logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Jacek Olczyk SJ
Oko w oko ze świętym Piotrem
Szum z Nieba
fot. James Kovin | Unsplash (cc)


Dzięki rekolekcjom ignacjańskim uświadamiam sobie, czego w sobie nie lubię, co odrzucam, a przez to mogę tej zagubionej części siebie powiedzieć: "wróć do mnie". To z kolei pozwala mi przyjmować drugiego człowieka z tym, z czym do mnie przychodzi, stworzyć dla niego przestrzeń.

 

W 2000 r. w lutym, jako młody chłopak, krótko po moim nawróceniu, przyszedłem do wspólnoty Mocni w Duchu, jeszcze mocno "zakręcony". Przeżyłem wtedy Seminarium Odnowy Życia w Duchu Świętym. Naturalną tego konsekwencją (kolejnym krokiem formacji w tej wspólnocie) był wyjazd na rekolekcje ignacjańskie, wtedy jeszcze prowadzone w Wolborzu. Słyszałem wiele świadectw osób, które już tam były, i to sprawiło, że i ja zapragnąłem je przeżyć. Stało się to w sierpniu 2000 r.

 

Pierwsza moja obawa dotyczyła tego, kto będzie moim kierownikiem duchowym. Bardzo nie chciałem trafić na rozmowy do jednego z kierowników i właśnie tę osobę wylosowałem (wtedy był taki system wyboru). Na szczęście odczytałem tę sytuację jako zaproszenie ze strony Boga, bym zaufał Mu do końca, i od pierwszej rozmowy dbałem o szczerość i otwartość. Na tamtych rekolekcjach dogłębnie zrozumiałem, że ogromna pustka, która była we mnie przez ładnych kilka lat, była po prostu brakiem Boga. Na dobre zgodziłem się wtedy na Jego obecność Boga . Z miejsca też poczułem "nabożeństwo" do duchowości ignacjańskiej: medytacji (później też i kontemplacji), rachunku sumienia i reguł rozeznawania duchowego. Zafascynowało mnie odkrywanie w sobie świata wewnętrznych, duchowych poruszeń oraz fakt, że duchowość ignacjańska wskazywała reguły, mówiące o tym, jak się w tym świecie poruszać.


Rok później, na II Tygodniu rekolekcji ignacjańskich, rozeznałem moje powołanie. Po rekolekcjach wiedziałem już, że chcę zostać jezuitą i że chcę wstąpić do zakonu, ale dopiero po skończeniu studiów - miałem przed sobą jeszcze trzy lata na łódzkiej politechnice. W taki oto sposób, jeszcze jako osoba świecka, przeżyłem, rok po roku, wszystkie cztery Tygodnie Ćwiczeń Duchowych św. Ignacego. Gdy już wstąpiłem do zakonu, razem z innymi nowicjuszami, odprawiliśmy też trzydziestodniowe, tzw. "Wielkie Rekolekcje". Także teraz, coroczne, zakonne, ośmiodniowe Ćwiczenia Duchowe, przeżywam jako czas łaski. To jest moje bycie z Jezusem sam na sam i wtedy bardzo intensywnie Go poznaję. Lepiej dostrzegam, jak bardzo Jezus mi ufa, jak bardzo mnie kocha, i dzięki temu wzrasta moje zaufanie i moja miłość do Niego. Na rekolekcjach dane jest mi też zobaczyć te przestrzenie mojego serca i moich relacji z innymi, w których mało jest jeszcze Boga, albo gdzie Go jeszcze w ogóle nie wpuściłem i gdzie nie pozwalam Mu, by mnie zbawiał.

 

Ćwiczenia Duchowe są ważnym elementem całości mojego życia duchowego. Nie żyję jedynie od rekolekcji do rekolekcji, a pomiędzy nimi nic się nie dzieje. One przeplatają się z życiem. Pewne wydarzenia z minionego roku, na rekolekcjach są stawiane w świetle Słowa Bożego. Są też sprawy, które odkrywam w czasie milczenia i modlitwy - staram się je później wdrażać w życie. Rekolekcje są dla mnie jak ogniwa łańcucha, które łączą pewne etapy mojego życia i pozwalają patrzeć z wiarą zarówno na to, co minęło, jak i na to, co mnie czeka. Często to właśnie podczas Ćwiczeń Duchowych, dochodziło w moim życiu do pewnych przełomów.

