logo
Czwartek, 25 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Jarosława, Marka, Wiki – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Jacques Marin
Ogień i radość. Ewangelizacja w Duchu Świętym
Wyd Marianow


Ta książka nie jest kolejnym pobożnym apelem do księży i zakonników, jakoby ewangelizacja była tylko „ich sprawą”. To wezwanie do wszystkich ochrzczonych, żeby jeszcze raz przyjrzeli się swojemu chrześcijańskiemu dowodowi tożsamości i tym wszystkim racjom, które pozwalają im nazywać się ludźmi wierzącymi.

 
Wydawca: PROMIC Wydawnictwo Księży Marianów
Rok wydania: 2012
ISBN: 978-83-7502-335-0
Format: 116x190 Stron: 416
Rodzaj okładki: Miękka
 
 
Kup tą książkę
 

 

Rozdział 2

U źródła – pragnienie dusz


TYM, CO DAJE
zapał, siłę i głęboką radość każdemu głosicielowi Ewangelii, jest "pragnienie dusz", jakie Bóg wlał w jego serce. Od tej pory nie tkwi on w miejscu, ale chce, żeby coś się działo. Nie do zniesienia jest dla niego marazm, z jakim może się on zetknąć, jak również nadmierna aktywność tych, którym brakuje należytego rozeznania. Chodzi o to, co dosłownie "rozsadzało" Apostoła Pawła: "O, gdybyście mogli znieść trochę szaleństwa z mojej strony! Ależ tak, wy i mnie zniesiecie. [...] Jeśli bowiem przychodzi ktoś i głosi wam [...] inną ewangelię, nie tę, którą przyjęliście – znosicie to spokojnie" (2 Kor 11, 1.4).

Owo pragnienie zbawiania dusz nada życiu człowieka ochrzczonego zupełnie nowy kierunek. I tak celibatariusz dostrzeże szczęście, żyjąc – w oddaniu Bogu – pośród świata. Osoba konsekrowana zobaczy, jak rozpala się w niej ogień miłości Umiłowanego – w życiu poświęconym modlitwie wstawienniczej lub posłudze apostolskiej. Narzeczeni odkryją łaskę sakramentu małżeństwa i otrzymane od Pana powołanie, aby żyć jako rodzina prawdziwie chrześcijańska, czyli świadcząc i apostołując.

Uczniowie Chrystusa, żyjąc w jednym z tych trzech stanów, wyruszają śmiało na podbój dusz, naśladując w tym Boskiego Mistrza, który mówił: "Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę, aby już zapłonął. Chrzest mam przyjąć, i jakiej doznaję udręki, aż się to stanie" (Łk 12, 49-50).

Chrześcijanin ma z oddaniem podejmować różne kościelne dzieła, ale także angażować się w działanie pośród świata na przykład w jakimś stowarzyszeniu, co również stanowi konkretną formę świadectwa. Chodzi tutaj o to samo misyjne pragnienie. Dlatego pierwsi członkowie Akcji Katolickiej śpiewali: "Uczynimy chrześcijanami naszych braci w Chrystusie! Przyrzekamy!".

Pragnienie to w ciągu wieków wydało i nadal będzie wydawało ludzi oddanych sprawie Bożego królestwa aż po całkowitą ofiarę, w męczeństwie lub totalnym darze z siebie – jak woskowa świeca spalająca się dzień po dniu, do końca. Jakże wielką łaską jest żyć w wierności i z tego powodu umrzeć, pozostawiając wielu następców gotowych kontynuować rozpoczęte dzieło! Tego dokonali i dokonują wszyscy wielcy założyciele, którzy przyczynili się do wzbudzenia licznych powołań.

XX wiek to z jednej strony ponury okres okropności wojennych i wyniszczenia wielu narodów, z drugiej zaś czas pojawienia się zwyczajnych ludzi, którzy niczym jasne pochodnie ofiarowali swoje życie, rozpraszając mroki zła i żyjąc powołaniem prorockim, wobec którego nawet poganie musieli pochylić głowę. Tak było choćby w przypadku bł. Matki Teresy z Kalkuty i jej czterech tysięcy sióstr oraz ośmiuset księży, działających na przestrzeni trzydziestu jeden lat. Źródłem miłości Matki Teresy do biednych było właśnie pragnienie dusz. Mogliśmy się o tym przekonać, kiedy w październiku 1984 roku, zwracając się do sześciu tysięcy księży podczas rekolekcji w Rzymie, wezwała nas najpierw nie do działalności charytatywnej, ale do należytego wypełniania naszych zadań duchowych:
 

Świat jest głodny Boga. Wy, księża, nakarmcie go. Napełnijcie go czułością i miłością Chrystusa. Przekażcie mu Jezusa, który rozpala nasze serca. Powinniście nieść Jezusa do wszystkich podzielonych rodzin, do wszystkich rozbitych małżeństw, i uczyć je odmawiać Różaniec. Trzeba powrócić do poświęcenia rodzin Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. Jezus powinien się wami posługiwać, nie pytając was uprzednio o zgodę. Należycie do Niego, jesteście wyłącznie Jego.

