnych wytycznych. Biskupi niemieccy w każdej diecezji stworzyli struktury ułatwiające zgłoszenia, powołali osoby odpowiedzialne za prewencję. Podobnie postąpiły zakony. Nie mieli wtedy fali oskarżeń, a jedynie pojedyncze zgłoszenia bieżących przypadków.
 
Gdy kard. Marx w 2002 r. apelował o zgłaszanie się ofiar, pojawiło się ich zaledwie kilka. W roku 2010 założone dwie infolinie przyjęły zgłoszenia łącznie od ponad tysiąca ofiar. Dlaczego nagle pojawiło się ich tak wiele?
 
Ujawnianie przypadków wykorzystania seksualnego małoletnich przez duchownych toczyło się przez osiem lat bez przesileń. Zmieniło się to nagle na początku 2010 r., gdy po kilku zgłoszeniach przełożeni jezuickiego Canisius-Kolleg w Berlinie – podejrzewając, że ofiar może być więcej – skierowali apel do absolwentów z lat 70., by ewentualni poszkodowani zgłosili swoją krzywdę. To wezwanie, w połączeniu z licznymi faktycznymi zgłoszeniami byłych uczniów, odbiło się bardzo głośnym echem i uruchomiło falę ujawnień w całym kraju.
 
Najtrudniej było pierwszym zgłaszającym się osobom – z powodu zainteresowania mediów i ryzyka, że zostaną zidentyfikowane. Większość ofiar chce pozostać anonimowa. Jeżeli w jakimś momencie więcej ludzi decyduje się na ujawnienie, to pojedynczym osobom łatwiej jest zachować anonimowość.
 
Decyzja o ujawnianiu zbrodni wykorzystywania seksualnego zależy od wielu czynników. W Kościele amerykańskim proces ten miał miejsce już przed rokiem 2002, równolegle ze wzrastającym zainteresowaniem społecznym i z postępem badań. W 2002 r. publikacje dziennika „Boston Globe” w krótkim czasie spowodowały ogromną falę ujawnień. Niedawny raport Wielkiej Ławy Przysięgłych z Pensylwanii otworzył tu nowy rozdział. Tym razem już nie tyle nowych przypadków wykorzystania seksualnego, ile – dotąd skrzętnie ukrywanych – zawstydzających błędów przełożonych kościelnych.
 
Trzy fazy kryzysu

Pierwsza faza kryzysu w USA to zatem czas od lat 80. XX wieku do roku 2002. Na czym ona polegała?
 
Na fali rosnącego społecznego zainteresowania tematem wykorzystywania seksualnego małoletnich pojawiały się pierwsze ujawnienia w mediach i zgłoszenia wewnątrzkościelne, na które, niestety, reagowano nie z myślą o ochronie ofiar, lecz ochronie instytucji kościelnych.
 
Na początku lat 80. episkopat amerykański – widząc, że kryzys fermentuje – zlecił opracowanie pierwszego poufnego raportu, który, niestety, nie wywołał wspólnej reakcji biskupów. Trzeba było na nią czekać jeszcze niemal 20 lat, mimo że pod koniec 1992 r. zalecono wspólne zasady działania, niecały rok później powołano komisję do opracowania spójnej, proaktywnej odpowiedzi na problem, a w roku 1994 Watykan zatwierdził politykę „zero tolerancji” wobec zbrodni seksualnych duchownych. Komisja w 1996 r. wydała tym razem publiczny raport z wieloma sensownymi wnioskami i zaleceniami. Niestety, przejęli się nim tylko niektórzy biskupi, inni wciąż twierdzili, że problemu nie ma. Moim zdaniem, w Polsce jesteśmy dziś na tym właśnie etapie.
 
Można porównać te ówczesne normy z USA do naszych wytycznych episkopatu?
 
