logo
Wtorek, 23 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Ilony, Jerzego, Wojciecha – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Bill Hybels
Potęga Bożego szeptu
Wydawnictwo Esprit


Wydawca: Esprit
Rok wydania: 2011
ISBN: 978-83-61989-62-2
Format: 130x200
Stron: 340
Rodzaj okładki: miękka


 

ROZDZIAŁ 1

Usłyszeć Boży szept

Po tym przeżyciu wytężałem słuch, by usłyszeć Boży szept. Nie robiłem tego wystarczająco dobrze czy wystarczająco często, ale gdy tak szedłem ścieżką swojego niedorosłego życia i - jak wszyscy dorastający chłopcy - musiałem wybierać między dobrem a złem, czasem przypominałem sobie rymowany refren:
 
O ucho Samuela proszę, o Niezmierzony,
O ucho otwarte proszę i wołam.
Niech słuch mój będzie wyczulony;
Niechże Twe słowa usłyszeć zdołam.
Jak Samuel chcę odpowiedzieć na wezwanie
I być zawsze na Twoje zawołanie[2].


Za każdym razem, gdy w mojej głowie rozbrzmiewała owa prośba o ucho Samuela, wydawało mi się, że Bóg zsyła mi pociechę - Bóg w takim sensie, w jakim wtedy Go rozumiałem. Stawałem na skrzyżowaniu dróg oznakowanych "tak" i "nie" i słyszałem, jak mówi: "Jestem z tobą, Billy! Wybierz tę drogę, a zobaczysz, że nie pożałujesz". Choć nie powinno mnie dziwić, że droga wskazana przez Boga okazywała się najlepszą, za każdym razem, gdy na nią wkraczałem i czułem dobre emocje, które zawsze temu towarzyszyły, patrzyłem w niebiosa i kiwając głową, mówiłem: "Boże, znów miałeś rację".

Gdy podrosłem i wszedłem w okres nastoletni, nasiliła się moja niezaspokojona żądza przygód. Mój tata bardzo szybko odkrył we mnie temperament poszukiwacza wrażeń i wiedział, że jeśli nie zrobi czegoś, bym właściwie spożytkował energię, zrujnuję sobie życie. Jeszcze zanim skończyłem dziesięć lat, wysłał mnie w samotną podróż pociągiem do Aspen w Kolorado. Podobno chciał, żebym nauczył się jeździć na nartach, co miałoby jednak sens jedynie wówczas, gdyby był tam ze mną, by mnie instruować. Tak naprawdę, czego domyśliłem się później, pragnął, bym nauczył się odnajdywać w ogromnym, błękitnym świecie wokół mnie. I cel osiągnął.

Któregoś dnia, gdy miałem szesnaście lat, mój - trzeba przyznać - ekscentryczny ojciec, wrócił z pracy i powiedział: - Billy, uważam, że powinieneś zobaczyć jeszcze trochę świata.

Był środek roku szkolnego… i taką właśnie myśl - jestem pewien - od razu wyczytał z malującego się na mojej twarzy niedowierzania. Spojrzał na mnie i powiedział:

- Oczywiście nie można pozwolić, aby szkoła przeszkadzała ci w nauce.

Tak, tego byśmy nie chcieli.

W następnym tygodniu wsiadłem na pokład samolotu do Europy. Przez calutkie osiem tygodni - znów zupełnie sam - przemieszczałem się ze Skandynawii w kierunku Środkowego Wschodu, by następnie udać się do Nairobi w Kenii.
Po dotarciu na miejsce nie wiedziałem, co ze sobą zrobić, więc postanowiłem się przejść. Po pięciu minutach gorzko pożałowałem tej decyzji. Wszedłem na zatłoczoną, brudną ulicę i stanąłem twarzą w twarz z ludzkim cierpieniem, o istnieniu którego nie miałem pojęcia. Zobaczyłem tłumy pochylonych ludzi na tle zniszczonych, zdewastowanych budynków. Skutki szerzących się chorób i niedożywienia były aż nazbyt widoczne. Czułem odór otwartych kanałów ściekowych, wdychałem ciężkie i stęchłe powietrze, i wiedziałem, że już nic nie będzie takie samo.

Gdy tak mijałem zmarnowane, przygnębione twarze, mój żołądek zaczął się kurczyć. "Jestem holenderskim dzieckiem z Kalamazoo w Michigan - pomyślałem. - Co ja tu robię?".

Gdy skręciłem w następna ulicę, zobaczyłem chłopca mniej więcej w moim wieku. Trąd, który rozprzestrzenił się w tej części miasta, nie oszczędził również i jego. Stracił dolną część rąk, a na przedramieniu trzymał mały kubeczek. Starałem się ocenić sytuację, nie wyciągając jednocześnie nazbyt oczywistych wniosków. Nasze oczy się spotkały, a on wypowiedział tylko jedno słowo:

- Grosik?

Wcisnąłem ręce w kieszenie, ale nie znalazłem pieniędzy. Moje palce natrafiły na sztywną kartę American Express mojego ojca - dla tego chłopca bezużyteczną - a potem na czeki podróżnicze owinięte wokół złożonego biletu lotniczego do kolejnego miejsca, w które miałem się udać.

- Przepraszam - wymamrotałem, pokazując mu puste dłonie. Zawstydzony, w pośpiechu odszedłem.

Gdy byłem już bezpieczny, poza zasięgiem jego wzroku, zacząłem biec do hotelu ile tylko sił w nogach. Wpadłem do pokoju, opróżniłem kieszenie, upadłem na kolana i wtuliłem głowę na dywan. Zacząłem się modlić, choć z Tym, do którego się modliłem, nie łączyły mnie wówczas głębokie relacje i nie wiedziałem, co powiedzieć. Wiedziałem tylko, że nigdy wcześniej nie spotkałem się z krzywdą, jaką tamtego dnia widziałem na ulicy, i pomyślałam, że pomóc tu może jedynie Bóg, który, jak słyszałem, również nienawidził cierpienia.

Gdy tak siedziałem tam skulony, a po rozpalonych policzkach spływały mi łzy, dobiegł mnie niesłyszalny szept Boga: "Jeśli pozwolisz mi pokierować swoim życiem, któregoś dnia posłużę się tobą, aby zmniejszyć cierpienie, z którym się stykasz".
Szybko przystałem na ten pakt.

- Byłoby świetnie - powiedziałem do otaczającej mnie ciszy. - Jeśli o mnie chodzi, byłoby to zupełnie w porządku.


 



Pełna wersja katolik.pl