logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Jadwiga Martyka
Pod opieką Maryi
Źródło


Ścieżki życia


- Urodziłam się pod szczęśliwą gwiazdą. Od samego początku znajduję się pod szczególną opieką Matki Bożej, może dlatego, że przyszłam na świat w Boże Narodzenie, dokładnie o północy, w samą Pasterkę - zastanawia się Janina Ejgierd, 102-letnia mieszkanka Tarnowa-Krzyża.

Krzyż - obecnie dzielnica Tarnowa - był wówczas małą galicyjską wioską. Rodzice Janiny posiadali spore gospodarstwo, w którym nie brakowało zajęć dla nich oraz pięciorga ich dzieci. Najmłodsza Jasia chętnie pomagała w pracach domowych i polowych, lecz największą jej pasją była nauka. - Ja wręcz pragnęłam się uczyć - wspomina - a w tamtych czasach nie było to takie proste i oczywiste, zwłaszcza dla dzieci wiejskich, które zwykle kończyły edukację na 4-klasowej szkole podstawowej. Miałam dużo szczęścia, gdyż sam kierownik szkoły wstawił się za mną u rodziców i prosił, by mnie dalej kształcili. Uważał mnie za bardzo zdolną. Jakaż była moja radość, gdy mama i tato wyrazili na to zgodę; jakaż była moja wdzięczność, że ponosili duże koszty, bym tylko mogła zdobywać wiedzę. Z wielką ochotą pokonywałam codziennie na piechotę kilkukilometrową odległość z domu do szkoły, nie zważając na błoto, deszcz, śnieg i różne niewygody. Marzyłam, by w przyszłości zostać nauczycielką.

Marzenie pani Janiny wkrótce się spełniło. Zdała maturę, ukończyła Seminarium Nauczycielskie i mogła rozpocząć pracę z dziećmi. Miała 21 lat, gdy opuściła rodzinne strony i udała się na Polesie, dostała bowiem nakaz pracy, najpierw w Kobryniu nad Bugiem, następnie w Nowosiółkach. Była lubiana przez młodzież i ceniona przez środowisko, w którym się znalazła. Nie poprzestawała na nauczaniu, lecz podejmowała liczne inicjatywy na rzecz lokalnej społeczności: organizowała festyny i przedstawienia teatralne (sama pisała wiersze), chętnie spieszyła także z różnoraką pomocą, nie wyłączając przygotowania czterech chłopców do I Komunii Świętej. - To było niezwykłe doświadczenie - opowiada pani Janina. - Chłopcy ci mieli od 12 do 15 lat. Pochodzili z katolickich rodzin, ale nie mogli się uczyć religii, gdyż nie było tam kościoła katolickiego ani kapłanów, a większość mieszkańców wioski wyznawała prawosławie. Przyjęłam wyzwanie, chociaż nie wiedziałam, czy sobie poradzę. Spotykaliśmy się niemal codziennie i spędzaliśmy razem wiele godzin. Pod koniec roku odbył się egzamin i moi uczniowie zdali go bardzo dobrze. Miałam ogromną satysfakcję, której nie zburzyła nawet przykra konsekwencja, w postaci wypowiedzenia mi wygodnego mieszkania u prawosławnego popa. Wysiłek pani Janiny został doceniony przez miejscowego biskupa. Otrzymała misję kanoniczną do nauczania religii we wszystkich szkołach.

Kawaler się nie rozmyślił

W roku 1929 nasza bohaterka zmieniła stan cywilny. Sakramentalne "tak" powiedziała zakochanemu w niej szlachcicowi. - Mój mąż był wspaniałym człowiekiem - mówi z rozrzewnieniem. - Dopiero po kilku latach dowiedziałam się, że dla nauczycielki rzucił hrabiankę. Gdy go poznałam, pracował jako naczelnik Urzędu Pocztowego. Pobraliśmy się w grudniu, na Boże Narodzenie. Stanisław chciał, żeby ślub odbył się już w wakacje i pojechał prosić o zgodę moich rodziców. Pokonał setki kilometrów od swego miejsca zamieszkania, lecz niczego nie wskórał. Tato powiedział, że są żniwa i nie będzie sobie zawracał głowy weselem, a jak się kawaler nie rozmyśli, to niech przyjedzie w zimie. Tak się też stało.

Państwo Ejgierdowie zawarli związek małżeński w rodzinnej miejscowości panny młodej, a zamieszkali u pana młodego. W Równem na Wołyniu urodził się ich syn Zbigniew, a w Żabince - Wiesław. Niedługo cieszyli się jednak rodzinnym szczęściem, gdyż zburzył je wybuch II wojny światowej. Pana Stanisława aresztowano w 1939 roku i na długie lata żona straciła go z oczu. Wywieziony został za koło polarne, stamtąd udało mu się dostać do armii generała Andersa, przeszedł szlak bojowy do Teheranu, a następnie dostał się do Wielkiej Brytanii. Odnaleźli się dopiero po zakończeniu wojny.

Jej samej los także nie oszczędził

- W czerwcu 1940 roku razem z moimi synami (jeden miał cztery, a drugi osiem lat) musiałam opuścić dom. Znaleźliśmy się bowiem na liście trzeciego transportu na Sybir - mówi cicho pani Janina. - Jechaliśmy trzy tygodnie w zamkniętych bydlęcych wagonach. Spaliśmy na deskach. Pamiętam, że w moim wagonie przebywało 48 osób, w tym 18 dzieci. Nasz los nikogo nie obchodził, nikt się nami nie przejmował, przecież byliśmy zesłańcami. Jedliśmy jedynie to, co zabraliśmy z sobą, natomiast po wodę do picia mogła wyjść codziennie tylko jedna osoba z każdego wagonu. Przynosiłam wodę dla wszystkich i sama się dziwię, że w tych warunkach normalnie funkcjonowałam, jakbym była stworzona na zsyłkę.


 

 
1 2 3  następna
 



Pełna wersja katolik.pl