logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
ks. Krzysztof Wons SDS, ks. Józef Tarnówka SDS
Moje kapłaństwo i życie zakonne na co dzień
Apostoł Zbawiciela


Moje kapłaństwo i życie zakonne na co dzień
wywiad z księdzem Krzysztofem Wonsem SDS
 
Proszę powiedzieć czytelnikom „Apostoła Zbawiciela” kilka słów o sobie.
 
Pochodzę z wielodzietnej rodziny, z robotniczego Górnego Śląska. Mój ojciec był hutnikiem, górnikiem... i bokserem z sukcesami. Nigdy nie trenował na mnie. Mama pozostawała w domu i zajmowała się wychowywaniem pięciorga rozrabiaków. Należałem do czołówki. Do salwatorianów wstąpiłem 26 lat temu. Miałem wtedy 19 lat. Delikatnie mówiąc, święty nie byłem... i dzisiaj także, niestety, nie mogę zmienić o sobie zdania. ... Ale chciałbym być święty. Po siedmiu latach formacji w Bagnie zostałem wyświęcony na księdza. Cieszę się kapłaństwem ponad 19 lat. Od pierwszego roku kapłaństwa związany byłem z pracą w formacji: najpierw w SOP-ie, potem studiowałem teologię duchowości, byłem ojcem duchownym w naszym seminarium. Aktualnie posługuję w Centrum Formacji Duchowej. Jestem szczęśliwym księdzem i salwatorianinem... ufam, że inni są ze mną szczęśliwi choć w połowie. Jestem wdzięczny Bogu i Zgromadzeniu za wszystkie przeżyte lata zakonne i kapłańskie i za formację, którą otrzymałem. Żadnego roku z życia kapłańskiego bym nie zamienił na inny.
 
Proszę powiedzieć, na czym, Księdza zdaniem polega formacja permanentna – czyli ciągła – u zakonnika i kapłana?
 
Przede wszystkim polega na przekonaniu, że żyję w rękach Boga i że On ciągle się mną zajmuje. Wierzę, że – jak mawiał uśmiechnięty papież Jan Paweł I – jeśli przypadkiem Bóg w niebie ma stolik, to na Jego stoliku jest moje zdjęcie. Wie, jaki byłem urodziwy na początku, kiedy mnie stworzył, i chce, abym taki pozostał na zawsze. Ponieważ przez grzech uparcie „psuję Mu robotę”, chce mnie przywołać do porządku. Jest bardzo cierpliwy. Nie rezygnuje ze mnie. To ja sam nieraz tracę cierpliwość dla siebie. A On usiłuje mnie codziennie formować. Tak jest każdego dnia: od pierwszego przebudzenia do zaśnięcia. Nie ma chwili, w której by się mną nie zajmował. Ma na to cały dzień i całą noc. A ja? Czasami staram się Mu nie przeszkadzać i wtedy jest formacja ciągła. (To jest „pierwsze przykazanie”, które wbiłem sobie do głowy jako wychowawca, a mianowicie: „Pierwsze: nie przeszkadzać Bogu w moim i innych rozwoju”). I wiem, że każdy dzień jest dla mnie szansą, aby zrobić krok do przodu, dojrzewać, wracać do mojej pierwotnej urody. Szansą jest dla mnie modlitwa, Słowo Boże, sakramenty, ludzie, z którymi się spotykam, rodzina, wspólnota, praca apostolska. Wszędzie są „Jego ręce” i chcą mnie leczyć, porządkować i kształtować. To strasznie trudne pozwalać Mu na to zawsze. Są dni, kiedy się opieram. Czasem idę za własną głupotą, myśląc, że ja wiem lepiej i że mam lepsze pomysły na życie niż Bóg. Potem, gdy sobie „nabijam guza”, przyznaję Mu rację, idę do mojego spowiednika, kierownika duchowego, szukam kaplicy, otwieram Biblię... i rozpoczynam od początku – i tak ciągle. I to jest w moim rozumieniu formacja ciągła.
 
W zgromadzeniu salwatorianów pełnił Ksiądz różne funkcje: był Ksiądz dyrektorem Salwatoriańskiego Ośrodka Powołań, ojcem duchownym w seminarium salwatorianów w Bagnie, konsultorem prowincjalnym do spraw formacji, studiował duchowość w Rzymie. Która z tych funkcji ułatwiała Księdzu formowanie samego siebie, a która w tej formacji była najtrudniejsza?
 
