logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Andrzej Marniok
Powołanie zawsze pochodzi od Boga
Zeszyty Formacji Duchowej


Z o. Anselmem Grünem OSB rozmawia Andrzej Marniok
 
Powołanie człowieka nie polega w pierwszym rzędzie na tym, aby coś osiągnąć. Najgłębsze powołanie człowieka polega o wiele bardziej na tym, aby urzeczywistnić ów jedyny w swoim rodzaju obraz, jaki Bóg ma o tym człowieku. Zadaniem każdego jest wyrycie na tym świecie owego niepowtarzalnego osobistego śladu. A to może stać się również udziałem człowieka, który jest dotknięty cierpieniem fizycznym czy psychicznym. Jeśli zaakceptuje swoje cierpienie i pogodzi się z nim (pojedna), może właśnie w ten sposób stać się transparentnym dla niepojętej tajemnicy Boga. W ten sposób będzie promieniował czymś, co tylko dzięki niemu może zaistnieć w tym świecie.
 
Ojcze Anselmie, w czerwcu 1999 roku mogliśmy słuchać Ojca konferencji w Centrum Formacji Duchowej Salwatorianów w Krakowie. Mówił Ojciec o zranieniach, jakie dotykają współczesnego człowieka, o tym jak do tych zranień podchodzić i jakie są w tej materii drogi wyjścia. Chciałbym najpierw zapytać o osobiste odczucia z tej sesji. Czy mógłby Ojciec podzielić się jakimś szczególnym doświadczeniem, które dotyczy właśnie Polski?
 
Byłem pod wrażeniem głębokiej pobożności uczestników sesji. U wielu dało się zauważyć znamiona nowych duchowych poszukiwań. Wielu ludzi czuje, że Kościół w Polsce nie może spocząć na „laurach przeszłości”, ale musi znaleźć nowy język, aby dotrzeć do współczesnego człowieka. To co zwróciło moją uwagę, to często pojawiające się pytanie o rolę diabła. Przypuszczam, że za tym pytaniem kryje się pewna zabarwiona pesymizmem duchowość. Byłem bardzo wdzięczny za spotkania z tak wieloma ludźmi, prowadzącymi głębokie życie duchowe, których mogłem w Polsce poznać. Cieszyłem się również z gościnności, którą dane mi było doświadczyć. 
 
W tej rozmowie chciałbym zatrzymać się z Ojcem nad problematyką powołania człowieka oraz związanymi z trudnościami współczesnego człowieka, dotyczącymi ludzkich wyborów w podejmowaniu decyzji. 

Chciałbym poruszyć kwestię relacji pomiędzy pracą zawodową a powołaniem. W języku niemieckim, inaczej niż w polskim, słowa odnoszące się do tych dwóch rzeczywistości należą do tej samej rodziny wyrazowej („Beruf” zawód i „Berufung” powołanie). Wydaje się, że samo to językowe „pokrewieństwo” wskazuje na pewną relację pomiędzy tymi dwiema rzeczywistościami. Powstaje jednak pytanie, jakiego rodzaju jest to relacja i jak funkcjonuje ona w świadomości dzisiejszego człowieka.
 
Powołanie zawsze pochodzi od Boga. Czasami żyjemy swoim powołaniem, wykonując również określony zawód. Kiedy czujemy się powołani do bycia lekarzem czy księdzem, to właśnie zawód staje się miejscem, w którym urzeczywistniamy swoje wewnętrzne powołanie. Mój zawód nie jest wtedy jedynie jakimś zajęciem, źródłem uzyskania pieniędzy, ale wewnętrznym powołaniem. Poświęcam się wtedy bez reszty dla jakiejś sprawy, dla ludzi, dla celu, który został mi wyznaczony przez Boga. 
 
