logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Krzysztof Dyrek SJ
Posłuszni i nieużyteczni
Pastores
fot. Tanja Heffner | Unsplash (cc)


Już 40 lat temu John Courtney Murray SJ, jeden z czołowych teologów amerykańskich, pisał, że trzy śluby zakonne mogą być znakiem szczególnej miłości do Boga, ale także mniej lub bardziej świadomym wyrazem unikania trzech zasadniczych i podstawowych spotkań człowieka: z płcią odmienną, z pracą i niepewnością, jaka ona ze sobą niesie, oraz z wolnością i możliwością wolnego wyboru. Jak to jest możliwe?
 
Według statystyk 43% kandydatów do zakonu i seminarium szuka akceptacji i uczucia, 56% nie radzi sobie z agresją, 75% nie ceni siebie i nie widzi własnej wartości, 83% jest uzależniona od potrzeby dominacji. Uwarunkowania te dotyczą nas wszystkich, kobiet i mężczyzn, zwłaszcza u początku drogi powołania. U niektórych osób dzięki formacji ten stan się zmienia, ale, niestety, nie u wszystkich na lepsze.
 
Jeśli przyjąć, że człowiek jest w swoich decyzjach i postępowaniu motywowany nie tylko przez ideały, których pragnie, które głosi i którymi chce żyć, ale także przez swoją niedojrzałość, potrzeby psychiczne, konflikty wewnętrzne, przyzwyczajenia, wychowanie, będzie to oznaczało, że nie wszystko, co dobre, będzie tylko dobre. To zaś, co wydaje się być piękną, Bożą motywacją, niejednokrotnie bywa uwarunkowane tym, co ludzkie, małe i egoistyczne. Może się okazać, że również w nas, ludziach należących do Chrystusa, piastujących nieraz ważne funkcje w Jego Kościele, przyjmujących na siebie wielką odpowiedzialność, może być wiele zafałszowania, pozorów dobra, nieuporządkowanych ambicji i pragnień, z których nie zawsze zdajemy sobie sprawę. Oczywiście, formatorzy mają tu na myśli wychowanków, a przełożeni podwładnych. Co nie znaczy, że tak jest w rzeczywistości. Ku pociesze podwładnych i formowanych poniższe refleksje dotyczyć będą jedynie postaw przełożonych i formatorów. Warto jeszcze przypomnieć słowa św. Ignacego Loyoli, który w Konstytucjach jezuickich pisał, żeby przełożeni nie narzekali zbytnio na podwładnych i odwrotnie, bo tacy są podwładni i wspólnoty, jacy są przełożeni, którzy nimi kierują (820).
 
Przyglądając się Jezusowemu i naszemu posłuszeństwu, warto rozważyć kilka ewangelicznych tekstów, w których mowa jest o ideałach, ale także o osobach odpowiedzialnych za innych, bliskich Jezusowi, mających pewne funkcje i role do spełnienia. Zobaczymy, czego oczekuje od nich Jezus, jak widzi ich osoby i działanie, i w jaki sposób niedojrzałość może ograniczać ich postępowanie, jak również oddalać od ideałów i wyznaczonych celów.
 
Jakub i Jan – słudzy pragnący pierwszych miejsc i wyróżnień

Władza to służba
 
Jezus mówi: „Wiecie, że władcy narodów uciskają je, a wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie u was. Lecz kto by między wami chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą. A kto by chciał być pierwszy między wami, niech będzie niewolnikiem waszym, tak jak Syn Człowieczy, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie jako okup za wielu” (Mt 20,25-28).
 
Jest to wzór, ideał, wyzwanie dla każdego apostoła, sługi Jezusa, odpowiedzialnego za innych, przełożonego i formatora. Sługa – każdy z nas tego oczekuje od swoich przełożonych. Rzadko można spotkać przełożonego, który by nie pragnął kimś takim być, a tym bardziej, by uważał, że pełniąc swoją funkcję, nie jest sługą. Niektórzy czują się niewolnikami innych, będąc przytłoczeni funkcją, wymaganiami podwładnych. Inni zaś są nimi, ale w sensie negatywnej zależności i przywiązań.
 
Pamiętajmy jednak, że słowa te zostały wypowiedziane przez Jezusa w kontekście wyrażonych przez apostołów Jana i Jakuba oraz ich matkę pragnień wielkości, bycia pierwszym (Mt 20,20-23; Mk 10,35-40). Pragnienia te nie spodobały się Jezusowi.
 
