logo
Czwartek, 18 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Apoloniusza, Bogusławy, Gościsławy – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Kuba
On jest niesamowity!
Franciszkański Świat


Być może moja historia pozwoli komuś zrozumieć, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. On jest niesamowity! Potrafi zasiać ziarno miłości nawet w najbardziej zatwardziałym sercu.
 
Odkąd sięgam pamięcią, Bóg w mojej rodzinie był zawsze tematem tabu. Z początku nie zdawałem sobie sprawy dlaczego tak się dzieje, wiedziałem tylko tyle, że temat wiary w naszym domu był tamatem nieco drażliwy i wolałem go nie poruszać. Dlaczego? Moi rodzice żyli bez ślubu kościelnego. Mama pracowała jako zaopatrzeniowiec w fabryce, a ojciec był żołnierzem zawodowym. Z opowiadań matki wiem, że ochrzczony zostałem „po kryjomu”, podobno ze względu na stanowisko ojca, zresztą wszystko tłumaczono mi „trudnymi czasami” jakie wtedy panowały. Nie wymagano ode mnie wieczornej modlitwy, ani chodzenia na niedzielną mszę świętą. Wychowywano mnie bardziej w duchu wojskowej dyscypliny, a na Boga najzwyczajniej w świecie nie było ani czasu, ani miejsca. I tak było przez długie, długie lata.
 
Okres szkoły podstawowej to w dalszym ciągu pozorne parcie do przodu. Przyjąłem co prawda sakrament pierwszej komunii świętej i bierzmowania, ale przez cały czas żyłem swoim życiem. Kościół omijałem szerokim łukiem i nie robiłem z tego większego problemu. Z czasem było coraz gorzej. Jako piętnastoletni chłopak zacząłem wyrabiać swój własny światopogląd, który regularnie podpierałem marihuaną i alkoholem. Chyba mogę siebie nazwać plastikowym indywidualistą, bo moje poglądy były zazwyczaj niezrozumiałe dla mnie samego. Najważniejsza była zawsze odrębność. Nie chciałem się z nikim utożsamiać, nie miałem też swoich autorytetów. Grunt to „być inny”, taka była moja maksyma.
 
Bóg przez cały czas był bardzo daleko ode mnie i do niczego nie był mi potrzebny, tak mi się przynajmniej wydawało. W szkole średniej całkowicie zrezygnowałem z lekcji religii, wolałem w tym czasie koncentrować się na swoim własnym hermetycznym świecie.
 
Jedyną rzeczą, z której czerpałem satysfakcję było idealizowanie. Trzymając jointa w ręce zastanawiałem się, jak to jest być szczęśliwym człowiekiem? Wtedy zdałem sobie sprawę, że nawet nie potrafię sobie tego wyobrazić. Wiedziałem, że czegoś mi brakuje, a nie szukałem tylko dlatego, bo nie wiedziałem co chcę znaleźć. Czas podjęcia pracy i rozpoczęcia studiów w zasadzie nie wprowadził w moim życiu większych zmian. Tak było do pewnego momentu... Któregoś razu, nieco przypadkowo znalazłem się na imprezie organizowanej przez Franciszkanów. Wśród uczestników tego spotkania, była spora grupa młodych ludzi, którym zazdrościłem niezrozumiałego dla mnie uśmiechu na twarzy. Byli szczęśliwi, a ja czułem się coraz gorzej. Obraz duchowego analfabety, który z wiarą nie miał nigdy nic wspólnego, zaczął mi nagle bardzo przeszkadzać.
 
Później okazało się, że nie tylko radość tych ludzi była dla mnie niezrozumiała. Kiedy opuszczałem teren klasztoru, na trawie siedział zakonnik, a obok niego młoda rozpłakana dziewczyna. W pierwszej chwili pomyślałem, że może coś się stało, przecież nikt nie płacze bez powodu? Stałem jak wryty. Po chwili dostrzegłem kartkę z napisem „Spowiedź”. Nogi miałem jak z waty, ale starczyło mi sił, żeby dojść do pierwszej, lepszej ławki. To był przełomowy moment. Zawsze wybiegałem w przyszłość albo w ogóle nie wybiegałem, a teraz łzy tej dziewczyny zmusiły mnie do tego, żeby przeanalizować swoje życie. Starałem się przed tym uciec, ale szybko doszedłem do wniosku, że przed samym sobą nie ucieknę. Nie poznawałem samego siebie i nie mogłem z sobą wytrzymać. Płakałem jak małe dziecko, a nigdy wcześniej mi się to nie zdarzało. Obraz grzesznika, który malowałem całe swoje życie, przerażał mnie do tego stopnia, że nie potrafiłem ze wstydu spojrzeć ludziom w oczy. To nie mogło długo trwać. Już wtedy wiedziałem, że potrzebuje Bożego miłosierdzia, które przełamie grzech i pozwoli mi stanąć na równe nogi. Tak też się stało. Po spowiedzi poczułem się naprawdę czysty, zupełnie tak, jakbym na nowo się narodził. Od tamtego czasu wiele się zmieniło. Zdałem sobie sprawę, czego brakowało w moim życiu i na czym mi zależy. Pojawiła się modlitwa, dzięki której mogę Bogu dziękować, za wszystko co dla mnie zrobił, a zrobił naprawdę wiele. Moja mama po 22 latach uczestniczy w niedzielnej mszy świętej, a ja głęboko wierzę, że doczekam chwili, kiedy wspólnie z ojcem powiedzą sakramentalne „Tak” przed samym Bogiem. Proszę o modlitwę w ich intencji.
 
Kuba
 
 



Pełna wersja katolik.pl