logo
Piątek, 19 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Alfa, Leonii, Tytusa, Elfega, Tymona, Adolfa – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
s. Ann Shields
Ogień w moim sercu. Klucz do życia pełnego miłości i modlitwy
Wydawnictwo eSPe


Ogień w moim sercu to napisany prostym, zrozumiałym dla każdego językiem, przywołujący wiele przykładów z życia i obrazowych przypowieści, zbiór praktycznych porad, jak żyć z Bogiem każdego dnia.
 
„Życie pełne miłości przeżywane jest w nieustannej świadomości Bożej miłości. Jest życiem przeżywanym w ciągłym poleganiu na Bożej miłości. Takie życie oparte jest na bezustannym okazywaniu Bożej miłości innym” (fragment książki).
 
 

Wydawca:eSPe
Rok wydania:2014
ISBN:978-83-7482-648-8
Format:140x200
Stron:168
Rodzaj okładki:Miękka

 
Kup tą książkę  
  

 
Przemieniająca moc miłości
 
Cienie stawały się coraz dłuższe, a niebo ciemnopomarańczowe, gdy słońce powoli znikało za wierzchołkami wzgórz. Zaledwie kilka samochodów toczyło się teraz po dwupasmowej szosie, prowadzącej wzdłuż stromego brzegu, a jeszcze mniej łódek przepływało od strony miasteczka łagodnym łukiem w dół rzeki.
 
Wcześniej było oczywiście zupełnie inaczej. W ciągu dnia zarówno jezdnia, jak i droga wodna tętniły od ruchu barek i samochodów ciężarowych, przewożących ładunki z miasta. Teraz jednak był wieczór, a to oznaczało stopniowe ustawanie aktywności, która trwała za dnia.
 
Mężczyzna w małej drewnianej budce oparł się na krześle, rozciągając ramiona, nogi i plecy, by złagodzić skutki tak długiego siedzenia i czytania podniszczonej książki w broszurowej oprawie. Sprawdził godzinę na swoim kieszonkowym zegarku. Zostało już niewiele czasu do przejazdu ostatniego pociągu tego dnia. Wtedy zakończy się jego dniówka i będzie mógł pójść do domu.
 
Budka zawieszona na stromym brzegu rzeki była jego odludnym miejscem pracy. Mógł z niej obserwować tory kolejowe, wijące się przez wzgórza i rzekę w kierunku miasta.
 
Zadaniem tego człowieka było bezpieczne przeprowadzenie pociągu przez rzekę. Ze swej drewnianej budki kontrolował chwiejący się stary obrotowy most, który umożliwiał ruch w górę i w dół rzeki. Przez większość czasu most był ustawiony równolegle do rzeki. Dzięki temu po rzece mogły swobodnie przepływać przeróżne łodzie i barki, a samochody korzystały z przejazdu kolejowego.
 
Gdy jednak nadjeżdżał pociąg, wszystko się zmieniało. Mężczyzna uruchamiał wielkie, znajdujące się pod mostem, silniki, które – przesuwając ten most ruchem obrotowym – ustawiały go tak, aby połączył się z torami na jednym z brzegów rzeki. Następnie mężczyzna blokował most we właściwej pozycji i pociąg mógł bezpiecznie przeprawić się przez rzekę, podczas gdy łodzie na rzece i samochody na drodze czekały.
 
Ogólnie rzecz biorąc, była to niezwykle rutynowa praca. Niekiedy po południu koło budki przechodził syn tego człowieka. Przez jakiś czas bawił się w jej pobliżu, przyglądając się, jak wielki most powoli i głośno obraca się tam i z powrotem. Gdy zaczynało mu się nudzić, truchtał z powrotem do domu. Jednak przez większość czasu mężczyzna był zupełnie sam.
 
Teraz, gdy zapadał wieczór, też był sam. Wkrótce miał przejechać ostatni pociąg tego dnia. Obecnie tory były używane w większości przez pociągi towarowe. Jednak dwa razy dziennie przejeżdżały tamtędy wagony pasażerskie, przewożące podróżnych do większych miast, znajdujących się dalej w dolinie. Ostatni pociąg tego dnia był jednym z nich. Nie był tak duży jak niegdyś, gdy podróże koleją były bardziej w modzie. Mimo to ilość pasażerów była stała. Pociąg składał się zwykle z trzech bądź czterech wagonów, włączając w to wagon restauracyjny, mieszczący się pomiędzy lokomotywą a wagonem służbowym. Po przekroczeniu rzeki zatrzymywał się w miasteczku jedynie na chwilę, aby mógł wysiąść jeden czy dwóch pasażerów, a następnie ruszał dalej.
 