Patrząc na tych dwóch uczniów, a więc ludzi bliskich Jezusowi, tych, którzy później będą pełnić odpowiedzialne funkcje w Kościele, warto przyjrzeć się niektórym elementom ich dorastania do ideału bycia sługami i niewolnikami jak Jezus, a równocześnie ich zmaganiu się z własną małością i niedojrzałością.
 
Władza dowartościowuje
 
Jan i Jakub oraz ich matka powtarzają Jezusowi tę samą prośbę oraz wyrażają pragnienie: chcemy w Twoim królestwie zasiadać po Twojej lewej i prawej stronie. Chcemy być pierwsi, lepsi od innych apostołów. Można by powiedzieć, że pragnienie znaczenia, bycia „kimś” i dominacji jest w nich silne. Nie myślą o służbie, byciu niewolnikami wśród uczniów Jezusa. Ich intencje są bardzo egoistyczne, mało uporządkowane. Jezus im to uświadamia, ale oni chyba niewiele z tego rozumieją.
 
Ludzie mali, niedowartościowani często pragną władzy, wyróżnień, by poczuć się „kimś”, mieć znaczenie, którego nie odnajdują w sobie. Poprzez funkcje, role, jakie mają do spełnienia, szukają własnego dowartościowania.
 
Ktoś, kto bardzo pragnie władzy i znaczenia, będzie od nich bardzo zależny. Będzie się identyfikował z pełnioną przez siebie funkcją, z władzą i trudno mu będzie przyjąć jakiekolwiek jej zakwestionowanie. Na pewno będzie się bardzo starał, by przypodobać się innym i móc jak najdłużej nimi rządzić i kierować. Będzie przeżywał każde niepowodzenie i porażkę. Łatwo będzie ulegał oczekiwaniom tych, od których zależy w sprawowaniu władzy. Nieraz będzie musiał zrezygnować z przekonań, wartości, ideałów, by nie stracić tych, którzy są mu potrzebni. Ludzie tacy lubią wyróżnienia, pochwały i bardzo od nich zależą. Jan i Jakub musieli się poczuć bardzo wyróżnieni, gdy z Piotrem tylko ich, a nie innych, zabrał Jezus do domu Jaira (Mk 5,37), na górę Tabor (Łk 9,28) i do Ogrójca (Mt 26,37). Być może to ostatnie miejsce najmniej im się podobało.
 
Jest prawdą, że obejmując funkcję, stanowisko, trzeba się w nie całkowicie zaangażować, zostawić wszystkie inne obowiązki, by z sercem i oddaniem spełnić swoje posługiwanie. Osoby, które czują się dowartościowane dzięki swojej funkcji, mogą nieraz za bardzo być przywiązane do swej roli i utożsamiać się z nią do tego stopnia, że nie potrafią sobie wyobrazić siebie w innej; nie będą też zdolne z niej zrezygnować i odejść. Mają tendencję bycia przełożonymi w nieskończoność. Gdy muszą odejść, robią wszystko, by tak się nie stało. A gdy już muszą odejść, ciągle mają skłonność, by kierować wspólnotami, dziełami, osobami, doradzając, krytykując, narzekając i porównując czasy obecne z dawnymi, tymi lepszymi, a więc tymi, gdy to oni rządzili. Dla tych też racji nie przygotowują następców lub proponują na swoje miejsce osoby niewłaściwe, słabe lub „swoje”, a więc takie, którymi będą mogły kierować i utwierdzać innych w przekonaniu, że są najlepsze i niezastąpione.
 
Nieraz dzieła upadają, także Boże, także w Kościele, nie tylko dlatego, że osoby dotychczas je tworzące i budujące były wielkie i niezastąpione, ale również dlatego, że robiły wszystko, by przekonać siebie i innych, że bez nich wszystko upadnie, przestanie istnieć. Dlatego nie przygotowały swoich następców i nie wprowadziły ich w funkcje i zadania. Nie jest to wielkość odpowiedzialnych za konkretne dzieła, ale małość i przejaw ich niedojrzałości.
 