Tylko w przybliżeniu. Polskie wytyczne powstawały inaczej – w oparciu o wskazania Watykanu, gdzie wyciągano wnioski z kryzysu. Amerykanie nie mieli wzorców. Gdyby nie było doświadczeń amerykańskich i z innych krajów anglosaskich, prawdopodobnie proces uczenia się odbywałby się znacznie wolniej. Teraz jednak musimy się uczyć w dużym przyspieszeniu, przechodząc różne fazy kryzysu niemal równocześnie.
 
Podsumowując: mówimy o etapie, na którym dochodziło do ujawnień, powstały już jakieś standardy, ale różnie się do tego stosowano. Ten etap trwał do...?
 
Do początku 2002 r., kiedy to seria publikacji dziennika „Boston Globe” wywołała falę ujawnień i wymusiła jedność w działaniu biskupów. Ordynariusz Bostonu, kard. Bernard Law, był jednym z tych biskupów, którzy działali po swojemu. Co więcej, przyjmował do swojej diecezji księży sprawców przestępstw na szkodę małoletnich, których to księży chętnie się pozbywali inni biskupi. Dlatego w archidiecezji bostońskiej problem urósł do niebywałych rozmiarów.
 
Wtedy rozpoczyna się faza druga, czyli...?
 
Pojawia się fala masowych ujawnień i zdecydowanych działań amerykańskiego episkopatu w dwóch kierunkach: naukowego rozpoznania skali i natury zjawiska wykorzystywania seksualnego małoletnich w Stanach Zjednoczonych oraz budowania skutecznego systemu prewencji. Owocem pierwszego kierunku działań była publikacja wyników szczegółowych badań, którymi objęto okres od 1950 do 2002 r. i 97% jednostek kościelnych na terenie kraju. Dzięki drugiemu kierunkowi działań – przytoczę tu opinię Davida Finkelhora, jednego z czołowych niezależnych badaczy zjawiska wykorzystania seksualnego małoletnich – Kościół katolicki jest obecnie najbezpieczniejszą dla dzieci i młodzieży instytucją w USA.
 
W roku 2002 zabrakło jednak jeszcze jednego kierunku działań – rozliczenia przełożonych kościelnych z ich odpowiedzialności za rażące błędy w podejściu do kryzysu. Zdaniem papieży – od Jana Pawła II do Franciszka – polegały one na ochronie instytucji kosztem godności ofiar. Raport z Pensylwanii pokazał to w sposób bardzo dosadny i zawstydzający.
 
I to jest faza trzecia: gdy mówi się także o personalnej odpowiedzialności biskupów?
 
Tak. Jak dotąd tylko w Irlandii ordynariusze z czasu największego kryzysu ponieśli konsekwencje. Tam wymieniono cały episkopat, zostało zaledwie kilku biskupów pomocniczych. W pozostałych krajach, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, nic takiego się nie dokonało – i dlatego obecna faza kryzysu jest tak ostra.
 
Mamy kryzys w Chile, w Australii...
 
W Chile wszystko zaczęto porządkować teraz, po wizycie Franciszka i po raporcie abp. Scicluny. Jak dotąd pięciu biskupów straciło urząd, a dwóch emerytów zostało wydalonych ze stanu duchownego.
 
Przyjąć odpowiedzialność

Na jakim etapie znajduje się obecnie Kościół w Polsce?
 
Jeśli szukać analogii, to jesteśmy na etapie USA sprzed fali ujawnień w 2002 r. Jaki będzie dalszy rozwój wydarzeń u nas? Trudno powiedzieć, choć po wydarzeniach w Chile i po raporcie z Pensylwanii nie możemy się spodziewać jakiegoś prostego scenariusza, a z pewnością nie takiego, który z góry wykluczałby odpowiedzialność przełożonych kościelnych za tuszowanie przestępstw. W każdym razie przed nami ogromne zadania związane z zadbaniem o przejrzystość, odpowiedzialność i prewencję.
 
Pewnie nie będziemy mieli wielu lat na sprostanie tym zadaniom?
 