Mężczyzna zatrzasnął zegarek i schował go z powrotem do kieszeni, a następnie wyciągnął rękę i włączył przycisk uruchamiający silnik pod mostem. Z oddali dobiegał gwizd pociągu: dla niego znak, że czas rozpocząć ustawianie mostu we właściwej pozycji. Włączył pozostałe przyciski. Zabrzmiał niski trzeszczący dźwięk powoli obracającego się mostu. Czuł, jak podłoga budki drży, a po chwili następuje znajome szarpnięcie, towarzyszące ustawieniu mostu we właściwej pozycji. Ponownie usłyszał gwizd pociągu, tym razem dobiegający z mniejszej odległości: pociąg musiał być już zaledwie milę od mostu. Okrążał ostatnie łuki przed wyłonieniem się zza pagórków, za którymi była rzeka.
 
W tej właśnie chwili mężczyzna zauważył małe czerwone światełko migające na pulpicie sterowniczym. Fala lęku przeszyła go jak prąd. Światełko to oznaczało, że automatyczne blokowanie mostu nie zadziałało. Jeśli tory na moście obrotowym nie byłyby idealnie ustawione względem tych na brzegach rzeki – i jeśli nie byłyby właściwie zablokowane – pociąg by się wykoleił i wpadł do rzeki.
 
Na szczęście istniał jeszcze mechanizm ręcznego blokowania, który mógł zostać użyty na wypadek, gdyby automatyczny system zawiódł. Po obu stronach mostu znajdowała się olbrzymia stalowa dźwignia. Ustawiając ją w odpowiedniej pozycji, można było zablokować most. Mężczyzna natychmiast wybiegł z budki w kierunku węzła kolejowego, znajdującego się na bliższym brzegu. Musiał użyć całych swoich sił, aby umieścić olbrzymią dźwignię we właściwej pozycji, zabezpieczając dzięki temu bliższy koniec mostu.
 
Następnie pognał przez most, aby dobrze umocować połączenie torów na drugim brzegu. Serce mu waliło, gdy złapał w ręce dźwignię i zaparł się z całych sił, aby ją przesunąć do właściwej pozycji. Gwizd rozległ się po raz kolejny, teraz już z bardzo bliska. Za kilka zaledwie sekund pociąg miał przejechać tuż obok niego.
 
Dokładnie w tym momencie mężczyzna usłyszał dźwięk, który zmroził krew w jego żyłach.
 
- Tato! Tato! Gdzie jesteś?
 
Głos dziecka dobiegał z drugiej strony mostu, z miejsca, gdzie znajdowała się drewniana budka. Jego czteroletni syn przyszedł, aby popatrzeć, jak ostatni pociąg będzie z łoskotem przetaczał się po moście, i potem towarzyszyć tacie w drodze powrotnej do domu na kolację. Teraz był na torach, ostrożnie przechodząc między szynami w kierunku mostu.
 
- Tato? Dokąd poszedłeś?
 
W pierwszym odruchu mężczyzna chciał zawołać: "Uciekaj! Uciekaj!". Natychmiast jednak uświadomił sobie, że nie było dość czasu. Małe nóżki nie byłyby w stanie ponieść chłopca tak szybko. W drugim odruchu sam chciał pognać przez most, chwycić chłopca i rzucić go dla bezpieczeństwa w pobliskie krzaki rosnące wzdłuż drugiego brzegu. Wiedział jednak, że wtedy nie zdążyłby wrócić, aby na czas przestawić mechanizm blokujący. Straszliwy wybór był aż nazbyt oczywisty. Jeśli opuściłby swój posterunek, aby ratować dziecko, pociąg pełen pasażerów runąłby do rzeki. Jeśli zostałby, mógłby jeszcze uratować pociąg, ale nic nie mógłby już zrobić dla dziecka. Albo pasażerowie pociągu muszą zginąć, albo jego mały chłopiec. Mógł uratować albo ich, albo jego, ale nie wszystkich.
 
W jednej okrutnej chwili, podjął decyzję. Z oczami oślepionymi łzami, złapał za dźwignię. Zaparł się nogami, naprężył plecy i silnymi rękami przesunął dźwignię w dół, umieszczając ją we właściwej pozycji.
 
Pociąg szybko i bezpiecznie przetoczył się przez most, znikając w zmroku. Nikt z pasażerów nie poczuł, aby pociąg choćby drgnął, zrzucając maleńkie, połamane ciało z mostu. Nikt nie widział postaci łkającego mężczyzny nadal pochylonego nad dźwignią na długo po tym, jak pociąg przejechał przez most. Nikt też nie widział, jak w końcu podniósł się i powoli ruszył w kierunku domu, szukając słów, którymi mógłby wyjaśnić swojej żonie, co się stało i dlaczego. 




 
 



Pełna wersja katolik.pl