Władza naraża na odrzucenie
 
Gdy Samarytanie odrzucają Jezusa i Jego uczniów, wówczas Jan i Jakub oburzają się, chcą tych ludzi ukarać, sprowadzając ogień z nieba (Łk 9,54). Czy jest to tylko święty gniew z powodu odrzucenia Jezusa, święte oburzenie? Chyba jednak nie. Apostołowie zostali urażeni w swojej dumie. Poczuli się odrzuceni, nie mogli zrealizować swoich planów. Jest to jedna z konsekwencji zbytniej ambicji, poczucia własnej wielkości i godności, utożsamiania się ze swoją funkcją i rolą. Trudno wówczas przyjąć odrzucenie, niezrozumienie. Łatwo karać, często niesłusznie, niepokornych, nieposłusznych i opornych, nieraz bez powodu i bez racji, a nagradzać tych, którzy schlebiają, podporządkowują się i zgadzają, choćby to czynili z lęku, z racji przypodobania się i świętego spokoju, choćby zasługiwali na karę, większe wymagania czy stanowczość. Gniew takich przełożonych, ciche dni we wspólnocie, ciągłe narzekanie na wszystkich i na wszystko są przejawami urażonej dumy, karania innych, odgrywania się, a nie świętym oburzeniem i słusznym gniewem.
 
Władza uzależnia
 
Dziwne, ale jak żaden inny uczeń, Jan i Jakub w swoje apostolskie sprawy włączają własną matkę (Mt 20,20). Być może to pomysł matki, a może to synowie sami ją proszą, by wzięła inicjatywę w swoje ręce. Trudno powiedzieć, czy to już przykład toksycznych związków, syndrom Piotrusia Pana, czy jeszcze nie. Nie jesteśmy skorzy wielkich apostołów posądzać o taką niedojrzałość, bo przecież to filary Kościoła, osoby bliskie Jezusowi, na których zbudował On swój Kościół. Nie o to też przecież chodzi. Patrząc na nich, myślimy o sobie i siebie samych próbujemy zrozumieć. Oni Kościołem Jezusa kierowali i byli odpowiedzialni za ludzi, których im powierzył. Widać z tego, że również oni musieli dojrzewać do swoich funkcji i zadań. Zgodnie z badaniami prawie 70% formowanych wchodzi z przełożonymi i formatorami w relację przeniesienia, a więc kopiuje, powtarza pewne wzorce zachowań, postawy i oczekiwania, podobne do tych, jakie kiedyś kształtowały ich relacje z rodzicami. Warto pomyśleć, jak ta zależność funkcjonuje, gdy ktoś tak uformowany zostaje przełożonym.
 
Komentując i interpretując postawę Jana i Jakuba, można powiedzieć, że widać u nich niepewność, zależność, lęk i potrzebę oparcia na kimś drugim. Ktoś taki, choć może na zewnątrz wyraża coś innego, wolałby być drugim, nie brać odpowiedzialności i nie podejmować decyzji. Potrzebuje wsparcia, rad kogoś innego, silnego, doświadczonego, na kim może się oprzeć.
 
Czy ktoś taki może pełnić funkcje przełożeńskie w Kościele? Tak, choć jemu i innym z nim będzie trudno. Rządzić za niego, kierować wspólnotą będzie ktoś inny, najczęściej ktoś silniejszy, ktoś, kogo będzie się ciągle radził, pytał, prosił o zdanie i opinię na różne tematy, włącznie z podejmowaniem decyzji. Będzie często zmieniał swoje decyzje, gdy wyczuje, że inni z nim się nie zgadzają lub oczekują czegoś innego. Innym będzie delegował władzę lub sam będzie ich delegatem, a nie realnym przełożonym.
 
Św. Ignacy Loyola zalęknionemu i zakompleksionemu kandydatowi na przełożonego, który by się bał przyjąć i sprawować funkcję przełożeńską, twierdząc, że nie ma ku temu zdolności i że się do tego urzędu nie nadaje, radzi, by Bogu bardziej zaufał i nie ulegał swoim kompleksom oraz małoduszności. Ulegając im, przeszkadza sobie i innym w szukaniu i pełnieniu woli Bożej. Nie pomaga też Bogu posługiwać się nim jako swoim narzędziem. W jaki sposób to czyni?
 