W Polsce czynnikiem przyspieszającym zmiany będzie ogromne oczekiwanie wiernych na ujawnianie prawdy i pragnienie zagwarantowania, że dzieci i młodzież będą w Kościele bezpieczne. Moim zdaniem dziś w Kościele nie da się już gasić pożarów jedynie w poszczególnych krajach. Od około roku kryzys w Kościele nabrał charakteru globalnego. Globalne okazały się nie tylko przestępcze fakty wykorzystania seksualnego przez niektórych duchownych, lecz także i to, o czym powiedział Jan Paweł II do kardynałów z USA 23 kwietnia 2002 r.: „wielu czuje się zranionych tym, jak działali przełożeni kościelni”.
 
W Australii abp Philip Wilson został skazany na 12 miesięcy aresztu domowego za niezgłoszenie do organów ścigania wykorzystania seksualnego, o którym wiedział, gdy w latach 80. był wikarym w Newcastle. W Stanach Zjednoczonych toczy się postępowanie kanoniczne przeciw byłemu już kard. Theodore’owi McCarrickowi, emerytowanemu arcybiskupowi Waszyngtonu, oskarżonemu o molestowanie seksualne małoletnich oraz wykorzystywanie seminarzystów i młodych księży. Jest on zagrożony karą wydalenia ze stanu duchownego. Inna znacząca postać amerykańskiego episkopatu, kard. Donald Wuerl, arcybiskup Waszyngtonu i były ordynariusz Pittsburga w Pensylwanii, podał się do dymisji z powodu nieodpowiedniego podejścia do przypadków wykorzystywania seksualnego małoletnich, ujawnionego niedawno w raporcie Wielkiej Ławy Przysięgłych. Dymisja została przyjęta. O decyzjach Franciszka dotyczących biskupów w Chile już wspomniałam. Episkopat USA zwrócił się do Watykanu z prośbą o wizytację apostolską. Na luty 2019 roku papież Franciszek zwołał do Watykanu przewodniczących konferencji episkopatów z całego świata. Również ofiary wykorzystywania seksualnego przez niektórych duchownych stworzyły w czerwcu 2018 r. w Genewie światową organizację ofiar – ECA (Ending Clergy Abuse), zrzeszającą aktywistów z 15 krajów, m.in. z Polski – i przygotowują się do różnych akcji w Rzymie.
 
Czyli o kryzysie w Polsce należy mówić jako o elemencie większej całości?
 
Tak – i dlatego na tym etapie trudno już powtarzać, że mamy się teraz czegoś uczyć. Mogliśmy się czegoś nauczyć wcześniej – choćby z jasnych diagnoz kryzysu dokonanych przez Benedykta XVI, który w liście do katolików w Irlandii napisał, że reakcja władz kościelnych na przestępstwa „często była nieodpowiednia”. Polegało to na tym, że na pierwszym miejscu stawiano ochronę dobrego imienia Kościoła, nie stosowano kar kanonicznych i nie chroniono godności ofiar. Pod wpływem zła popełnionego przez niektórych duchownych odwróceniu uległa hierarchia wartości pasterzy.
 
A jeśli chodzi o sposób reagowania – czy doświadczenia innych krajów mogą nam coś podpowiedzieć?
 
Tym, co jeszcze dziś można zrobić, jest faktyczne przyjęcie odpowiedzialności.
 
Jak by to miało wyglądać?
 
Myślę na gorąco... Trzeba spojrzeć na doświadczenie Kościoła w ostatnich dziesięcioleciach i na diagnozę papieży, zmierzyć się z tym wszystkim w klimacie rachunku sumienia oraz zacząć w tym duchu komunikować się z ofiarami i z wiernymi, zapowiadając rozliczenie przeszłości tak, by nie było pytań, czy za kilka lub kilkanaście lat (jak obecnie w USA) nie wypłyną jakieś zaniedbania czy wręcz karygodne zachowania. Poza tym trzeba potraktować jako priorytet podjęte i ogłoszone zobowiązanie budowania systemu prewencji i pomóc księżom w odnalezieniu się w tym kryzysie jako uczniom Jezusa, którzy w Jego duchu dźwigają skutki własnych grzechów i przestępstw niektórych współbraci.
 