W jednej ze swoich książek („Bete und arbeite”) zwrócił Ojciec uwagę, że praca może być formą ucieczki. Obserwując pewne zjawiska, nasuwa się pytanie, czy myśl o powołaniu, która siłą rzeczy odnosi człowieka do Stwórcy (Transcendencji), nie jest coraz bardziej wypierana przez przecenianie życia zawodowego. Czy nie jest tak, że praca zawodowa zajmuje bardzo dużo miejsca w życiu człowieka, który wierzy, że dzięki niej zrealizuje się i spełni? Z czym, według Ojca, może wiązać się takie nastawienie do pracy zawodowej?

Dla św. Benedykta praca jest duchową przestrzenią, w której powinniśmy urzeczywistniać te same postawy wewnętrzne, co na modlitwie. Chodzi o to, abyśmy poprzez swoją pracę służyli ludziom, abyśmy pozwolili, by Bóg był dla nas wyzwaniem, i abyśmy ludzi, z którymi wspólnie pracujemy, obdarzali szacunkiem i miłowali. Jednak praca może również stać się ucieczką. Mogę ukrywać się za swoją pracą, ponieważ nie chciałbym, by dosięgnęła mnie krytyka. Mogę również uciekać w pracę, aby uniknąć konfrontacji z własną prawdą. Niektórzy chcą poprzez swoją pracę coś sobie udowodnić. Robią bardzo wiele, osiągają wiele, aby wreszcie zdobyć prestiż i uznanie. Jednak we wszystkich tych przypadkach nie poświęcam się tak naprawdę swojej pracy zawodowej, ale używam jej, aby realizować inne cele (cele uboczne). W ten sposób mijam się jednak z właściwym celem pracy zawodowej. Bowiem celem pracy zawodowej jest życie powołaniem otrzymanym od Boga; należy oddać się Bogu na służbę i pracować dla ludzi. 
 
Praca zawodowa jest jednak również nieocenionym dobrem. Zarówno w Niemczech jak i w Polsce coraz bardziej widoczny jest problem bezrobocia. Dotyczy on zawsze konkretnego człowieka i społeczności, w której on funkcjonuje. Powoduje poważne szkody psychiczne, a w niektórych sytuacjach (np. nagłej utraty pracy) poważne załamania. Czy w swojej praktyce psychoterapeutycznej oraz kierownictwie duchowym spotyka się Ojciec z tym problemem? Jeśli tak, czy mógłby Ojciec podzielić się swoimi doświadczeniami, jak można wtedy pomagać, a także: jak można samemu sobie pomóc w takiej sytuacji?

Ludzie, którzy są bezrobotni, często wątpią w siebie i cierpią z powodu braku poczucia własnej wartości. Wydaje im się, że jakoś zawiedli w życiu. Gubią swój rytm i najczęściej nie wiedzą, co począć z wolnym czasem. Dlatego jest rzeczą bardzo ważną, aby rozwinęli w stosunku do siebie coś w rodzaju właściwie pojętych rytuałów, tak aby potrafili nadać swoim dniom jakiś porządek (strukturę) i poprzez to odnaleźli wewnętrzny porządek w odniesieniu do siebie. Z drugiej strony powinni wykorzystać ten wolny czas na odkrycie w sobie tych zdolności i umiejętności, które może do tej pory zaniedbywali. 
 
Wróćmy jednak do problematyki samego powołania. Bardzo utkwiły mi w pamięci słowa Pawła VI (z encykliki „Populorum progressio”), które usłyszałem w pewnym kazaniu. Według zamysłu Bożego każdy człowiek jest powołany do rozwoju, gdyż życie każdego człowieka jest powołaniem do pewnych zadań. Chciałbym poruszyć bardzo trudny problem zmagania się człowieka ze swoją słabością i biedą zarówno fizyczną jak i psychiczną, i duchową. Jak zgodzić się z trudnym życiem, co więcej pozytywnie je podjąć?
 
