logo
Środa, 24 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Bony, Horacji, Jerzego, Fidelisa, Grzegorza – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Jadwiga Martyka
Nie idźcie tą drogą
Źródło


Ścieżki życia

 Pan Antoni był ogólnie lubiany. Miły, dowcipny, towarzyski mężczyzna o ciekawej aparycji, gromadził wokół siebie wiele osób. Młodzi ludzie po przyjściu z pracy nie mieli innych obowiązków, więc spotykali się przy kieliszku. Antoni nawet nie zauważył, jak popijanie trunków przerodziło się u niego w nałóg. "Ocknął się" po kilkunastu latach, na szczęście nie było za późno. Obecnie jest abstynentem. Mówi, że Bóg dał mu szansę na zmianę życia i chce wytrwać w trzeźwości do końca swoich dni.

Antoni wychował się na wsi, w dobrej katolickiej rodzinie, gdzie wpojono mu zdrowe zasady chrześcijańskiego życia. Zawsze był dzieckiem grzecznym i posłusznym, stosującym się do zaleceń rodziców młodzieńcem. Szybko jednak zapragnął żyć na własną rękę. Edukację zakończył na zawodówce i poszedł do pracy. Miał pieniądze, był lubiany przez rówieśników, więc towarzystwa nigdy mu nie brakowało. Młodzi ludzie najczęściej spotykali się w barach i restauracjach.

- A tam wiadomo - mówi pan Antoni - miło spędzało się czas przy piwku. Najpierw był jeden mały kufelek, potem większy, a później jeszcze kolejne trunki. Oczywiście codziennie powtarzaliśmy to samo. W towarzystwie moich kumpli czułem się swobodnie. O jakimś tam uzależnieniu od alkoholu nawet nie pomyślałem.

Wkrótce Antoni został powołany do wojska. Tam, niestety, też znalazł wiele okazji do picia. Okazji, z których nie potrafił rezygnować. Po spełnieniu obowiązku wobec Ojczyzny wrócił w rodzinne strony. Próbował podjąć naukę w Technikum Mechanicznym, lecz nic z tego nie wyszło. Okazało się bowiem, że zdecydowanie bardziej pociąga go wódka niż książki.
- Alkohol był mocniejszy ode mnie - podkreśla. - "Wołał" mnie do siebie, "zapraszał". A ja - ani nie umiałem, ani nie chciałem się opierać.

Antoni stał się uzależniony od alkoholu, ale za żadne skarby nie przyznawał się do tego. Wprost przeciwnie - uważał, że wszystko jest w porządku, że dobrze postępuje. Przecież pracował, zarabiał pieniądze. A że po robocie chciał odpocząć, spotkając się z kolegami i pijąc piwko dla poprawienia nastroju, to cóż w tym złego?
- Jeżeli ktoś mi zwracał uwagę, że ze mną jest coś nie tak, zaprzeczałem. Byłem zły na taką osobę, stawałem się rozdrażniony, czasem agresywny. I robiłem swoje.

W dwudziestym czwartym roku życia Antoni uległ tragicznemu wypadkowi. Wówczas również był po alkoholu.
- Jechałem pociągiem na spotkanie z dziewczyną, moją przyszłą żoną - opowiada. - Pociąg zatrzymał się na stacji, a ja nie mogłem otworzyć drzwi od strony peronu, więc szarpnąłem te po przeciwnej stronie. Wyskoczyłem i upadłem pod siatkę, tracąc na chwilę przytomność. Gdy się ocknąłem, próbowałem się podnieść, aby wsiąść w biegu do przejeżdżającego koło mnie ostatniego wagonu. Wykonałem jedynie niewielkie przemieszczenie ciała, w wyniku którego pod kołami pociągu znalazły się moje obydwie dłonie i stopa. O własnych siłach już się stamtąd nie ruszyłem.

Młodzieniec znalazł się w szpitalu. Leczenie trwało bardzo długo. Wyszedł z protezami kończyn i rentą inwalidzką oraz mocnym postanowieniem: "Zabieram się do życia".
Wkrótce Antoni się ożenił. W głębi serca bardzo pragnął, by jego rodzina była szczęśliwa. Poszanowanie dla żony i opieka nad dziećmi - to miała być jego dewiza.
Młodzi zamieszkali u jego teściowej. Żona pracowała, on zajmował się chałupnictwem. Na świat przyszła trójka dzieci: dziewczynka i dwóch chłopców. Tatuś - będąc w domu - miał się nimi opiekować. Niestety, wokół pojawili się też koledzy, którzy namawiali do picia, zaś on im ulegał.


 

 
1 2  następna
 



Pełna wersja katolik.pl