Amerykanie rozróżniają kilka etapów świadomości społecznej i debaty publicznej w odniesieniu do wykorzystywania seksualnego. Pierwszy etap to „zaprzeczanie”. Drugi: „legitymizacja”, czyli stopniowe uznawanie, że problem faktycznie istnieje. Trzeci: „epidemia” – fala ujawnień ze strony ofiar. Po niej zwykle pojawia się „kontrreakcja”, która pomniejsza problem lub wręcz neguje jego istnienie. A kończy się to „instytucjonalizacją”, czyli wprowadzaniem solidnych mechanizmów zapobiegania i postępowania. W pierwszej fazie kryzysu w Kościele amerykańskim – dziś my jesteśmy w tym punkcie – społeczeństwo było w fazie „epidemii”. Jak to wygląda u nas?
 
U nas te etapy się mieszają. Pod względem podejścia do tematyki wykorzystania seksualnego i jako społeczeństwo, i jako Kościół mamy spory poślizg w stosunku do USA i szeregu innych krajów. Mierzenie się z tym kryzysem najtrudniej przychodzi zresztą krajom o większości katolickiej. Jesteśmy gdzieś w pobliżu etapu „epidemii”. Ciągle jednak jeszcze pojawia się zaprzeczanie i jednocześnie już jest kontrreakcja, zazwyczaj występująca po „epidemii”. Część ludzi już ma serdecznie dosyć dreptania w miejscu.
 
Czy przebieg tych faz da się przyspieszyć?
 
Przyspieszenie właśnie już się dokonuje na naszych oczach. Skuteczna instytucjonalizacja zależy nie tylko od Kościoła albo od organizacji pozarządowych. To również państwo ma obowiązek działać w duchu zasady pomocniczości, stwarzając ramowe warunki dla ochrony dzieci przed przemocą. Na razie nic nie wskazuje, by polski rząd miał zamiar zrobić coś więcej dla ochrony małoletnich niż zaostrzanie prawa karnego. Historia postulatu rzecznika praw dziecka, by przystąpić do tworzenia narodowej strategii ochrony dzieci przed przemocą, jest bardzo pouczająca.
 
Istotnie, rzecznik praw dziecka Marek Michalak dwukrotnie występował z wnioskiem do premiera o podjęcie działań w kierunku opracowania takiej strategii i dwukrotnie otrzymał odpowiedź, że aktualnie nie zachodzi taka konieczność...
 
Jest jedna rzecz, którą jesteśmy obecnie w stanie zrobić, nie czekając na odgórne rozporządzenia. Trzeba, żeby katolicy świeccy zaangażowali się wyraźnie w tej dziedzinie. Papież Franciszek zdecydowanie odwołuje się do całego Ludu Bożego, a nie tylko do samych biskupów i księży. Jest to więc okazja do wzięcia odpowiedzialności za Kościół bez czekania na to, aż biskupi będą jednomyślni, aż się przeszkolą i będą mądrzejsi przed szkodą, a nie po niej.
 
Co mogliby zrobić świeccy w Polsce?
 
Możemy np. ułatwić zgłaszanie przestępstw przez towarzyszenie przy zgłaszaniu. Możemy wspierać osoby pokrzywdzone, tworząc środowiskową przychylność dla zgłaszania krzywd dawniejszych. Ustawa o prawnym obowiązku zgłaszania podejrzenia o popełnieniu przestępstwa wykorzystania seksualnego osoby małoletniej, która weszła w życie w lipcu 2017 r., jest szansą, ale też budzi wiele obaw wśród części ofiar. Jest to wyzwanie dla środowisk katolickich. Zgłoszenie przestępstwa wykorzystania seksualnego Kościołowi też jest związane z wieloma barierami. Trzeba więc uruchomić „wyobraźnię miłosierdzia”.
 