Nie potrafiłbym wyróżnić żadnego z okresów mojego życia. Każdy był i piękny i... trudny. W każdym z tych momentów uczyłem się czegoś nowego. W życiu nieraz się przekonałem, że to, co trudne, okazuje się często najpiękniejsze. W SOP-ie trudne były pierwsze lata kapłaństwa. Byłem przecież żółtodziobem, kiedy powierzyli mi odpowiedzialność za Ośrodek; po prostu „ksiądz w pieluszkach”. Dużo wtedy pomogło mi zaufanie i dobroć, jakie odczuwałem ze strony zmarłego już prowincjała, ks. Seweryna Kłaputa. To był dla mnie wzór prawości i żarliwości zakonnej. Był naprawdę ewangeliczny! Zawsze miał dla mnie czas i był bardzo konkretny. Bardzo mnie wspierał. Wiele też dali mi chłopcy. Uczyli mnie bezpośredniości. Pamiętam rozmowy, odwiedziny w domu. Ich przyjaźń dawała mi wiele energii. Kochałem zwłaszcza chodzenie z nimi po górach. Nie zapomnę wspólnych wieczornych modlitw na plaży. Kochałem prowadzenie rekolekcji i byłem szczęśliwy, czasem trochę próżny w myśleniu o sobie, gdy widziałem, jak wstępowali do naszego seminarium.
 
Czasy studiów w Rzymie także były niezapomniane. Doświadczenie Kościoła Powszechnego. Niektóre wykłady wręcz pasjonujące (były też przeciętne). Noszę je w sobie i wychowują mnie do dzisiaj! Imponowali mi profesorowie, zwłaszcza ich wiedza, solidność i niezwykle prosty sposób bycia. Pamiętam także mojego sympatycznego kolegę, księdza z Rwandy, który ciągle się uśmiechał i „zagadywał” do mnie po polsku; albo innego z Kolumbii, który przekomarzał się ze mną. Mawiał: „wiem, na czym polega czyściec: na uczeniu się języka polskiego. Ale pamiętam także potworne zmęczenie, które nagromadziło się we mnie przy pisaniu pracy doktorskiej. „Przegrzałem”. Niepotrzebnie. Taka głupia ambicja, żeby napisać „super” i sprawnie. O mało przypłaciłem to zdrowiem. Ale, jak lubię powtarzać – „Pan Bóg czuwa nad trąbami” – wyprowadził mnie z tego „za uszy”. Dał mi cudowny czas odpoczynku i rekolekcji. To był dla mnie „przewrót kopernikański”! Życiowa tajemnica. Resztę zachowam dla siebie...
 
„Ojcowanie” w seminarium? Zwłaszcza z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że był to piękny czas. To nie znaczy, że łatwy. Pamiętam, że kiedy prosto ze studiów jechałem do Bagna „na ojca duchownego”, miałem strasznego pietra. Wiedziałem, że wiozę ze sobą do kleryków trochę więcej wiedzy w głowie, ale nie wiedziałem, czy sprawdzi się moje serce, czy nie będzie za ciasne, czy nawiążę kontakt z chłopakami, czy będę potrafił się wsłuchiwać i pomagać. Skąd mogłem to wiedzieć? Musiałem także zacząć wykładać teologię duchowości. Czułem się naprawdę tak, jakbym wrócił do nowicjatu. Wielu rzeczy uczyłem się od nowa. Muszę jednak powiedzieć, że był to dobry, bardzo dobry czas. Nieźle mnie Pan Bóg musztrował... a ja nie zawsze się zgadzałem na Jego pomysły. Czasem próbowałem podkładać Mu swoje. Ostatecznie było to cenne doświadczenie, które „smakowałem” po czasie: móc towarzyszyć chłopcom dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku w ich odkrywaniu siebie, w przeżyciach, zmaganiach, radościach, w dochodzeniu do ślubów, do święceń. Najmocniej wspominam spowiedzi i rozmowy indywidualne, nieraz długie spacery z klerykami. Dziś lepiej widzę i moje trafne i błędne decyzje. I jak zawsze Panu Bogu dziękuję, że „czuwał nad trąbą”... i że zgadza się „sprzątać” po mnie.
 
Konsultor ds. formacji... no cóż, czułem wielkie wyróżnienie i duże votum zaufania. Starałem się. W tej funkcji czułem się chyba najmniej „sprawny”. Może dlatego, że bardziej od „radzenia przy stole” (jak wskazuje słowo „konsultor”), wolę towarzyszenie osobiste ludziom, żywe spotkania z tymi, którzy przychodzą i szukają pomocy. Cieszyłem się zwłaszcza wtedy, gdy przychodzili moi współbracia. Tak, chyba najlepiej odnajduję się w bezpośredniej pracy z formowanymi. Mogę tak powiedzieć, ponieważ mam porównanie. W trakcie spełniania funkcji konsultora podejmowałem także posługę w Centrum Formacji Duchowej: sesje formacyjne, rekolekcje, kierownictwo duchowe, liczne spowiedzi. Czuję się w tej pracy jak „ryba w wodzie”. Przynajmniej takie jest moje odczucie... i cieszę się, że mogę pozostać w tym „akwarium”.
 