Powołanie człowieka nie polega w pierwszym rzędzie na tym, aby coś osiągnąć. Najgłębsze powołanie człowieka polega o wiele bardziej na tym, aby urzeczywistnić ów jedyny w swoim rodzaju obraz, jaki Bóg ma o tym człowieku. Zadaniem każdego jest wyrycie na tym świecie owego niepowtarzalnego osobistego śladu. A to może się stać również udziałem człowieka, który jest dotknięty cierpieniem fizycznym czy psychicznym. Jeśli zaakceptuje swoje cierpienie i pogodzi się z nim (pojedna), może w ten sposób stać się transparentnym dla niepojętej tajemnicy Boga. W ten sposób będzie promieniował czymś, co tylko dzięki niemu może zaistnieć w tym świecie. Wyryje na tym świecie swój niepowtarzalny ślad. Ślad, który pozostanie. Uśmiech, który maluje się na twarzy chorego, także ma wpływ na ten świat. Jest to wpływ trwały, którego nie da się odwrócić.
 
Biblia dostarcza nam bardzo wielu przykładów na to, jak Bóg powołuje człowieka również do specjalnych zadań, często trudnych i niezgodnych z naszymi planami i wyobrażeniami o naszym życiu. Wiąże się to z podejmowaniem decyzji. Czy nie jest tak, że współczesny człowiek nie tyle nie chce podjąć niektórych trudnych zadań, co lęka się i ma trudności z podjęciem samej decyzji?

Jezus sam musiał na Górze Oliwnej doświadczyć tego, że nie Jego wola, ale wola Ojca ma się spełnić. Ale Jezus rozpoznał, że właśnie ta droga jest dla Niego właściwą i że na niej ma stać się Zbawieniem dla człowieka. To prawda, że wielu ludzi ma dzisiaj kłopoty z podejmowaniem decyzji. Jednym z powodów tego stanu rzeczy jest to, że chcą oni decyzji perfekcyjnej. Nie ma jednak decyzji, która jest właściwa w sensie absolutnym. Zawsze muszę wybierać pomiędzy różnymi możliwościami. W ten sposób zawsze coś wykluczam. Wielu ludzi lęka się, że zbyt wiele możliwości będzie musiało wykluczyć, jeśli zdecyduje się na jedną. Chcą mieć wszystko na raz. Nie potrafią się ograniczyć. Lękają się ograniczeń i więzi, która zobowiązuje. Ale tylko ten, kto wchodzi w jakąś relację, podejmując jednocześnie wypływające z niej zobowiązanie, staje się prawdziwie wolnym. 
 
Niektórzy kierownicy duchowi w Polsce zwracają uwagę, że w kwestii zasadniczych wyborów w naszym życiu, wielu, szczególnie młodych ludzi, odwleka decyzję (np. zawarcia małżeństwa, wstąpienia do seminarium lub zakonu), w rezultacie czasami w ogóle jej nie podejmując. Jakie mogą być przyczyny takiej tendencji?

Młodzi ludzie żyją dziś często pod presją tego, że powinni wielu rzeczy doświadczyć i wiele przeżyć. Chcieliby wszystkiego doznać. W związku z tym lękają się, że podejmując jakąś decyzję, ograniczają się i nie będą mogli wielu rzeczy doświadczyć. Daje się dzisiaj zauważyć pewien brak umiarkowania, który uniemożliwia młodym ludziom odnalezienie ich własnej miary i związanie się poprzez podjęcie decyzji.
 
Bywa, że rodzice zamiast kierować dziecko ku podążaniu za rozpoznanym przez nie powołaniem (konkretnymi zadaniami), utrudniają mu podjęcie decyzji, czy wręcz się jej sprzeciwiają, chcąc zatrzymać dziecko przy sobie. Czy może mają rację? Jak można się bronić przed zaborczymi i egoistycznymi postawami rodziców?

