logo
Środa, 24 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Bony, Horacji, Jerzego, Fidelisa, Grzegorza – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Marian Zawada OCD
Niewyczerpana historia ognistego proroka
Wydawnictwo Flos Carmeli


Wydawca: Flos Carmeli
Rok wydania: 2010
ISBN: 978-83-6172-728-6
Format: 140x205
Stron: 254
Rodzaj okładki: miękka 
 

Kup tą książkę

 

Rozognienie pragnień


Gorliwość, o której mówimy, winna pójść dwoma nurtami. Pierwszy - by odkryć tajemnicę człowieka jako bożego płomienia. Powstaje pytanie, jak zadbać o ten wewnętrzny żar o chwałę Pana, który rozpala Eliasza. Drugi - to pogłębienie mentalności kontemplacyjnej. Pragniemy wejść głębiej w sens zawołania, które Karmel włączył do swego herbu: Żarliwością rozpaliłem się o chwałę Pana zastępów (1 Krl 19,10.14). Już jeden z pierwszych autorów wczesnego chrześcijaństwa, Orygenes, zauważył, że greckiemu słowu: dusza, psyche, można nadać znaczenie ognia: psyche ma naturę ognia. Ponieważ Bóg jest ogniem trawiącym - jak stwierdza Pismo Święte - uczynił aniołów swych duchami, a sługi swoje ogniem palącym. Ten, który ukazał się w ognistym krzaku, Ten, który nakazał człowiekowi, by płonął duchem, zaprasza nas jednocześnie do wielkiej tajemnicy rozumienia samych siebie. Przeciwną stroną ognia, rozpłomienienia, jest chłód. Jeżeli to, co święte, jest płomienne, jest ogniem, jest żarem, to w takim razie to,co zimne, chłodne, odpychające, co zziębnięte i co stygnie, należy do rzeczywistości grzeszników. Tak więc powinniśmy pójść tym śladem Orygenesa, by wydobyć boski żar, by zakochać się w żarliwości ludzi sprawiedliwych i świętych, by uczestniczyć w boskim ogniu, w tej pierwotnej żarliwości. Jakże wielką przestrogą są dla nas słowa Apokalipsy, które dobrze znamy, ale należałoby je w sposób uroczysty przywołać: To mówi Amen, początek stworzenia Bożego. Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący. Mówisz o sobie, jestem bogaty i niczego mi nie potrzeba, nie wiesz, że to ty jesteś nieszczęsny i godzien litości, biedny i ślepy, i nagi (Ap 3,15).

Dzisiaj toczy się wielka walka, wielki spór o człowieka. Niewątpliwie każdemu pokoleniu przypada określone zadanie, jakiś wkład w historię, w której żyje. Naszemu pokoleniu przypada w udziale swego rodzaju spór o transcendencję. Mamy wielkie zapotrzebowanie na wielki sens, na logos, na boską mądrość. Ten wielki spór toczy się dramatycznie na zewnątrz człowieka i w jego wnętrzu. Coraz mniej mamy takiego cennego wątpienia, które pozwala stawiać twórcze pytania, które przeciera ścieżki ku życiu. A coraz więcej jest wątpienia zatrutego. Współczesny człowiek jest uformowany ze śmierci, ze śmiertelnego lęku przed sobą, przed owocami swojego myślenia, działania, skutków swoich poczynań. Wprowadza nowe miary, często zabójcze. Ten kryzys transcendencji polega nie tylko na utracie boskiej perspektywy, perspektywy nadprzyrodzonej, ale także na takim zdradliwym wycofaniu się człowieka w siebie. Szukaniu spełnienia w sobie. Głęboka potrzeba transcendencji została zdominowana przez chorą wyobraźnię szukającą samopotwierdzenia. Sam z siebie człowiek uczynił miarę wszystkiego, centrum świata. I transcendencja została uwięziona w człowieku, w jego ciele, w doczesności. Została przemieniona w coś, co można nazwać poszerzaniem pojemności życia, przeżyć, doświadczeń. Zobaczmy, że współczesna myśl upodobała sobie słowo horyzont: horyzontalne myślenie, usytuowanie człowieka. Ale greckie horisein znaczy "ograniczać". Powinniśmy zdrową religijnością przeciwstawiać się tym prądom, które zmierzają do spłaszczenia człowieka, jego wielkości. Najbardziej polemizuje z nimi pragnienie Boga i rzeczy nadprzyrodzonych, które wynosi nas "poza horyzont", poza samych siebie, nasz mały świat. Pragnienie nie chce być ograniczane linią horyzontu, bowiem tkwi w nim moc wyrwania nas z myślenia horyzontalnego, tylko ludzkiego, doczesnego. Transcendencja też zostaje osłabiona, spolaryzowana w takiej gonitwie za uwiecznianiem siebie. Człowiek chce zdobyć prawo do nieśmiertelności, ale tutaj na ziemi, chce przetrwać w przyszłych pokoleniach. Są całe strategie uwieczniania: używamy sztuki i władzy, by "zostawić swoje nazwisko" (jak mówi psalm: swoimi imionami nazywają ziemię, Ps 49,12), by utrwalić się w ludzkiej pamięci.