Podobnie Jan Paweł II, umierając z wyczerpania wskutek długiej choroby, po dwudziestu siedmiu latach papieskiej posługi, poruszył serca milionów ludzi swoją gorliwością – owocem pragnienia dusz, które go nie opuszczało.

Ogień miłości może być dany wszystkim, także najzwyklejszym ludziom i żyjącym często w pokornym ukryciu księżom, zakonnikom i świeckim. Pragnienie zbawiania dusz nie dotyczy tylko jakiejś elity czy wielkich świętych – ono jest dla wszystkich!

Ja osobiście chciałem pójść do tych, którzy w ogóle nie znali Jezusa, i tam, gdzie trzeba było wszystkim się zająć. Wstąpiłem więc do Mission de France. W następnych latach moje aspiracje zostały zaspokojone, choć Francja ulega, niestety, dalszej stopniowej dechrystianizacji.

Co roku, w trakcie pobytu w seminarium, wyjeżdżałem latem do pracy w gospodarstwie rolnym, wybierając miejsca i środowiska najbardziej zdechrystianizowane: nieochrzczonych pracodawców i ich dzieci, pracowników, którzy zdawali się niczego nie pamiętać z nauki katechizmu i modlitwy. Cieszyłem się, że mogę odpowiadać na ich pytania, mówić o Jezusie, czytać Ewangelię jakiemuś nieochrzczonemu dziecku.

Po święceniach w 1955 roku zostałem mianowany w regionie Limousin, gdzie jedna trzecia rdzennych mieszkańców nie była w ogóle ochrzczona. Pan obdarzył mnie szczęściem, tyle lat czekałem na ten moment (do tego studia bardzo mi się dłużyły). Codziennie rano celebrowałem Mszę świętą sam albo z pozoru sam, a potem zabierałem Jezusa ze sobą, żeby być z Nim w świecie, który go nie znał, jak również pośród tych, którzy Go odrzucili. Po trzydziestu latach mojego robotniczego życia nie uzyskałem wielu widocznych skutków i owoców, muszę jednak podziękować Panu, gdyż owo pragnienie dusz, które zrodziło się we mnie w wieku osiemnastu lat, nigdy mnie nie opuściło. Wręcz przeciwnie, w kapłaństwie misyjnym rozwinęło się ono i pogłębiło. Przy pozornym braku sukcesów pragnienie to było moją siłą. Ono też uczyniło mnie głosicielem Ewangelii.

Nie wystarczało dnia, by spotkać się ze wszystkimi, którzy spodziewali się odkryć światło Chrystusa. Przed wylaniem Ducha Świętego, mając w sobie pragnienie zbawiania dusz, nie uważałem za stracone żadnego, nawet najkrótszego spotkania. Zbyt często jednak brakowało mi charyzmatów, które pojawiły się nazajutrz po tym pamiętnym wydarzeniu.

Przed wylaniem Ducha bodaj najwięcej radości dawała mi katechizacja prowadzona w domach w najodleglejszych wioskach naszego regionu. Późnym popołudniem dzieci gromadziły się w jednym miejscu, raz w jednym domu, raz w drugim, przy wielkim stole. Wszystkie miały wtedy lekcję katechizmu. Zawsze towarzyszyli im w tym rodzice. Ileż razy rodzice mówili mi: "Nie przypuszczaliśmy, że na tym polega Ewangelia!".

Byłem głęboko poruszony tym, co mówili dorośli po całym dniu pracy w polu, a także tym, co mówiły dzieci, które czyniły gigantyczne kroki w wierze, widząc swoich rodziców robiących powtórkę katechizmu (lub się go uczących!). Opłacało się jeździć czterdzieści kilometrów na motorze (tam i z powrotem) dla pięciorga dzieciaków i ich rodziców... Jezus, dobry pasterz z Ewangelii, pozostawiał przecież dziewięćdziesiąt dziewięć owieczek, aby szukać tej zagubionej. Kiedy wracałem na plebanię wieczorem, pora była rzeczywiście dosyć późna, ale czy dwudziestosześcioletni ksiądz mógłby być zmęczony? Nie! Nawet jeśli były takie dni, że mógł być zmęczony, to bądźcie pewni, że tego nie czuł.


 



Pełna wersja katolik.pl