Rodzice mogą wyrażać swoje zdanie i odczucia w stosunku do dzieci. Dzieci jednak muszą czuć się wolne, aby mogły pójść swoją własną drogą. Nie są po to, aby spełniać oczekiwania rodziców. Jezus bardzo radykalnie wzywa córki i synów: „Zostawcie umarłym grzebanie ich umarłych!”. Podążać śladami Jezusa, oznacza również wsłuchiwać się w ten najbardziej wewnętrzny głos Boga na dnie naszej duszy. Jest to ważniejsze od regulacji spadkowych czy też bycia lubianym przez swoich rodziców. Dzieci powinny słuchać rodziców. Jeszcze bardziej jednak powinny słuchać owego wewnętrznego głosu, którym Bóg ich powołuje. Jeśli słuchają głosu Boga, mają prawo sądzić, że rodzice nie rozumieją ich wyboru. Powinny przy tym mieć nadzieję, że pewnego dnia rodzice zrozumieją ich decyzję. 

Szczególnie w przypadku powołania do stanu kapłańskiego oraz do życia konsekrowanego, na drodze rad ewangelicznych powstaje problem motywacji i w pewnym sensie próby tego powołania. Św. Benedykt w swojej Regule, w rozdziale dotyczącym przyjmowania nowych braci, przestrzega przed zbyt łatwym przyjmowaniem do klasztoru. Zaleca również, aby kandydatów doświadczać na wszelkie możliwe sposoby, a nawet badać, czy są gotowi znieść wszelkie możliwe upokorzenia na drodze do Boga. Jakie są według Ojca kryteria pozwalające ustalić, czy „ktoś naprawdę szuka Boga”? Czy powołanie wymaga próby?
 
Św. Benedykt wymienia trzy kryteria, które pozwalają ustalić, czy ktoś naprawdę szuka Boga. Mistrz nowicjatu ma zbadać, czy młody mnich jest gorliwy w służbie Bożej, czy jest gotowy przyjąć wymagania związane z pracą oraz zaangażować się w życie wspólnotowe. Z psychologicznego punktu widzenia można by to potraktować jako trzy kryteria, które powinien spełniać zdrowy człowiek. Dla zdrowia duchowego konieczna jest zdolność do odczuwania i emocjonalnego wyrażania siebie, zdolność do wykonywania jakiejś pracy oraz do zaangażowania się we wspólnotę. Dlatego św. Benedykt niejako testuje mnicha w konkretnej sytuacji życia wspólnotowego i wspólnej pracy. Pozostałe kryteria polegają na sprawdzeniu, czy podjęta decyzja prowadzi do wolności, życia twórczego w zgodzie z samym sobą. Decyzje, które powodują „ciasnotę” wewnętrzną i lęk, nie pochodzą od Boga, ale od demonów. Tak mówią anachoreci. Można by również powiedzieć o demonach, że pochodzą z Jaźni, a nie z sumienia. Każde powołanie musi zatem zostać poddane próbie, czy prowadzi ono człowieka do bardziej twórczego przeżywania swojego życia, wolności i pokoju z samym sobą i innymi ludźmi. 
 
Jaka jest sytuacja człowieka, który przecież może pomylić się w wyborze swojej drogi życiowej?
 
Żadna decyzja nie jest całkowicie błędna, dlatego człowiek na każdej drodze może odnaleźć Boga. Mogę swoją decyzję zmienić, kiedy czuję, że droga, którą podążam, prowadzi do „skostnienia” i piekła. Mogę również zmienić motywację swojej decyzji. Wtedy pozostaję na wybranej przez siebie drodze. Traktuję ją jednak jako konkretną drogę ku coraz większej głębi, jako drogę, która prowadzi na „dno mojej duszy”. Poprowadzi mnie wtedy do Boga. Istnieje możliwość rozminięcia się ze swoim życiowym powołaniem. Jezus ostrzega nas przed tym nieustannie. Jednocześnie jednak istnieje nadzieja, że w momencie śmierci będziemy mogli z tą naszą „chybioną drogą” rzucić się w miłujące ramiona Boga. Bóg zaś „to, co chybione” w naszym życiu, naprawi i przemieni.
 
Rozmawiał Andrzej Marniok
Zeszyty Formacji Duchowej nr 20/2002
 
fot. Evan Kirby | Unsplash (cc) 
 
 



Pełna wersja katolik.pl