Należałoby przeciwstawić się temu w sposób spokojny, ale zdecydowany. Naturę człowieka można by wyprowadzić z płomienia boskiego żaru. Człowiek ma naturę płomienistą. Dlaczego? Ponieważ jest boskim pragnieniem. Na początku stworzenia Bóg zapragnął człowieka i powiedział: Uczyńmy człowieka na nasz obraz(Rdz 1,26). Człowiek żyje dzięki temu pragnieniu, które jest wpisane w strukturę aktu stworzenia. Bóg nas chce i człowiek nosi to boskie pragnienie w sobie, gdyż jest uczyniony na obraz. Obraz, to znaczy - "bliski". Jeżeli człowiek odkrywa siebie jako boskie pragnienie, to jednocześnie pragnienie ze strony Boga, który chce człowieka, i pragnienie Boga, które człowiek nosi w sobie, wzajemnie się spotykają. One się wzmacniają i tworzą prawdę o wspaniałej, zaangażowanej modlitwie, o kontakcie z Bogiem, potrzebie zjednoczenia. A więc odsłaniają wysoki horyzont i wysoką miarę nadprzyrodzoną, potęgują się w łasce. Im bardziej człowiek pragnie Boga, tym bardziej Bóg wzmaga to pragnienie w Sobie i przychodzi do niego, chce z nim przebywać. Tu znajduje wyjaśnienie fenomen modlitwy głębokiej, zaangażowanej, płomienistej.

To, co może człowieka osłabiać, niszczyć, to przede wszystkim zachwaszczanie pragnień. Zobaczmy, jak współczesna kultura chce zdominować świat ludzkich pragnień; ten sprytny, uwodzący świat reklam. Tworzy się go, by człowiek zapragnął czegoś, dał się uwieść, żeby uwierzył, że osiągnie pełnię szczęścia dopiero wtedy, gdy nabędzie jakieś rzeczy, będzie używał określonych przedmiotów i napełniał się wrażeniami. I wiemy niestety, że człowiek to kocha. Lubi być uwodzony, bo ceni udział w tej swoistej grze. Handluje swoimi pragnieniami, sprzedaje się, poddaje pokusie, aż kiedyś budzi się zupełnie spętany przyziemnymi rzeczami, spętany sobą i nie ma już siły, by zmierzać do Boga.

Powinniśmy dbać o kulturę wnętrza, o wewnętrzną wolność, poprzez którą objawia się nasza chrześcijańska wielkość, przynależność do Boga. Dokonuje się to przez porządkowanie pragnień. W głębi człowieka istnieje przestrzeń, która należy wyłącznie do Boga. To zarazem zdolność odpowiadania na obecność Boga. Filozofowie nazywają ją apexmentis - szczyt umysłu, posłuszeństwo Bogu, zdolność komunikowania się z Nim, możność noszenia Boga w sobie. Człowieka kształtuje zamieszkanie Boże, czyniące nas Jego domem, Jego świątynią. Niezwykła jest głębia tego, co odkryła błogosławiona Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej. Z jak wielką radością i miłością chciała odpowiedzieć w swoim życiu na to wezwanie, by być mieszkaniem Boga, w którym On czuje się dobrze. Tak więc powinniśmy tę zdolność przyjmowania Boga ciągle uwalniać od innych form przyjmowań, szczególnie tych przyjmowań grzesznych, które nas zniekształcają, osłabiają, które mieszają nas z pyłem tej ziemi. Człowiek bowiem nosi w sobie nieskończone przestrzenie.

