Św. Rafał udowodnił, że aby żyć miłością, nie trzeba oczekiwać nadejścia „lepszych czasów”, bo do jej praktykowania „wszystkie czasy są dobre”.
17 listopada 2006 r. świętowaliśmy piętnastolecie kanonizacji św. Rafała Kalinowskiego, a obecnie trwa rok stulecia jego śmierci (1907-2007). Jan Paweł II w swej homilii kanonizacyjnej powiedział, że nowy święty „oddał życie za rodaków, dla większej wspólnej sprawy, bo Ojczyznę ziemską ukochał tak, że dla tej sprawy wybrał śmierć; oddał on życie z miłości do ojczyzny wiekuistej... przez karmelitańską profesję; oddał życie za bliskich poprzez kapłańską służbę; oddał życie za sprawę jedności Kościoła, płonąc pragnieniem ujrzenia zjednoczonych w tej samej owczarni braci odłączonych”. Oddał więc życie, „bo ukochał”! Zechciejmy przyjrzeć się temu specyficznemu „oddawaniu życia z miłości”.
Oddawanie życia za bliźnich
Z chronologicznego punktu widzenia pierwsze „świętorafałowe” „oddawanie życia” dotyczy bliźniego. Chcemy najpierw odnieść się do jego zaangażowania powstańczego i do wielkiego altruizmu okazanego podczas zesłania.
Józef Kalinowski (to jego imię sprzed wstąpienia do zakonu) rozumiał ewangeliczne wezwanie do miłości i poświęcenia już od czasów swej młodości. Wyznał, iż „uważa siebie za cudzą własność”, a dwie z wielu napisanych o nim książek noszą tytuł Jestem własnością innych. Jako młody student, zastanawiając się nad ideą szczęścia, doszedł do wniosku, że jest ono owocem „ofiary z całej osobowości (...) dla celów szlachetnych i wspaniałomyślnych”, ofiary, która wyzwala człowieka z egoizmu i czyni go naprawdę wolnym. W tym kluczu należy patrzeć na jego przystąpienie do powstania styczniowego. Nie należał św. Rafał do konspiracji, która je przygotowała, i będąc oficerem armii carskiej, a więc człowiekiem znającym jej potęgę, uważał, że powstanie roku 1863 było błędem i „zrywem szaleńczym”. Jednak z miłości do Ojczyzny i do powstańców, aby ich ratować, zdymisjonował się z wojska i zjednoczył się z powstańcami, biorąc potem na siebie konsekwencje zrywu: wyrok śmierci (rzeczywiste oddanie życia!), zamieniony „dyplomatycznie” na dziesięcioletnią katorgę syberyjską.
Nad dalekim Bajkałem spieszył Józef Kalinowski z pomocą potrzebującym, dzielił z nimi trud, cierpienie, koszulę i kromkę chleba. Zaangażował się bezinteresownie w dzieło wychowania dzieci wygnańców i opuszczonej młodzieży. Dobra moralne stawiał zawsze ponad materialnymi, a dobro bliźniego ponad własnym. „Jestem gotowy – napisał – do zniesienia wszelkich przeciwności; Bóg łaskaw, nie opuści; mam ten skarb wewnętrzny, którego mi nikt nie jest w stanie odebrać, ani do niego coś dodać przez wygody materialne, ale są ludzie, dla których nędza materialna prowadzi za sobą upadek moralny”. I właśnie o nich myśli – jak sam wyznaje – gdy prosi z Syberii o wsparcie finansowe. Czynił z miłości bliźniego wiele dobra, choć nie szukał w tym poklasku. „Dobrzy ludzie są podobni do aniołów, (…) są niejako czyste powietrze, oddycha się nim, chociaż się go nie widzi” – napisał. I zrobił to z autopsji, bo był właśnie podobny aniołom.
W karmelitańskiej służbie miłości
Wstępując do Karmelu, Józef Kalinowski przypieczętował swoje wcześniejsze oddawanie życia z miłości. Przekraczając furtę klasztorną nie musiał zrywać z dotychczasowym życiem i szukać nawrócenia, jak to zwykle bywało. On już wcześniej poświęcił przecież swoje życie na całopalną ofiarę miłości. Rozumiejąc zawsze w kluczu miłości swoje całkowite poświęcenie się Bogu i Kościołowi, poprzez śluby zakonne wypracował swoistą teologię ślubów, określając je jako środek (nie cel) do rozwijania oblubieńczej przyjaźni z Chrystusem: „za pomocą ślubu czystości znalazłyście Pana, przez ślub ubóstwa pojmałyście Go, przez ślub posłuszeństwa nie opuścicie Go nigdy” – powiedział do karmelitanek bosych.
Zdawał sobie doskonale sprawę, że największym zagrożeniem dla życia zakonnego jest rutyna – przekonanie, że wystarczy spełniać wszystkie ćwiczenia zakonne przepisane przez prawo, by być doskonałym zakonnikiem. Dlatego kładł nacisk nie tyle na literę, ile na ducha prawa zakonnego, odkrywając w nim dynamizm Ducha Świętego. „To On – podkreślał – wyciska w naszych sercach wewnętrzne prawo miłości”; to On sprawia, że „miłość duszy przez niego zamieszkanej jest mocna jak śmierć”; to Jego dar nakazuje zakonnikom „ustawicznie ćwiczyć się w cnotach”, a „przepisy zakonne są linami miłości w Jego ręku”.