Ktoś tak uzależniony od pragnienia władzy, a przez to zależny od sądów innych ludzi, nie podejmie decyzji niepopularnych, które mogłyby go narazić na krytykę, ośmieszenie czy odrzucenie. Będzie decydował nie według kryteriów rozeznania i szukania woli Bożej, ale według tego, czego chce większość, czego chcą silniejsi i głośniej krzyczący lub krytykujący. Ktoś taki będzie niewolnikiem innych, ale w sensie negatywnym, w sensie zależności od innych, a nie postawy pokornego sługi, który szuka woli Pana, a później pełni ją w postawie niewolnika, aż do bólu, aż do całkowitego dania siebie. Przełożeństwo to bycie z innymi i dla innych, ale to także doświadczenie wielkiej samotności. Tak naprawdę, gdy trzeba podjąć decyzje, zwłaszcza trudne, i wziąć za nie osobistą odpowiedzialność, pozostaje się samemu. 
 
Gdy chce się być dla wszystkich, a nie tylko dla niektórych, dla przyjaciół, trzeba zachować dystans, być trochę poza i ponad układami, więzami, a to często oznacza konieczność bycia samemu. Najbardziej kosztuje samotność, gdy inni nie zgadzają się z decyzjami. Wówczas traci się przyjaciół, akceptację, dobrą opinię. Dlatego osoby zależne od innych, tkwiące w przeróżnych układach i zależnościach, nie potrafią się zgodzić na samotność, która jest ściśle powiązana z pełnieniem funkcji przełożonego. Może nieraz są one blisko pewnych osób, ale na pewno są dalekie od siebie samych i Pana oraz tego, co On chciałby za ich pośrednictwem przekazać innym i zdziałać dla ich dobra.

Marta – służebnica pragnąca być panią
 
Warto uzupełnić powyższą refleksję tekstem mówiącym o Marcie (Łk 10,38-42). Jej imię oznacza panią, właścicielkę, gospodynię. Marta jest gościnna, otwarta na Jezusa, służy, poświęca się, jak dobra przełożona. Dobrze, że tak czyni, bo to należy do jej obowiązków. A jednak na koniec jest pełna żalu, rozgoryczenia: „Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła”. Służy, poświęca się dla Jezusa i apostołów, a później zachowuje się jak pani, a nie służąca Jezusa. A więc rządzi i kieruje Jezusem, ludźmi i domem. Jezus jej nie pochwala, przeciwnie, gani ją.

Władza zmienia ludzi
 
Przełożeni są ludźmi, którzy słuchają głosu Pana, by później ten głos przekazać i zinterpretować innym jako wolę Bożą. Jako słudzy, mają służyć, poświęcać się więcej niż inni dla wspólnego dobra. Oni wyznaczają zadania i funkcje. Wskazują drogę, nadają ton i styl dziełom i wspólnotom. Przykład Marty jest ostrzeżeniem, iż można się rozminąć ze swoją funkcją i rolą, jaką przełożony ma do spełnienia. Co się dokonało w służebnicy Marcie, iż stała się i poczuła panią?
 
Marta w pewnym momencie poczuła się gospodynią, właścicielką, a więc kimś, od kogo wszystko zależy i do kogo wszystko należy. Wyszło z niej, a właściwie Jezus pomógł jej to odkryć, co było w niej już wcześniej, a czego być może nie była świadoma. To ona o wszystkim decyduje, wszystko wie najlepiej. Wydaje jej się, że cała odpowiedzialność od niej zależy i tylko na niej spoczywa. Chciała wszystkim i wszystkimi zawładnąć, uzależnić od siebie.
 
Nie jest dobrze, gdy ktoś czuje się zbyt pewny siebie i zadowolony w powołaniu, funkcjach i zadaniach, jakie ma do wykonania. Łatwo wówczas budować i opierać się na sobie, a nie na Jezusie. Łatwiej też błądzić, upaść, nie rozwijać się.
 
Władza wystawia na pokusy
 
W tej scenie Ewangelii widać, jak Marta ulega pewnym pokusom, które ciągle są aktualne i zagrażają wszystkim pełniącym posługę przełożeńską:
 
1. Marta nakazuje Jezusowi i ludziom, co mają czynić. Ona decyduje, poleca, a inni mają jej słuchać. To Jezus ma się dostosować do jej pragnień i spełniać jej polecenia. Marta uwierzyła w siebie, swoją funkcję. Ona już nie rozeznaje, bo wie, jak ma być i co jest najbardziej potrzebne Jezusowi, jej i innym.
 