Kolejny ważny element to grupy wsparcia. Nie chodzi o terapię, lecz o miejsca, w których można porozmawiać. W jednej z parafii w Gdyni od wielu lat funkcjonuje grupa wsparcia dla ofiar wykorzystania seksualnego skrzywdzonych w różnych środowiskach.
 
Można też zainteresować się, jak wygląda profilaktyka w szkole, do której uczęszczają dzieci, albo w parafii – i czy w ogóle jest tam jakaś profilaktyka.
 
Polskie czynniki ryzyka

W tekście "Wołanie o głos rozsądku" opublikowanym przez Centrum Ochrony Dziecka pisała Pani, że nie zrobiliśmy skutecznego rozeznania skali zjawiska, więc nie jesteśmy w stanie przeprowadzić analizy czynników ryzyka, co utrudnia budowanie systemu prewencji. Czyżbyśmy więc musieli w Polsce zaczynać od zera?
 
I tak, i nie. Część prewencji możemy budować w oparciu o ogólne zasady. Nie mamy natomiast takiej analizy, która by nam powiedziała, że w naszej formacji seminaryjnej, naszych parafiach czy grupach brakuje konkretnych elementów. Jeśli będziemy budować system prewencji w diecezjach, to tam trzeba będzie podjąć taką analizę czynników ryzyka. Nie zrobimy jej generalnie, ale lokalnie.
 
Czyli składową systemu prewencji są rozwiązania ogólne, sprawdzone, które przynajmniej częściowo możemy przejąć?
 
System prewencji w pedagogice czy resocjalizacji ma już swoje struktury i można na tym się opierać. Nie stwarzamy czegoś z niczego.
 
Co zatem warto przenieść z innych Kościołów lokalnych?
 
Częściowo przenoszone są już kodeksy zachowań. Niektóre diecezje czy zakony już je wprowadzają. Dalej: jasno określone procedury zatrudniania i posyłania do pracy z dziećmi. Warto przenieść np. nawyk, że każda osoba albo grupa pracująca z dziećmi i młodzieżą powinna zostać odpowiednio przeszkolona. Dotyczy to także angażowania wolontariuszy.
 
W Polsce pierwszy raz robiliśmy to przed Światowymi Dniami Młodzieży w Krakowie. Został przygotowany i opublikowany na stronach ŚDM dokument motywacyjny oraz drugi, wyjaśniający, jakie czynniki ryzyka należy wziąć pod uwagę i jaka powinna być procedura interwencji. Zarysowaliśmy pewien system. Około 1500 osób posługujących podczas ŚDM zapoznało się z kodeksem zachowań i zobowiązało się go przestrzegać. To, że taki zarys systemu powstał, zawdzięczamy wielu osobom odpowiedzialnym w swoich krajach za organizację ŚDM, które domagały się jasnej polityki w tym względzie, dzieliły się rozpoznanymi zagrożeniami na wcześniejszych Światowych Dniach Młodzieży oraz doświadczeniami w budowaniu bezpiecznych środowisk w swoich Kościołach lokalnych.
 
Systemu prewencji nie buduje się na zasadzie kalki. Trzeba dostosować istniejące wzory do własnych potrzeb i warunków. Pierwsza grupa, z którą pracowałam nad prewencją, to były osoby z ordynariatu polowego. Przyjęliśmy koncepcję podobną do tej, jaką zastosowała niemiecka diecezja Eichstätt. Nie ma tam systemu narzuconego z góry, ale budujemy go oddolnie. Biskup ma wyznaczyć do pracy zespół złożony z przedstawicieli różnych środowisk, od duszpasterstwa rodzin, poprzez parafie, ruchy młodzieżowe, edukację, Caritas. Te osoby uczą się wspólnie, jak uruchomić proces budowania prewencji w swoim środowisku.
 