To jest niezwykłe, kiedy czytamy pisma św. Jana od Krzyża, w których mówi o nieskończonych uzdolnieniach, o przepaściach: że rozum, wola i pamięć to są przepaści, które może nasycić, napełnić jedynie Bóg. Dusza zmierza do Boga na kształt spadającego kamienia. Człowiek jest wielkim wołaniem o Pana. Poświęcając właśnie temu swój wysiłek, pracę, osobistą formację, staje się nieskończonym pragnieniem Boga. Te głębokie otchłanie, gdy są oczyszczane, w pewnym sensie zieją pustką, czekają na Pana. I człowiek ma taką pokusę, żeby wypełnić je czymś przypadkowym, banalnym, okazjonalnym. To ogromna pomyłka. Czasami ciśnienie jest tak wielkie, że człowiek nie ma już cierpliwości, nie ma nadziei i szuka innych rozwiązań. Wybiera krótszą drogę i zwraca się w stronę stworzenia. Pamiętajmy, człowiek ma w swojej strukturze pierwiastek nieskończoności, nieskończonego pragnienia, które nigdy nie będzie zaspokojone. Święty Grzegorz z Nyssy mówił w swoich pracach o pewnym nieskończonym rozwoju człowieka. Im bardziej dusza pragnie Boga, nawet w nieskończoności, w niebie, tym bardziej się poszerza; im bardziej jest pełna Boga, tym bardziej Go pragnie. Im bardziej Go poznaje, tym bardziej pragnie Go miłować. Im bardziej Go miłuje, tym bardziej pragnie Go poznać. Ponieważ Bóg jest nieskończony, ta zdolność nieskończenie i ciągle w wieczności się poszerza. To jest ta niepojęta tajemnica boskiego, wieczystego dynamizmu i wiecznego nienasycenia. Kiedy mówimy o boskim odpoczynku, to właściwie używamy przenośni, bo ciągle będziemy w niebie poznawać nieskończonego Boga, miłować Go bezgranicznie, coraz bardziej pragnąc, w coraz bardziej szalony sposób. Kiedy nasz umysł staje się coraz bardziej otwarty na Boga i mądrość, bogaty poznaniem, coraz bardziej wrażliwy na prawdziwe światło, doznajemy tej niezwykłej obecności Jezusa Chrystusa i zaczynamy rozumieć, co znaczy, że jest On dla nas światłością, że jest wielkim, boskim sensem naszych dziejów. Powinniśmy to otwarcie na Boga nosić w sobie i ciągle je ponawiać, żeby nasze życie zamieniło się w niestrudzone wołanie oblubienicy: Przyjdź!

Niestety czasem to otwarcie podporządkowujemy kompleksowi skutecznego działania. Chcemy rezultatów, chcemy wiedzieć, czy moja modlitwa jest skuteczna, czy moje chrześcijaństwo jest właściwe, w którym mieszkaniu duchowego rozwoju się znajduję. Człowiek ciągle wpatrzony w siebie chciałby namacalnych dowodów wielkości. Co się stało z Dawidem, kiedy on policzył swoich ludzi? Chciał mieć doświadczenie wielkości. Od razu mu Pan powiedział: wybieraj jedną z trzech kar (por. 2 Sm 24,13). Powinniśmy przełamywać współczesną mentalność, by zachować to wielkie otwarcie na Boga.

