logo
Piątek, 19 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Alfa, Leonii, Tytusa, Elfega, Tymona, Adolfa – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Ruth Burrows OCD
Ocean duszy
materiał własny


Oprawa: miękka
Liczba stron: 192
Wydawnictwo: W drodze
Wydanie: Poznań 2009
ISBN: 978-83-7033-715-5


 

Dzień Ósmy

Jakość życia


Innym skutkiem tego Boskiego "objawienia", również bardzo stopniowym, jest poznanie samego siebie, które staje się coraz bardziej bolesne. Charakterystyczne dla człowieka jest to, że jest ślepy i zadowolony z siebie, i tylko Bóg może wybawić go z tego stanu. Człowiek w ogóle nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo jest ślepy i zadowolony z siebie właśnie dlatego, że brakuje mu światła i nie ma miary do mierzenia postępu. Światło ze spotkania z Bogiem redukuje nasz obraz siebie, a to jest niezwykle bolesne. Co więcej, stawia nam wymagania, na które nie potrafimy odpowiedzieć. Stąd poczucie grzeszności i bezradności. Jesteśmy zaproszeni do tego, by odrzucić nasze iluzje i stanąć w prawdzie. Nienawidzimy tego. Chcemy myśleć, że jesteśmy dobrzy, że możemy kontrolować nasze życie. Nie chcemy przyznać, że dobro jest poza naszym zasięgiem. Oczywiście, teoretycznie to wiemy, ale tak naprawdę gubimy się; chcemy "zrobić to sami" i kiedy stajemy wobec "nic się nie układa", "nie mogę się modlić", "to nie jest życie duchowe", "chcę Boga, a nie czegoś takiego", uciekamy.

Trzeci skutek łaski mistycznej przejawia się w jakości życia. Trudno to oszacować i im więcej przybywa mi lat, tym bardziej uświadamiam sobie, że rozeznawanie duchów jest darem i bywa dość rzadkie. Każdy z nas potrafi rozpoznać zwyczajną cnotę, jednak gdy chodzi o coś bardziej subtelnego, tylko nieliczni potrafią to dobrze zobaczyć. Chodzi mi o cząstkę, być może bardzo malutką, tej Boskiej mądrości, która wprawia w zakłopotanie ludzką mądrość - o głupstwo krzyża. To najpewniejsza ze wszystkich oznak mistyki. Pojawia się coraz większa przenikliwość. Zaczynamy widzieć Boga tam, gdzie nigdy nie sądziliśmy, że On jest, w tym, co obala nasze wcześniejsze idee Boga i tego, co On czyni i jak się do nas przybliża. Zaczynamy słuchać Boga, słuchać, o co prosi tu i teraz, a to może być przeciwne do tego, czego - według naszych uwarunkowań - się spodziewamy. Może to spowodować, że przestaniemy pasować do środowiska, w którym żyjemy. Zniknie skłonność do krytykowania innych, a nasze serce stanie się życzliwe i współczujące. Nie będzie to jedynie kwestia robienia pewnych rzeczy dla innych, służenia im - bo to nie musi wykraczać poza granice "cnoty", "prawa" - ale prawdziwego przedkładania innych nad siebie we wszystkim. Ogólnie pojawi się rosnąca gotowość przyjęcia na każdym poziomie poczucia nieważności, stania się małym jak dziecko. Przybliżyć się do Boga znaczy porzucić wszelkie ambicje, a kiedy już porzucimy te ziemskie, bierzemy się za duchowe. Ego musi zacząć umierać. Jedynie mistyczne działanie Boga może to spowodować. Na pierwszej wyspie, niezależnie od naszych wysiłków, ego pozostaje na tronie, a sam trud, by prowadzić życie duchowe, by być cnotliwym, wzmacnia jego pozycję.

Omawiając trzeci skutek mistycznej łaski Bożej, pokazałam już kierunek, w którym musimy się poruszać: ku akceptacji coraz większej bezradności i ubóstwa. Nie chodzi o zaniechanie praktykowania cnoty, szukania woli Bożej; zacznie to jednak nabierać innej jakości i, co więcej, będzie dawało mało - jeśli w ogóle - satysfakcji. Prawica nie będzie wiedziała, co robi lewica. Przestanę mieć poczucie, że jestem wierną służebnicą. Przeciwnie, będę widziała, że nawet moje najlepsze dzieła są skażone pychą. Musimy się wówczas strzec uciekania od tej bolesnej sytuacji, zeskakiwania z mostu na pierwszą wyspę lub, jeśli znaleźliśmy się już dalej nad morzem, obsuwania się wstecz do miejsca, gdzie most biegnie nad lądem i dlatego wydaje się bardziej bezpieczny.

Możemy próbować trzymać się bardziej naturalnie satysfakcjonujących sposobów modlitwy lub do nich powracać. Jest to delikatna kwestia i wymaga rozwinięcia. Chociaż Boża interwencja dezorientuje w mniejszym lub większym stopniu naturalne działanie duszy, tym niemniej umysł za zwyczaj potrafi dalej funkcjonować, i to może nawet lepiej niż kiedykolwiek. Może być tak, że będziemy w stanie na pisać lub wygłosić wspaniały wykład, owoc refleksji i medytacji. Dlatego moglibyśmy z zadowoleniem spędzać nasz czas na modlitwę zatopieni w myślach i ten czas upływałby przyjemnie. Przecież w końcu byłyby to myśli o Bogu! Jeśli jednak jesteśmy pod wpływem mistycznego działania Boga, nasze najgłębsze serce powie nam, że dla nas ten rodzaj aktywności umysłowej podczas modlitwy jest rozproszeniem i niewiernością. Nie może to nakarmić naszej istoty.