Wspólnie opracowują sposoby działania?
 
Zastanawiają się na przykład, jak pomagać rodzinom, żeby tworzyć bezpieczne środowiska, i jak rodzice mają uczyć swoje dzieci, by umiały chronić granice własnej intymności. Wiadomo, że na początku będzie to dotyczyło głównie rodzin, które są zaangażowane w grupach katolickich. Ale w tle tej pracy od początku będzie chodziło o bezpieczeństwo dzieci w każdej rodzinie. Podobnie jest z prewencją w ośrodkach Caritas – doświadczenie uczy, niestety, że znaczna liczba osób niepełnosprawnych, głównie umysłowo, jest wykorzystywana seksualnie.
 
Zaproponowana metoda pracy bardzo szybko uświadamia uczestnikom, że nie chodzi tylko o napisanie kodeksu zachowań, który miałby chronić dzieci przed księdzem albo określać, jak księża czy inne osoby pracujące w Kościele mają się poprawnie zachowywać. Chodzi o budowanie świadomości troski o dzieci i młodzież oraz o takie im towarzyszenie w Kościele, żeby miały pewność, że w wypadku jakiejkolwiek formy przemocy właśnie tu, w Kościele, mogą szukać pomocy i znajdą ją.
 
Jak dotrzeć do dzieci?
 
To praca głównie z rodzicami i innymi osobami znaczącymi dla dzieci, aby umiały nauczyć je ochrony własnych granic. Na różnych etapach rozwojowych pracuje się inaczej. Właśnie kończymy tłumaczenie programu prewencji Circle of Grace, który powstał w archidiecezji Omaha i jest stosowany w 43 diecezjach Stanów Zjednoczonych i w Kanadzie. Program obejmuje okres od przedszkola do matury. Jest to program do wykorzystania głównie na lekcjach religii.
 
A w jakich punktach możemy spodziewać się w Polsce różnic w tej dziedzinie, jakiejś naszej szczególnej wrażliwości czy braków?
 
W porównaniu z krajami anglosaskimi, ale także z Niemcami całość naszego duszpasterstwa jest słabo zinstytucjonalizowana, w związku z tym jest więcej czynników ryzyka. W czasach komunistycznych duszpasterstwo dzieci i młodzieży przetrwało, a nawet się rozwinęło dzięki temu, że nie było zinstytucjonalizowane. Dlatego dziś w naszej mentalności jest w miarę naturalne, że np. ksiądz czy świecki zbiera grupę młodych ludzi i z nią wyjeżdża. Mniejsza instytucjonalizacja na pewno daje dynamikę, ale stwarza też większe zagrożenia, które płyną nie tylko od tego, kto grupę zebrał, lecz także od rówieśników.
 
Opiekun nie będzie umiał zapobiec krzywdzie?
 
Nie tylko nie będzie umiał zapobiec, ale może mu po prostu nie przyjść do głowy, że w jego grupie mogą mieć miejsce zachowania krzywdzące. Dla tak ukształtowanej polskiej mentalności trudna jest akceptacja reguł i struktur zapewniających instytucjonalizację nawet na niskim poziomie.
 
Formacja kapłańska

Kolejny temat to formacja seminaryjna. Czy tu możemy się czegoś nauczyć od innych?
 
W Stanach Zjednoczonych już od lat 80., zwłaszcza po adhortacji Jana Pawła II Pastores dabo vobis z 1992 r., wprowadzono wiele elementów formacji ludzkiej. Jej fundamentem jest dobre poznanie siebie, bez którego duchowe rozeznawanie powołania jest zawieszone w próżni. Temu służy porządne badanie kandydatów, tak aby oni sami i ich formatorzy wiedzieli, nad czym powinni pracować. Ta praca jest później weryfikowana powtórnym badaniem.
 