Nasza wola powinna być ogromną tęsknotą za Bogiem, bezmiernym głodem. Głodem, to znaczy, że noszę swoje "jestem" jako nienasycone. Im bliżej człowiek jest Boga, im bardziej Go kocha, tym większy powinien przeżywać głód, większe nienasycenie. Człowiek szuka boskiego nasycenia, ponieważ jest boskim głodem. Powinniśmy żyć świętym głodem świętych rzeczy, świętą miłością, pragnieniem spotykania Boga; żyć nieprzejednanym pragnieniem, nieprzejednaną miłością. Miłość jest potężna jak otchłań, to żar Pana - mówi Pieśń nad pieśniami (Pnp 8,6). Jeżeli potrafimy zachować to bezkresne ludzkie "niedopowiedzenie", jeżeli potrafimy odeprzeć pokusę zaspokojenia, uczymy się świętować wielkość człowieka. Lecz jeśli szukamy pociechy nasycenia, by "odetchnąć" od tego olbrzymiego głodu, to wpadamy w pułapkę, ponieważ jesteśmy nieskończonymi przestrzeniami pragnień. Nie powinniśmy lgnąć do tego, co nie pochodzi od Boga. Szanować stworzenie, owszem, kochać, ale zachować jednocześnie to najgłębsze pragnienie Boga w czystej, wielkiej, wspaniałej, otwartej formie oczekiwania, oto droga. Dzisiaj zastąpiono owo stęsknione oczekiwanie oblubienicy, o które w chrześcijaństwie tak bardzo chodzi, gorączkowymi działaniami, a często - mieszając zniecierpliwienie z gorliwością - wypełnia się naszą religijność ludzką aktywnością. A paradoksalnie rzecz biorąc, właśnie dlatego chrześcijaństwo jest takie pasywne.

To, co Chrystus przedstawia w błogosławieństwach: bądź cichy, miłosierny, smutny, czystego serca, nie myśl o wielkich rzeczach, bądź ubogi, zachowaj pokój - nie jest mentalnością zdobywców świata. Jest to nowy styl życia, o który chodzi Jezusowi. My mamy jedynie naszym wielkim oczekiwaniem, naszą wielką nadzieją, naszą tęsknotą oblubienicy nadawać doczesności ten specyficzny smak. Oblubienica przede wszystkim oczekuje na oblubieńca. Błogosławieni ci, którzy czekają, aż Pan młody przyjdzie i Mu otworzą. To jest napięcie właściwe chrześcijaństwu, jego najgłębsza warstwa. Do tego docierają mistycy po długich poszukiwaniach. My musimy wydobyć i obronić tę niezmierzoną przepaść pragnienia, którą nosimy w sobie, ciągle wołającą, ciągle się pogłębiającą. Bóg stale na nowo tę przepaść potwierdza i stwarza. Obyśmy żyli na kształt tej niezmierzonej tęsknoty za Panem. Tak wiele zależy od rozwoju pragnienia Boga, cała nasza historia, cała jakość bycia człowiekiem.

Pragnienie to rodzaj otwarcia, to sposób dostępu, uczestniczenia. I nie należy tego nazywać, nie należy starać się tego zrozumieć - to jest sposób oczekiwania na boskość, przeżywania swojej boskości, do której nie mamy dostępu teraz, ale przecież wiemy, że żyjemy religią obietnicy. Im bardziej tutaj na ziemi pogłębię pragnienie nieba, obecności, życia dla Niego, tego żaru miłości, którym żył Eliasz, tym bardziej upodobnię się do Boga.

Powinniśmy w sposób jednoznaczny zobaczyć, co tak naprawdę nas porusza, co porusza nasze człowieczeństwo. Jakiego typu pragnienia w nas żyją, w którym kierunku zmierzają. Co nas porusza do myślenia, do chcenia, do działania, do bycia człowiekiem. Powinniśmy świadomie zagospodarowywać przestrzeń, by uczyć się posiadania Boga - posiadania Go w nadziei. Człowiek jest boskim sposobem oczekiwania. To powinna być jego fundamentalna postawa. Można zdradzić pewną tajemnicę: o wielkości człowieka decyduje miara jego oczekiwania. Im bardziej oczekuje, im większych rzeczy oczekuje, tym bardziej jest boski, podobny synom Bożym.

Bóg w przedziwny sposób pomaga nam powracać do Jego tęsknot. Czasem czyni to za pomocą tzw. rozczarowań, kiedy człowiek znajduje po raz kolejny łupiny zamiast ziaren czy owoców, kiedy widzi, że znów dał się nabrać, dał się uwieść, że zastawiono na niego pułapkę i ponownie nie znalazł tego, czego poszukuje. Właśnie z takiego doświadczenia płynie wspaniała nauka o tym, że na tej ziemi nie ma nic, co by nas nasyciło i że jest to bardzo zdrowe chrześcijańskie uczucie.