 

Na rekolekcjach zacząłem jednać się z moją własną historią życia i przyjmować ją właśnie taką, jaka jest. Stało się to, gdy zobaczyłem, że Bóg jej nie odrzuca, ale rzuca na nią nowe, lepsze światło. Coraz pełniej umiem przez to przyjmować i akceptować samego siebie, także moje ciało. Uświadamiam sobie, czego w sobie nie lubię, co odrzucam, a przez to mogę tej zagubionej części siebie powiedzieć: "wróć do mnie". To z kolei pozwala mi przyjmować drugiego człowieka z tym, z czym do mnie przychodzi, stworzyć dla niego przestrzeń. Ludzie tę przestrzeń wyczuwają i łatwiej im wtedy zaufać i opowiadać o sobie.

 

Bardzo szczególnym momentem było dla mnie rozważanie z IV Tygodnia rekolekcji, kończące całe Ćwiczenia Duchowe - zwane "dla uzyskania miłości". Podczas tej modlitwy dane mi było dostrzec obecność Boga w moim, nieżyjącym już wtedy, tacie. Właśnie wtedy do końca go przyjąłem i pokochałem. Zrozumiałem, że choć Tato nie był chodzącym ideałem, to był Bożym darem dla mnie. Od tamtej pory, gdy przypominam sobie mojego ojca, towarzyszą temu same pozytywne uczucia. Jestem bardzo zadowolony i wdzięczny Bogu, że to właśnie ten, a nie żaden inny facet był moim ojcem.

 

Gdyby nie milczenie i wewnętrzne skupienie, w często rozpędzonej codzienności, trudno byłoby mi dostrzec, że mam w swoim sercu tak głębokie rany. Czasem dopiero w czasie rekolekcji pozwalam sobie poczuć zalegający gdzieś w sercu strach, gniew oraz kryjący się w głębi ból. Gdy te uczucia wychodzą na światło dzienne na modlitwie, rozmawiam o nich z Jezusem, a potem także z kierownikiem duchowym. Takie zasłuchanie jednocześnie w Słowo Boże, jak i we własne wnętrze doprowadziło mnie do zrozumienia, że miłość często jest bolesna. Pojąłem, że zranienia są integralną częścią miłości - właśnie tam, gdzie kochamy najbardziej, tam najłatwiej nas zranić i tam najbardziej nas boli. Ta miłość zaprasza, by przebaczać. To rekolekcyjne doświadczenie sprawia, że czasem też w codzienności udaje mi się nie uciekać od tego, co zabolało, i szybciej wejść na drogę świadomego przebaczania.

 

Po odprawieniu moich pierwszych rekolekcji w 2000 r., dowiedziałem się, że na II Tygodniu Ćwiczeń Duchowych jest czas na to, by rozeznać własne powołanie. Na dziewięć miesięcy przed ponownym wyjazdem do Wolborza, podjąłem codzienną modlitwę o wewnętrzną wolność w podjęciu tej decyzji. Na samych rekolekcjach pod wpływem łagodnego prowadzenia Boga odkryłem i zdecydowałem, że po studiach przyłączę do jezuitów. Zawsze, gdy wracam do tego doświadczenia, zdumiewam się, że w ramach realizacji odkrytego wtedy powołania, sam zacząłem prowadzić rekolekcje ignajcańskie.

 

Raz pomagałem w Ćwiczeniach Duchowych tuż przed moim wstąpieniem do zakonu, wtedy po raz pierwszy miałem rozmowy z kilkoma osobami, które przeżywały rekolekcje. Trzy lata później, gdy byłem już po nowicjacie i po pierwszym roku filozofii, znów przyjechałem do Wolborza, już w jezuickiej sutannie. Spełniło się wtedy moje młodzieńcze marzenie. Parę lat wcześniej, gdy patrzyłem na młodych jezuitów, którzy pomagali mnie i innym ludziom spotkać Boga, rozpaliło się we mnie pragnienie, że ja też bym tak chciał. Byłem więc wtedy bardzo przejęty swoją rolą - tym razem to ja słuchałem rozmów, dawałem wprowadzenia do medytacji, chyba wygłosiłem też jakąś konferencję. Dziś wydaje mi się, że byłem wtedy bardzo skupiony na sobie, na tym, by dobrze wypaść, by być mądrym.