Jest to pokusa, której często ulegają osobowości pewne siebie, silne, które są skuteczne w działaniu i umieją wpływać na innych. Także te osoby, które zbyt długo sprawują swoje funkcje, których nie można już niczym zaskoczyć czy zadziwić, łatwo ulegają tej pokusie. Nauczyły się decydować, rządzić, ale już nie umieją być posłuszne i poddane. Już się nie uczą, nie rozeznają. Nieraz zmiana funkcji i ich kadencyjność, kryzys rządzenia mogą być dobrą okazją, by osoby te zdały sobie sprawę ze swojego problemu.
 
2. Marta daje, ale nie umie otrzymywać. Bardzo wiele daje Jezusowi, siostrze, apostołom. Ogromnie jej zależy, by dostrzegli jej trud i poświęcenie. Jezus jej powie, by usiadła, by mniej pracowała, mniej dawała, a otworzyła się na to, co On, Maria i inni chcą jej zaproponować i ofiarować. Wcale nie musi tyle dawać i tak się poświęcać. Za bardzo się wszystkim martwi i przejmuje. Niepotrzebnie.
 
Niektórzy przełożeni mają tendencję do nadmiernego poświęcania się i przepracowywania. Czynią to na różne sposoby – robiąc wszystko za innych, nie delegując zadań i obowiązków, nie współpracując z innymi. Czynią to dla różnych racji. Niektórzy z nich wiele potrafią zrobić, inni boją się prosić lub rozkazywać, a jeszcze inni nie ufają swoim podwładnym i nie wierzą, by potrafili zrobić coś dobrze, czyli w sposób satysfakcjonujący przełożonego. 
 
Skutki są podobne to tych, które widzimy u Marty: przemęczenie, brak współpracy i współodpowiedzialności innych, a w konsekwencji żal, złość i pretensje.
 
Jest to jeszcze jedna pokusa, której ulegają zwłaszcza początkujący przełożeni, bo chcą na początku zrobić dobre wrażenie na podwładnych, zjednać ich sobie i pozyskać, oraz ci, którym za bardzo zależy na tym, by być lubianymi przez innych. W ten sposób starają się zapracować sobie na miłość i wdzięczność.
 
3. Marta wiele mówi, ale nie słucha. Zapraszając ją, by – jak jej siostra Maria – spokojnie usiadła u Jego stóp, Jezus uświadamia Marcie, że nie umie słuchać. Wiele pracuje, przejmuje się, mówi, a to wszystko w tym celu, by nie usłyszeć, zagłuszyć siebie, Jego i innych. Dlatego rozmija się z pragnieniami Mistrza. I chociaż wszystko robi dla Niego, to jednak nie tak, jakby On tego pragnął i oczekiwał.
 
Nieumiejętność lub niechęć słuchania u przełożonych może mieć przeróżne źródła. Słuchanie jest braniem na siebie ludzi, ich spraw i problemów. A ponieważ podwładni częściej przychodzą do przełożonych z problemami niż pragnieniami, niektórzy, nie umiejąc zachować koniecznego dystansu, wolą nie słuchać, by nie brać na siebie problemów bliźnich.
 
Pojawia się też tendencja do słuchania cząstkowego, a więc do słuchania tylko tego, co nam odpowiada, co jest po naszej myśli, albo tylko tych, którzy nam schlebiają i mówią to, co chcemy usłyszeć.
 
Nieumiejętność słuchania u przełożonych utrudnia dialog, współpracę i rozeznawanie wspólnotowe. Ten, kto nie umie słuchać innych, nie będzie także umiał usłyszeć Pana Boga. Przełożeni, którzy mają wrażliwą osobowość, przejmują się opiniami innych na swój temat, mają trudności w słuchaniu. Ich prawda o sobie bardzo boli, dotyka. Dlatego wolą jej nieraz nie usłyszeć.
 
4. Marta koncentruje się tylko na szczegółach, a nie widzi całości. Dostrzega tylko swoje zmęczenie, brak zaangażowania siostry i obojętność Jezusa. Zapomniała, kto tu jest najważniejszy i pierwszy oraz czemu i Komu to wszystko, co robi i co się wokół dzieje, służy.
 
Nie można się na wszystkim znać i być we wszystkim kompetentnym. Im ktoś pełni wyższą funkcję, tym bardziej jest mu potrzebny dystans, by mógł widzieć całość i nie koncentrował się na szczegółach. Ci, co są niżej i bliżej ludzi oraz problemów, widzą więcej i lepiej. Lepiej też na wielu sprawach się znają. Trzeba im zaufać i pozwolić działać.
 