To jedynie nas zajmuje i daje iluzoryczne poczucie, że dobrze spędziliśmy czas, że coś osiągnęliśmy. Bóg prosi nas, żebyśmy złożyli ofiarę z tej aktywności umysłowej podczas modlitwy. Opuszczamy Go, by o Nim myśleć. Musimy robić wszystko, by pozostać w Jego obecności, znosząc cierpliwie i ufnie poczucie bezsensu, nudy, braku zadowolenia z dobrze odprawionej modlitwy.

Nie możemy jednak zakładać, że gdy już Bóg zaczął interweniować, możemy oddawać się bierności. Ilekroć mamy świadomość, że odnosimy korzyść z przemyśleń, że poprzez nie wzrastamy w zdolności wybierania woli Bożej, powinniśmy tym się posługiwać. Byłoby bezczelnością i głupotą wywoływać stan oschłości dlatego, że wskazuje na postęp. Zarówno św. Teresa, jak i św. Jan ostrzegają nas przed taką bezowocną oschłością.

Możemy popaść w apatię, zniechęcenie i przestaniemy współbrzmieć z Bogiem, stale lamentując nad naszym sta nem, biczując się, użalając się nad sobą, co jest zamaskowanym sposobem wyrażania złości na Niego. Nie ośmielamy się obwiniać Boga, więc obwiniamy siebie i w ten sposób dajemy upust naszemu niezadowoleniu. Bóg prosi mnie te raz, bym uruchomiła swoją zwiększającą się zdolność wyboru, bym wykorzystała te trudności jako okazję do wybierania Go niesamolubnie. Muszę puścić moje biedne, obolałe "ja", porzucić siebie, usunąć się w ciemność przekonania o Bożej miłości do mnie, o Jego dobroci i wierności. Wiem, że Bóg mnie kocha i nigdy mnie nie odrzuci; On przyjmuje grzeszników. Jakie znaczenie mają moje uczucia? Uspokoję się i nie będę tracić ducha. Będę stale wznosiła serce ku Niemu, pukając do drzwi, szukając, przez cały czas wiedząc, że On jest ze mną i kocha mnie. Wszystkie moje uczucia mogą krzyczeć przeciwko temu, ale nie ufam niczemu w sobie, tylko Bogu. Ufam nie dlatego, że jestem dobra i przez to miła w Jego oczach, ale dlatego, że On jest dobry i czyni mnie miłą sobie, ofiarowując mi samego siebie. Teraz jest czas, by wprowadzić w życie słowa zaufania, które wypowiadałam, słowa uwielbienia Bożej dobroci. Teraz jest czas okazania Bogu, że naprawdę mam to na myśli.
(...)

Przypuszczam, że łatwo byłoby przyjąć Boga, gdyby przyszedł jako Bóg, ale On nigdy tak nie przychodzi! Zbyt często bierzemy za Boga naszą własną ideę, wytwór naszej pychy, ale kiedy przychodzi tak jak zawsze, w ludzkiej bezradności, bez piękna i majestatu, nie przyjmujemy Go. Łatwiej jest Go przyjąć w zewnętrznych wydarzeniach, nawet tych upokarzających, ale skandal ubóstwa i bezbożności naszego wnętrza... Ilu w tym Go przyjmuje? Tutaj mamy prawdziwe mistyczne cierpienie bez resztek poczucia własnej wartości. Jeśli się zatrzymamy i pomyślimy, w każdej chwili wybiera my Boga albo siebie. Ujmując to inaczej, stoimy nieustannie przed decyzją o losie Boga: przyjmuję Go czy zabijam? Bóg zawsze przedstawia się nam jako człowiek, w ludzkiej sytuacji: nie przychodzi do nas na sposób boski, jako Bóg - nie zabilibyśmy Pana chwały. Ale tego bezradnego, zwykłego człowieka, tego obdartego natręta zakłócającego nasz spokój i samozadowolenie musimy się pozbyć.

Przecież od współczesnych Jezusa nie oczekiwano, że przyjmą Go jako Boga, chciano tylko, żeby myśleli oni logicznie, by, spotkawszy dobroć, rozpoznali ją i potwierdzi li. Proszono ich, aby skonfrontowali się z rzeczywistością i ją przyjęli; aby ją osądzili i przyjęli taką, jaką jest, a nie jaką chcieliby ją widzieć poprzez swoje uprzedzenia i lęki. Widzimy nasze własne reakcje w ludziach, którzy chcieli, żeby pozwolono im odejść w pokoju, by mogli dalej zajmować się zwykłymi życiowymi sprawami, którzy nie chcieli tego niepokojącego człowieka, wzywającego ich do wyjścia poza siebie. Człowieka mówiącego rzeczy, których oni nie chcieli słyszeć. Widzimy nasze reakcje w zachowaniach urzędników, mieszkańców "świata". Mieli oni bronić ten świat przed człowiekiem, który wstrząsnął nim aż do fundamentów. Rozpoznajemy się w kapłanach mających własny obraz Boga urobiony na swoje podobieństwo, Boga, którym mogliby manipulować i z którym mogliby sobie poradzić.


1 2 3 4 5  następna
 



Pełna wersja katolik.pl