Człowiek z natury chce czegoś więcej. Jeżeli jego pragnienia przybierają formę jedynie doczesną, często się to kończy gromadzeniem dóbr i doświadczeń, jakąś kompulsywną zachłannością przeżywania. "Chcieć więcej" w sensie duchowym znaczy poszerzać, pogłębiać pragnienia. Niech nam towarzyszy to wielkie, wspaniałe uczucie jedynego w swoim rodzaju głodu, choć popycha on człowieka do szukania różnych surogatów - trochę radości, trochę miłości, coś, co okazuje się ostatecznie czymś dwuznacznym. Człowiek się na to decyduje, bo być może jest to jakaś realizacja jego nadziei. Trzeba jednoznacznie powiedzieć, że najbardziej skutecznym działaniem chrześcijańskiej ascezy jest trzymanie na smyczy różnych pragnień, które chcą nam zawłaszczyć, odebrać boski żar, wywodzący się z tej przepaści człowieczej.

Zdajemy sobie sprawę, że nie jest łatwo być istnieniem transcendentalnym, zawieszonym pomiędzy niebem a ziemią, ale takie "życie na krawędzi" należy do istoty egzystencji, do napięcia chrześcijańskiego. Obyśmy potrafili ocalić to nasze piękno, tę wielką miarę, tę rozpiętość, bo jest to nadprzyrodzony żywioł, który powinien zostać zachowany w sposób jasny, świetlisty. To jest nasza nadzieja, to jest kształt naszej miłości, kształt naszej ludzkiej i nadprzyrodzonej wielkości.
Znakomitą ilustracją gorliwości typu eliaszowego jest Juanita Solar - św. Teresa od Jezusa de Los Andes, z Chile. Jej życie to splot żywiołowej natury z niezwykłą głębią ducha. Poświęcała się z pasją dziewczęcym urokom życia i jednocześnie pozwalała Chrystusowi zdobyć się całkowicie. W jej wnętrzu drzemał rodzaj gniewu, który torował drogę do coraz bardziej zdecydowanych religijnych postaw. Struktura tego gniewu to zarazem upodobanie, zapał i ogień, gwałtowność miłości, której nie da się powstrzymać.

Pragnie jak Eliasz żyć gorliwością o chwałę Pana Zastępów. Co więcej, usiłuje tą chwałą wypełnić własne życie. W tajemnicy adoracji i wielbienia widzi drogę chwały. Adorując Boga, będziemy uwielbieniem chwały i będziemy żyć życiem Nieba. Co więcej, musimy coraz bardziej rozpalać się żarliwością o chwałę Bożą[1]. Aby służyć Bogu, musimy być obojętni na wszystko, co nie przynosi Mu chwały[2]. W tym zdaniu odnajdujemy najlepsze strofy św. Jana od Krzyża. Dla chwały tak ukształtowana miłość wypełnia się w sensie, który Juanita odkryła w pismach Elżbiety od Trójcy Przenajświętszej: Chrystus cierpiał przez całe swoje życie i był uwielbieniem chwały swego Ojca. Będę cierpiała z radością za własne grzechy i za grzeszników[3].Upodobnienie paschalne osiąga swą pełnię. Juanita pragnie tak głęboko wpisać się w miłość, by żyć jedynie dla Umiłowanego: Pragnę nie umierać aż do końca świata, aby zawsze żyć u stóp Tabernakulum, pocieszając Pana w Jego agonii[4]. Agonia Boga powtarza się za każdym razem, gdy jest On wyrzucany z serc i łaska ginie w oparach grzechu.

Gorliwość potrzebna jest wreszcie do przyjęcia łask. Wewnętrzne rozpalenie, trawiący ogień wypalają przestrzenie, które nie są podatne na Boga.

Przypisy:

[1] ŚW. TERESA Z LOS ANDES, Dziennik, przeł. ss. karmelitanki bose z Tryszczyna, Kraków 2000, s. 101.
[2] Tamże, s. 79.
[3] Tamże, s. 100.
[4] Tamże, s. 165.


 



Pełna wersja katolik.pl