U nas badania psychologiczne są dość powszechne, ale standardy opiniowania i sposoby wykorzystania opinii oraz weryfikowania postępów w dojrzewaniu są różne. Poza tym w Polsce zaczął się spadek liczby kandydatów do kapłaństwa, a za tym idzie pokusa obniżenia kryteriów selekcji. Inne kraje zapłaciły za uleganie jej bardzo wysoką cenę. Dobra formacja ludzka to również formacja do dojrzałego przeżywania celibatu. W tej materii wciąż zdaje się przeważać naiwne podejście, że pobożność wyrówna braki ludzkiej dojrzałości. Nie korzysta się też z wiedzy o zarządzaniu zasobami ludzkimi, przez co księża są często pozostawieni samym sobie i niezauważenie przestają się rozwijać.
 
Przy tak głębokich i szybkich przemianach świata zewnętrznego młody mężczyzna, który wychodzi z seminarium, zastaje w parafii inny sposób patrzenia na księdza niż ten, jaki mu wpajano wcześniej i utrwalano podczas formacji seminaryjnej. On wychodzi z miejsca, w którym podkreśla się szczególną wartość kapłaństwa, i jest kierowany na parafię, gdzie niewielu docenia go za to, że jest, tylko musi się bardzo starać, żeby zdobyć autorytet. Nie zawsze jest do tego przygotowany. Jeśli jeszcze trafi do miejsca, które nie jest dobrym środowiskiem wzrostu, i musi pełnić zadania, które są dla niego źródłem stresu, to – pozbawiony wsparcia – może zacząć szukać sposobu odreagowania. Jednym z takich sposobów może być szukanie bliskości w relacjach.
 
Również z nastolatkami?
 
Niestety, również z nastolatkami. Między innymi tu widać potrzebę pracy z księżmi po święceniach. Z jednej strony trzeba dopasowania zadań do potencjału, jakim dysponują młodzi duchowni, a z drugiej niezbędne jest, żeby mieli możliwość rozmowy z kimś bardziej doświadczonym, żeby mogli zapytać: „Mam taki problem, jak do niego podejść, jak go rozwiązać?”. Oni powinni mieć możliwość systematycznej rozmowy i miejsce, do którego mogą się zwrócić z problemem czy kryzysem. To musi być nawyk wynoszony z seminarium, bo przecież nie chodzi o to, by robić co miesiąc spotkania formacyjne.
 
W wielu krajach raz na rok lub co dwa lata organizuje się jedno- czy dwudniowe obowiązkowe szkolenie dla wszystkich osób pracujących z dziećmi i młodzieżą. Ale to nie jest tak, że podczas tych szkoleń podejmuje się wciąż ten sam wątek. Można zaproponować np. temat upomnienia braterskiego i przećwiczyć, jak to robić.
 
A jakie są tu polskie specyficzne czynniki ryzyka?
 
To, o czym powiem, nie jest specyfiką formacji seminaryjnej jako takiej, tylko krajów postkomunistycznych. Chodzi mi o to, że u nas z zasady o wielu istotnych rzeczach nie informuje się przełożonych albo robi się to dopiero, gdy już nie można inaczej. Informowanie przełożonych kojarzy się bowiem z donosicielstwem. Mamy też problem ze zwracaniem komuś uwagi.
 
Jeżeli głównym mechanizmem zachowania sprawców jest uwodzenie, to mało prawdopodobne jest, by nikt nic nie dostrzegał. Raczej nikt na czas nie powiedział o tym przełożonemu. W naszym społeczeństwie bardzo mocno zakorzeniony jest brak zaufania do instytucji i do jakiejkolwiek władzy. Krycie przestępstw może być po części związane z kulturą i mentalnością klerykalną, ale w naszej części Europy jest ono potężnie wzmocnione przez mentalność postkomunistyczną. To dodatkowy poważny czynnik ryzyka w Polsce.
 
Rozmawiała Joanna Kociszewska
Więź 4/2018
 
 



Pełna wersja katolik.pl