logo
Środa, 17 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Anicety, Klary, Rudolfa, Stefana, Roberta – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Krzysztof Dyrek SJ
Poznawanie siebie
Pastores


Gdy pod koniec lat osiemdziesiątych zeszłego stulecia z ojcami Mieczysławem Kożuchem i Kazimierzem Trojanem wprowadzaliśmy, najpierw do formacji jezuickiej, a później zakonnej i seminaryjnej, różne aspekty formacji ludzkiej, napotykaliśmy różne reakcje formatorów, przełożonych zakonnych i diecezjalnych oraz samych formowanych. Najczęściej na początku pojawiały się opór, nieufność i podejrzliwość. Zarzuty były zawsze podobne – psychologizacja, pomijanie łaski, sakramentów, mo­dlitwy. Kryła się za tym często troska o dobro formacji, a częściej lęk przed tym, co nowe, nieufność, ciasnota serca i umysłu. Mówiliśmy i pisaliśmy o potrzebie formacji formatorów, a więc odpowiedniego przygotowania ich do pracy wychowawczej. Zachęcaliśmy do stosowania psychologii w formacji seminaryjnej i zakonnej. Podkreślaliśmy ważność rozmowy indywidualnej jako podstawowego narzędzia formacji, zachęcając do korzystania z kierownictwa duchowego, pomocy terapeutycznej i kolokwiów wzrostu [1]. Osobisty kontakt formatorów z formowanymi uważaliśmy za ważniejszy od formowania w grupie i poprzez grupę.
 
Kiedy mówiliśmy, że pomocy potrzebują formowani, wierzono nam bardziej, niż gdy mówiliśmy, że najpierw trzeba pomóc formatorom. Gdy proponowaliśmy dla ich pracy pomoc teoretyczną i praktyczną, wierzono nam bardziej, niż gdy mówiliśmy, że także sami formatorzy potrzebują pomocy, by uporządkować siebie i dojrzeć w wymiarze ludzkim.
 
Najtrudniej było przekonać formatorów i przełożonych do tego, że pomocy potrzebują nie tylko osoby chore, ale także zdrowe, gdyż są nie do końca dojrzałe nie tylko w wymiarze duchowym, ale także ludzkim.
 
Od samego początku naszej pracy formacyjnej spotykaliśmy się także z otwartością na nowe wyzwania i propozycje, najpierw ze strony przełożonych Towarzystwa Jezusowego, a później innych zgromadzeń żeńskich i męskich. Oni nas rozumieli, wspierali, widząc nie tylko sens inaczej zaplanowanej formacji, ale także potrzebę dostosowania jej do nowych potrzeb i wyzwań oraz pojawiających się problemów. Dzięki temu mogły powstać prowadzone przez nas przez wiele lat kursy formacyjne dla formatorek zakonnych, odbywające się w Czechowicach-Dziedzicach i Częstochowie, które później przerodziły się w Szkołę Formatorów przy „Ignatianum”.
 
Umocnieniem dla nas, a także dużym potwierdzeniem słuszności proponowanej linii formacyjnej, którą przejęliśmy podczas studiów i formacji w Instytucie Psychologii na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, była adhortacja Jana Pawła II Pastores dabo vobis z 1992 roku, poświęcona formacji kapłańskiej. W niej Papież opisuje formację seminaryjną najpełniej i całościowo. Przedstawia także, na czym ma polegać formacja ludzka seminarzysty, i stwierdza, że jest ona fundamentem całej formacji do kapłaństwa. W tym też dokumencie opisane są szczegółowo jej przeróżne wymiary.
 
Musiało upłynąć nieco czasu, by formacja ludzka stała się istotnym elementem formacji w wielu seminariach i zakonach w Polsce. To, co kiedyś wydawało się być dalekie, obce, niemożliwe do zrealizowania, stało się rzeczywistością. Dzisiaj jesteśmy w większości przekonani, że inaczej być nie może. W programach formacyjnych zaczęto coraz częściej otwierać się na psychologię, korzystając z pomocy różnych psychologów i psychiatrów. Pojawiły się nowe formy przygotowania formatorów do ich posługi.
 
