Czemu więc służą te teksty?
Objawienia to teksty, które chcą dobra. Istnieją ze względu na pomoc, jaka może z nich wynikać. To, tak mi się wydaje, jest ich podstawowy cel.
13.
Różnie można podchodzić do objawień: kto w nie nie wierzy, widzi w nich przejaw jakiejś dlań niezrozumiałej religijności odpustowej, która - co znacznie gorsze - wywołuje z lamusa tak „groźną" ideę narodu pojmowanego jako zadanie, wspólnota celów.
Kto wierzy w objawienia, wie, że nie potrafi się ze swojego „wierzenia" wytłumaczyć, bo jako można tłumaczyć to, co nie poddaje się werbalizacji, chociaż wyraża się w słowach?
Na przykład co wynika z faktu, że wierzę w to, co powiedziała do Polaków w Licheniu Matka Boska? Poczucie dumy? Sybaryckie samozadowolenie własnymi dziejami? Poczucie misji? Dla mnie jednak owe objawienie, jak i wiele innych, staje się czytelnym znakiem metafizycznego porządku, który jest pierwszy, który jest przed porządkiem doczesnym. Objawienie uczy mnie też, że rację mieli nasi (moi) przodkowie (łącznie z Mickiewiczem), którzy w ten właśnie sposób budowali swoje rozumienie rzeczywistości. Jest to rozumienie całościowe, które wyznacza po prostu horyzont odpowiedzialności, wyłaniający się z poczucia wspólnoty.
Prościej rzecz ujmując: według słów Matki Boskiej z Lichenia śmierć Powstańców Warszawskich była ratunkiem w czasie zagrożenia komunistycznego. Nie można więc jej rozpatrywać tylko i wyłącznie na planie wydarzeń politycznych, gry interesów, niesprzyjającej koniunktury itp. To za mało. Dzieje podwiązane są znacznie głębiej czy też wyżej. Tak właśnie widziała to siostra Faustyna, gdy wizja podsunęła jej oczom patronów ojczyzny modlących się za Polską przed Najwyższym Majestatem.
14.
"Kiedy przyszłam na Pasterkę, zaraz z początkiem Mszy św. cała pogrążyłam się w głębokim skupieniu, w którym widziałam szopkę betlejemską napełnioną wielką jasnością. Najśw. Panna owijała w pieluszki Jezusa, pogrążona w wielkiej miłości, jednak św. Józef jeszcze spał, dopiero kiedy Matka Boża ułożyła Jezusa w żłóbku, wtenczas jasność Boża zbudziła Józefa, który też się modlił. Jednak po chwili zostałam sam na sam z małym Jezusem, który wyciągnął do mnie rączęta a ja zrozumiałam, żeby Go wziąć na ręce swoje. Jezus przytulił Swą główkę do serca mojego, a głębokim swym spojrzeniem dał mi poznać, że dobrze Mu przy sercu moim. A w tej chwili znikł mi Jezus, a dzwonek był do Komunii św., dusza moja omdlewała z radości. Jednak pod koniec Mszy św. czułam się tak słaba, że musiałam wyjść z kaplicy i iść do celi - nie mogłam już wziąć udziału we wspólnej herbacie. Lecz radość moja była wielka przez święta całe, bo dusza moja była bez przerwy zjednoczona z Panem. Poznałam, że każda dusza chciałaby pociech Bożych, ale żadną miarą nie chce opuścić pociech ludzkich, a tu tymczasem te dwie rzeczy żadną miarą z sobą pogodzić się nie dadzą.
W tym czasie świątecznym odczułam, że dusze pewne modlą się za mną. Cieszę się, że już tu na ziemi istnieje taka łączność i poznanie duchowe."
Krzysztof Koehler