Św. Ignacy Loyola zwraca uwagę, że przełożony ma być jak główny motor, który wprawia w ruch inne, mniejsze motory, pozwalając, by działały, i pomagając im w tym działaniu. To znaczy, że przełożony nie powinien się zajmować najdrobniejszymi szczegółami, a zostawić wykonanie pewnych rzeczy także innym lub po prostu zlecić im ich wykonanie. Nie wszystko musi robić sam i nie wszystko musi kontrolować. Trzeba, by był odpowiedzialnym, ale równocześnie, by umiał zostawić odpowiedzialność innym, wierząc, że również oni chcą pewne rzeczy robić i że im też na nich zależy. Zostawiając wolność i możliwość decydowania podwładnym, przyczyni się do tego, że będą oni czuć się bardziej odpowiedzialni za to, co robią. Łatwiej wtedy będzie można na nich liczyć. Ważne jest, by podwładni nie czuli się kontrolowani, obserwowani, ale by byli traktowani w sposób dojrzały. Niech to, co mają robić, robią z miłości, w wolności, a nie z lęku. 
 
Taka postawa przełożonego przyczynia się do wzrostu jego autorytetu i wzajemnego zaufania i powiększa wspólną odpowiedzialność za prowadzone dzieła i wykonywane prace.
 
Władza szansą wzrostu i rozwoju
 
Widać to na przykładzie synów Zebedeusza. Jakub chciał, jak jego brat Jan, stać po prawej lub lewej stronie Jezusa. Wyszedł na górę Przemienienia, ale nie potrafił wyjść na Kalwarię. Na górze Przemienienia był tak blisko nieba, że zapomniał o ziemi. Na górze Golgoty niebo było daleko, a on sam stał na ziemi i doświadczał tego, co na niej jest najtrudniejsze, a więc bólu, cierpienia, śmierci, nienawiści. Jego brat jednak potrafił wyjść na górę Przemienienia i na Kalwarię. Jan mógł to uczynić dzięki temu, że długo spoczywał na piersi Pana, był wsłuchany w najgłębsze uderzenia i tajniki Jego Boskiego serca. Dlatego wiedział, co oznacza prawdziwa miłość, i wierzył, że musi ona przejść przez krzyż i umieranie. Tego nauczył się od Jezusa. Jakub ciągle chyba jeszcze szukał wyróżnień, wysokich miejsc i gór, na które mógłby się schronić, uciec i poczuć dobrze, jak u siebie. Golgota nie była takim miejscem. Dlatego tu go nie było. Dlatego tutaj nie chciał być po lewej lub prawej stronie Jezusa. Oba miejsca zostawił dla swojego brata. Jakub chyba ciągle jeszcze spoczywał na piersi swojej matki, a nie Jezusa. Wolał być bardzo daleko od Niego. To nie był jeszcze jego czas. Jakub się zmieni, ale później, przechodząc przez krzyż, cierpienie, lepiej rozumiejąc i ucząc się, co oznacza być sługą i niewolnikiem innych, jak Jezus.
 
Smutek, żal, rozżalenie i pretensje Marty były naturalnym efektem postaw, pokus i różnych przejawów niedojrzałości. Były one potrzebne Marcie i nam. Dobrze, że tak się stało. To był początek zmiany Marty. Przy śmierci Łazarza jest otwarta, zasłuchana, czeka, milczy. Jest już inna. Krzyż, cierpienie, niepowodzenia uczyniły z niej niewiastę, która pozwala działać Jezusowi. O to naprawdę chodziło Zbawicielowi, gdy ukazywał Marcie prawdę o niej samej. Była to dla niej łaska, którą przyjęła i dzięki której mogła dokonać się w niej przemiana.
 
Krzyż zatem odsłania prawdę i oczyszcza – Jana, Jakuba, Martę i nas. Obyśmy się umieli na niego otworzyć.
 
 
Krzysztof Dyrek SJ 
Pastores 43(2)2009
 
Skrócona wersja referatu wygłoszonego w Wyższej Szkole Pedagogiczno-Filozoficznej „Ignatianum” w Krakowie podczas sesji formacyjnej w czerwcu 2007.
 
 



Pełna wersja katolik.pl