Przyglądając się temu, co w tych latach uczyniono w Polsce dla polepszenia formacji zakonnej i seminaryjnej, zwłaszcza w wymiarze formacji ludzkiej, wypada stwierdzić, że efekty są różne. Widać dużo dobra, ale też nie uniknięto błędów, korzystając z pomocy różnych szkół psychologicznych, których antropologia jest sprzeczna z chrześcijańską wizją powołania. Chodzi tu o antropologię leżącą u podstaw takich szkół psychologicznych, jak psychologia psychoanalityczna (Z. Freud) lub psychologia humanistyczna (C. Rogers, A. Maslow. E. Fromm. G. W. Allport). Niektóre programy formacyjne więcej czasu i miejsca poświęcają formacji ludzkiej niż duchowej. Niektórzy formatorzy, zwłaszcza psychologowie, jakby przesadnie wierzą w psychologię, bardziej w ludzki wysiłek niż w działanie łaski Bo­żej. To efekt ulegania pokusom, jakim już w latach siedemdzie­siątych poprzedniego wieku poddali się formatorzy na zachodzie Europy i w USA. Błędów tych i w Polsce nie udało się uniknąć.
 
Korzystanie z psychologii dość często ogranicza się do stosowania testów, oceny osobowości, dynamiki grupy, które dają pewien stopień poznania osoby formowanej, ale zatrzymują się na płaszczyźnie świadomej. Ten typ pomocy nie pomaga w poznaniu i uporządkowaniu sfery podświadomości.
 
Dużą szkodę w formacji wyrządzają psychologowie i terapeuci, którzy wcześniej sami nie poddali się terapii osobistej i dlatego swoje niedojrzałości przenoszą na formowanych. Ich zrozumienie formowanych i udzielanie im pomocy psychologicznej często jest aplikowaniem teorii psychologicznych na sposób błędny i nieadekwatny do potrzeb i problemów formowanych.
 
W podobny sposób trzeba oceniać pomoc świadczoną środowiskom formacyjnym przez psychologów, którzy nie rozumieją życia kapłańskiego i zakonnego lub nie widzą jego sensu. Ich pomoc może pomaga formowanym dojrzewać w wymiarze ludzkim, ale rzadko im pomaga wzrastać w powołaniu i raczej oddala od ideałów życia ewangelicznego, niż do nich zbliża.
 
Niepościelone łóżko przeszłości
 
W liście do św. Franciszka Borgiasza św. Ignacy pisze: „wcześniej i później cały jestem przeszkodą” (antes y despues soy todo impedimento). Dzięki temu nic sobie dobrego nie przypisuje. Dlatego zachęca swego współbrata, by siebie poznawał, zauważając w sobie nawet bardzo małe trudności i przeszkody, które utrudniają  życie  dla  Chrystusa.  Przypomina  też,  że  każdy  ma grzechy, których nie widzi.
 
W innym liście, do Jaime Cassadora, swojego dobroczyńcy, który pisał mu o trudnościach przeżywanych przez pewną zakonnicę, Ignacy odpowiada, żeby wszystkiego nie tłumaczyć doświadczeniem duchowym, jakie Pan Bóg zsyła na osoby Mu poświęcone. Uważa on, że Pan tych osób nie może doprowadzić do takich stanów, że musi tu być jakaś inna przyczyna wewnętrzna. Dlatego, by komuś pomóc, nie wystarczy zatrzymywać się na zewnętrznych przejawach, ale trzeba szukać głębszych przyczyn problemów. Przyczyną mogą być nie tylko grzechy, ale także błędny sposób zrozumienia i postępowania, w którym nie ma złej woli, ale pozory dobra.
 
1 2 3  następna
 



Pełna wersja katolik.pl