 

Przełom w moim rozumieniu rekolekcji ignacjańskich nastąpił, gdy po raz pierwszy wziąłem odpowiedzialność za poprowadzenie jednego z etapów Ćwiczeń Duchowych. Był to III Tydzień, toczący się wokół Męki Chrystusa. Przygotowywanie wprowadzeń do kontemplacji i konferencji, mówienie ich, a potem słuchanie uczestników, którzy spotykali się na tych modlitwach z Jezusem, otworzyło mi oczy. Poczułem wtedy nowy smak mojego powołania, jakbym dotknął sedna naszego jezuickiego charyzmatu, tego, co św. ojciec Ignacy nazywał "pomagać duszom". Odkryłem, że dzieje się to w tajemniczym dialogu pomiędzy Bogiem, który często dawał inspirację, mną (z całym bagażem mojego doświadczenia, ale i jego braku) i uczestnikami, którzy spotykali Jezusa w zupełnie zaskakujący mnie sposób. Było to więc dawanie i otrzymywanie zarazem. Do tej pory zdarzają mi się te wzruszające momenty, kiedy w słowach uczestnika rekolekcji Jezus wychodzi na spotkanie także ze mną, udziela mi swojej obecności, wzywa do nawrócenia... Czuję, że moje serce rozwija się w tym kierunku, by coraz mniej patrzeć na drugiego człowieka przez pryzmat moich doświadczeń czy nieuporządkowanych uczuć i by nie mierzyć innych własną miarą. Coraz mniej obawiam się też reakcji uczestników rekolekcji, gdy mam im do powiedzenia coś niewygodnego, ale w moim przekonaniu dobrego dla nich i pomocnego w rekolekcyjnym procesie. Coraz bardziej zależy mi na tym, by drugi człowiek przyjął Jezusa, niż by przyjął mnie.

 

W kontekście tego pierwszego doświadczenia prowadzenia rekolekcji, zafascynowała mnie postać św. Piotra, wyraźnie przecież obecnego podczas męki naszego Pana (choć wcale nie w chwalebny sposób). Martwiłem się też wtedy małą liczbą mężczyzn, którzy przeżywali rekolekcje. Tak rodziło się we mnie pragnienie przygotowania jakiejś duchowej propozycji dla facetów. W pewnym momencie to pragnienie skrystalizowało się w pomyśle, by zrobić syntezę Ćwiczeń Duchowych dla mężczyzn, związaną właśnie ze św. Piotrem. Ostatecznie zrozumiałem, że historia przyjaźni Jezusa ze św. Piotrem jest bardziej uniwersalna i że równie dobrze odnajdą się w niej kobiety, jak i mężczyźni. Przeżyłem też miłe zaskoczenie, gdy zauważyłem, że kaplica w Porszewicach (miejsce, w które z Wolborza zostały przeniesione rekolekcje ignacjańskie z elementami charyzmatycznymi), jest zbudowana na kamieniu węgielnym, który pochodzi właśnie z grobu św. Piotra.

 

Wspólna historia Jezusa i Piotra pokazuje, że najważniejsza jest ich przyjaźń i że opiera się ona na wyborze Jezusa. Niemal w całej historii tej przyjaźni Piotr ciągle nie rozumiał Jezusa. Ciągle próbował działać po swojemu i narzucać Jezusowi swoje racje. W jednej chwili gotów był oddać za Niego życie, a niewiele później trzy razy się Go wyparł. Nawet po zmartwychwstaniu i niezwykłej rozmowie, w której powiedzieli sobie z Jezusem o sprawach najistotniejszych, Piotr odwraca głowę i "wraca na płyciznę", zagadując swego Mistrza o przyszłość Jana. Można odnieść wrażenie, że w tym, co zewnętrzne, w swoim zachowaniu Piotr niewiele się zmienił. Jezus często korygował przecież myślenie swojego wybranego ucznia, a Piotr nie przestawał "wychodzić przed szereg" ze swoimi pomysłami. Ale, co bardzo ważne - ani Jezus nie przestał korygować swojego wybranego ucznia, a Piotr nie obrażał się na to pouczanie, ale je przyjmował. Postać św. Piotra pokazuje nam, że bycie chrześcijaninem, to nie jest bycie chodzącym ideałem, lecz ciągłe wzrastanie w miłości. Jeśli i my pozwolimy Jezusowi, by nas "korygował", i zauważymy, że On to robi, bo nas kocha, wtedy nasze życie zacznie być odpowiedzią - miłością na miłość.

 

Jacek Olczyk SJ
Szum z nieba

 
 



Pełna wersja katolik.pl