logo
Wtorek, 16 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Bernadety, Julii, Benedykta, Biruty, Erwina – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
o. Michał Zioło OCSO
O jedynym pragnieniu Boga
Miesięcznik W drodze


Realista Jonasz
 
„Co mam czynić, Panie?”. Co mam czynić, aby pełnić Twoją wolę, być narzędziem w Twoim ręku, by nigdy nie odpaść od Ciebie, Boże mój? Myślę, że historia proroka Jonasza może być nam pomocna w znalezieniu prawidłowej odpowiedzi. Pochylmy się więc przez chwilę nad tą krótką, lecz jakże bogatą w treść księgą. Już nawet bardzo pobieżna jej lektura przynosi nam kilka doniosłych odpowiedzi na nasze pytanie.
 
Opowieść o Jonaszu składa się właściwie z trzech wyraźnych literacko i teologicznie scen. Dwie pierwsze przedstawiają naszego bohatera jako samotnego, „wycofanego w siebie” i milczącego człowieka. Jonasz, choć zdaje sobie sprawę z otrzymanego wezwania–posłania, nie podejmuje dialogu z Bogiem, nie oburza się, nie spiera, nie skarży, nie dostrzegamy również u niego znaków radości, prorok nie zanosi też modlitwy o umocnienie, ochronę w mającej realizować się przez jego osobę misji. Zaokrętowuje się na statek zmierzający w całkiem odmiennym kierunku niż Niniwa. Prorok chce uciec od Boga i miejsca, w którym ma głosić nawrócenie. Jego milcząca i obojętna samotność zostaje przerwana przez napotkanych na drodze ludzi. Są nimi marynarze okrętu, na którym płynie, i sami Niniwici. Ludzie ci zdają się bardziej religijni i poddani Bogu niż sam prorok. Są dla niego prawdziwymi przykładami odczytywania woli Bożej.
 
Trzecia scena ukazuje już proroka sam na sam z Bogiem: prorok modli się, a Bóg objawia swój majestat miłości. Sceny te jasno ukazują nam, że prorok Jonasz jest naprawdę przekonany o woli Boga, który pragnie zbawić wszystkich ludzi, lecz w swojej posłudze będzie zmuszony rozpocząć od słów piętnujących zło, co może sprowadzić na niego nieszczęście – może doświadczyć wykluczenia ze wspólnoty, słownej i fizycznej przemocy, może nawet grozi mu śmierć.
 
Jako prorok Boga Jedynego zapewne doświadczył już w swoim życiu podobnych sytuacji, wie, ile będzie go kosztować spełnienie tego obowiązku. To wszystko sprawia, że jeszcze przed rozpoczęciem misji czuje jej ogromny ciężar. Jest prawdziwym realistą. Z drugiej jednak strony nie może nie dostrzec, że słowo Boże jest skuteczne mimo jego słabości, słowo to jest zawsze obecne w świecie, silniejsze niż świat i człowiek – tak jak miłość jest silniejsza wobec wszelkiego zła. Siła miłości jest zawsze jednak bezbronnością i zaufaniem, rezygnacją z metod, które na krótszą metę wydają się skuteczniejsze i bardziej komfortowe.
 
Czytając tę księgę w świetle Nowego Testamentu, trudno zapomnieć o starożytnym chrześcijańskim hymnie z Listu do Filipian sławiącym ufność i oddanie się swojemu Ojcu przez Jezusa Chrystusa: „On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi”. Tak sam Bóg uczy nas podejmować z ufnością ryzyko miłości, która może być odrzucona, co jednak wcale nie znaczy, że należy zastąpić ją czystym wyrachowaniem i spokojem za wszelką cenę – także za cenę bycia nazwanym naiwnym i nieprzystosowanym do reguł życia.
 
Ciemność to znak ufności
 
Księga proroka Jonasza udziela nam bardzo poważnej lekcji, ofiarując cały system prawidłowych zachowań w przyjacielskim dialogu z Bogiem. Wskazówka pierwsza: nigdy nie uciekać przed trudnym wezwaniem, wyborem, kontaktem. Wysoko postawiona poprzeczka moralna, duchowa – w pierwszym momencie sprowadzająca na nas smutek, strach, zniechęcenie czy nawet złość – jest już znakiem Bożych zamiarów wobec mnie.
 
Święty Benedykt w swojej Regule skłania braci do przyjmowania zadań nawet po ludzku „niemożliwych do spełnienia”. W życiu społecznym, wspólnotowym, rodzinnym można oczywiście używać półśrodków uśmierzających chwilowo ból np. wspólnego bycia: nasza nieobecność, zapracowanie, szukanie osób subtelniejszych duchowo niż mój współmałżonek, przełożony, szukanie wspólnot bardziej intelektualnych czy bardziej rozmodlonych, fałszywe przyjaźnie, spektakularna dymisja, obrażanie się lub właśnie – przyjęcie postawy nieprzekupnego, świętego, udręczonego, domowego czy środowiskowego proroka, który zrezygnował z dialogu, uważając, że i tak inni wiedzą, co on o tym wszystkim myśli.
 
Oczywiście, każdy z nas chce, żeby mu się udało, żeby się spełniło i żeby nie bolało, żeby ludzie się nawrócili, żeby sobie pomogli, ba – modlimy się nawet w bardzo ogólnych intencjach. Sęk jednak w tym, że pożera nas strach przed kompromitacją, uciążliwym budowaniem i sklejaniem wspólnoty, zgodą na ponawiany każdego dnia wybór i podejmowaniem zajęć, które są nudne, a które trzeba porządnie wypełnić. Skoro wybrałem inny niż ten otaczający mnie świat, skoro żyję już poza tym konkretnym czasem, adorując Boga tak bardzo podobnego do mnie – nie mogę bezpiecznie odszyfrować sygnałów miłości napływających do mnie z Bożego serca.
 
Nie wszystko jest przecież stracone! Wciąż przecież spotykamy na swojej drodze ludzi, którzy nas zawstydzają, ludzi, którzy są cichymi przykładami zaufania Bogu. Ludzi, którzy – choć tacy sami jak my lub może nawet bardziej jeszcze ubodzy – starają się żyć daną im przez Boga chwilą, nie czekając na chwile pełnej jasności, chwile ostatecznego zwycięstwa czy chwile zbierania zasłużonych plonów, czy chwile rzeczywistego i godnego mnie posłannictwa.
 
 
 



Pełna wersja katolik.pl