Wydawca: W drodze
Rok wydania: 2008
Tłumaczenie: Aleksander Gomola
ISBN: 978-83-7033-656-1
Format: 135 x 210
Stron: 256
Rodzaj okładki: miękka
A co zrobił Bóg?
Początek pierwszego tysiąclecia przed Chrystusem trudno uznać za sprzyjający dla luźno powiązanych z sobą plemion, określanych wspólnie mianem Izraela. Jozue i Mojżesz to bohaterowie, którzy należą już do przeszłości. Trzy stulecia duchowej zimy ostudziły znacznie wiarę ludu. Jeden z autorów w taki lakoniczny sposób opisuje sytuację polityczną Izraela między panowaniem Jozuego a pojawieniem się Samuela: W owych dniach nie było króla w Izraelu. Każdy czynił to, co było słuszne w jego oczach (Sdz 21,25). Korupcja potęgowała rozkład. Rozprzężenie moralne rodziło brutalność. Lud żądał króla, lecz Saul, miast ocalić okręt, o mało co nie posłał go na dno. Pierwszy monarcha Izraela okazał się niedołęgą i psychotykiem.
A tu jeszcze Filistyni, lud wojowniczy, żądny krwi, rodzący mocarzy i siłaczy, który zmonopolizował wytwarzanie żelaza. Filistyni byli jak niedźwiedzie grizzly; Izraelici jak bezbronne łososie. Filistyni wznosili miasta, Izraelici, podzieleni na plemiona, koczowali w namiotach. Filistyni wykuwali z żelaza miecze i zbroje, Izraelici walczyli za pomocą prymitywnych proc i łuków. Filistyni najeżdżali Izraelitów z hukiem rydwanów, Izraelici brali odwet uzbrojeni w noże i narzędzia rolnicze. Ba, w jednej z bitew cała armia Izraela miała tylko dwa miecze: jeden przeznaczony był dla Saula, a drugi dla jego syna Jonatana (por. 1 Sm 13,22).
Od wewnątrz korupcja. Od zewnątrz groźba najazdu. Saul był słabym władcą. Naród był jeszcze słabszy. A co zrobił Bóg? Coś, czego nikt się nie spodziewał. Wysłał niespodziewane zaproszenie do nikomu nieznanej osoby mieszkającej w nikomu nieznanej dziurze.
Bóg wysłał Samuela do Myscowej koło Jasła. Nie, trafniej będzie: "do Dzięgielowa koło Cieszyna". Albo jeszcze lepiej: "do Koziej Wólki na Kielecczyźnie".
Prawda, Bóg nie wysłał Samuela do żadnej z tych miejscowości. Ale mógł wysłać. Betlejem w czasach Samuela niewiele się różniło od dzisiejszej Myscowej, Dzięgielowa czy Koziej Wólki i było małą, senną wioską, w której zatrzymał się czas, usadowioną u podnóża gór, jakieś dwanaście kilometrów na południe od Jerozolimy. Znajdowało się dwa tysiące metrów nad poziomem morza, a wokół niego rozpościerały się pokryte zielenią wzgórza przechodzące w nędzne, tchnące surowością tereny, gdzie wypasano owce i kozy. Znała tę wioskę Rut. Jezus pierwszy krzyk po przyjściu na świat wyda pod niebem Betlejem.
Lecz tysiąc lat przedtem, nim w żłobie złożą Niemowlę, do wioski wkracza Samuel, ciągnąc za sobą jałówkę. Ludzie spoglądają na niego z zainteresowaniem i zdziwieniem. Prorocy nie odwiedzają Betlejem. Czy przybył tu, by kogoś skarcić czy też chce się tu ukryć? Ani jedno, ani drugie, zapewnia chylący się ku ziemi kapłan. Przybył, by złożyć Panu w ofierze jałówkę i zaprasza na uroczystość starszyznę oraz Jessego i jego synów.
To, co nastąpiło potem, przypomina wystawę psów rasowych. Samuel przygląda się po kolei każdemu z synów Jessego niczym sędzia taksujący wzrokiem prowadzone na smyczy czworonogi i już, już gotów jest zawiesić na szyi tego czy tamtego medal, lecz za każdym razem Bóg go powstrzymuje.
Najbardziej logicznym wyborem wydaje się Eliab, najstarszy z synów. To taki miejscowy casanova: falująca czupryna, wyraźnie zarysowany podbródek. Ma obcisłe dżinsy i pokazuje w uśmiechu lśniące, białe zęby. "To ten" – myśli Samuel.
- Mylisz się – powiada Bóg.
Potem wchodzi Abinadab, młodszy brat i zawodnik numer 2. Chłopak jak z żurnala. Włoski garnitur, buty ze skóry aligatora. Kruczoczarne włosy na żelu. Chcecie króla z klasą? Abinadab umie zadać szyku!
Nie tak człowiek widzi, jak widzi Bóg,
bo człowiek patrzy na to, co widoczne dla oczu,
Pan natomiast patrzy na serce (1 Sm 16,7).