Już nie jestem konsultorem. Posługuję Centrum Formacji Duchowej. To także osobny rozdział! CFD rodziło się w moim sercu, gdy pracowałem jeszcze w Bagnie jako ojciec duchowny. „Zaraziłem się” tą ideą w jednym z domów rekolekcyjnych. Odprawiałem tam wiele razy swoje rekolekcje. Może to wstyd powiedzieć, ale tam, po latach kapłaństwa, po studiach specjalistycznych z duchowości, po raz pierwszy, w sposób tak intensywny, zasmakowałem pustyni, długich godzin modlitwy, medytacji w ciszy. Wcześniej wiele dało mi seminarium. Ale być może potrzebowałem wielu lat, aby odnaleźć jeszcze głębszy smak ciszy i modlitwy. Pamiętam tamte rekolekcje: cisza, że aż dudniło we mnie, na początku nawet trochę mnie skręcało. Dudniła we mnie i skręcała mnie prawda o mnie. Słowo wyciągało mnie z „podziemia”, niepokoiło, domagało się czegoś więcej ode mnie, od mojego kapłaństwa i życia zakonnego, przede wszystkim bardziej zażyłej relacji z Jezusem. Porządkowało i uczyło kochać siebie, Boga, innych. Byłem pod wrażeniem Słowa. Proszę mi wierzyć: byłem w głębokim szoku. Zadziwiony, jakie cuda Bóg „wyprawia” przez swoje Słowo. Pomyślałem, takie domy są bardzo potrzebne. Trzeba zacząć od domów przeznaczonych do modlitwy Słowem. I tak powstało Centrum prowadzone przez Salwatorianów w Krakowie. Jestem ogromnie wdzięczny, że ówczesny prowincjał Jan Socha i Zarząd rozumieli tę ideę. Nie tylko dali zielone światło, ale także wskazali miejsce i dom – w Krakowie. Najbardziej ucieszyłem się zaś tym, że to Kapituła Prowincjalna powiedziała: Tak, niech w Krakowie, na Zakrzówku powstanie CFD! Cieszę się, bo stało się ono dziełem całej Prowincji. Potem pomagał mi bardzo kolejny prowincjał ks. Bogdan Giemza. Bardzo mi ufał i pozwalał na różne apostolskie szaleństwa. Czuł sprawę i bardzo pomagał. Dzięki temu CFD się rozwijało. Co najważniejsze: otrzymałem wspaniałych współpracowników. Współpracują także salwatorianki – nieoceniona pomoc!
 
Jest Ksiądz – można tak powiedzieć – doświadczonym zakonnikiem i kapłanem. Na co w sposób szczególny trzeba zwrócić uwagę w tej formacji, czego się trzymać, aby przebiegała prawidłowo?
 
Myślę, że odpowiedź dałem przed chwilą. Im więcej przybywa mi lat, tym bardziej jestem przekonany, że najważniejsze w formacji jest nauczyć się słuchać i modlić Słowem. Nie jest to oczywiście celem formacji, ale drogą. Celem jest tak przeżywać codzienność, każdy skrawek życia, aby zbliżać się do Boga i ludzi, aby piękniało nasze człowieczeństwo i nasze dziecięctwo Boże. By powiedzieć prościej: tak żyć, aby inni chcieli żyć z nami, przebywać, mogli na nas liczyć. Do znudzenia powtarzam na zakończenie spotkań w CFD, że rekolekcje czy sesje formacyjne nie są celem samym w sobie. Nie mogą być ucieczką od codzienności, aby przez kilka dni przeżyć „coś miłego”, a potem wspominać do następnego spotkania. To by było bez sensu. Pustynia ma prowadzić do umiłowania codzienności i wszystkiego, co się z nią wiąże, ma prowadzić do odpowiedzialności za codzienność, a to konkretnie oznacza: za siebie, dom, rodzinę, najbliższych, wspólnotę, za pracę itd. Takiego chrześcijaństwa musimy uczyć. Musi wychodzić z kościołów, z domów rekolekcyjnych, z zakrystii, z klasztorów, z plebani na ulice. Zawsze najbardziej podziwiałem tych, którzy nie boją się iść z Ewangelią na ulice, po których inni boją się nawet przechodzić, tam gdzie jest bieda moralna i przemoc. Muszę przyznać, że nie wiem, czy potrafiłbym tak samo jak oni. Może dlatego na razie Pan Bóg trzyma mnie w domu rekolekcyjnym. Zawsze jednak proszę Go, abym nigdy się nie wyobcował z realiów życia, abym umiał mówić, pisać do ludzi, dotykając ich konkretów życia, abym umiał ich słuchać i miał zawsze dla nich czas. Proszę Go, abym nigdy nie „zwariował” w kapłaństwie, to znaczy nie uciekał od ludzi, nie mówił ponad głowami i nie zbudował sobie własnego „światka”. Tak, w kapłaństwie można zachorować na „autyzm”, albo „urządzić się”. Szkoda wtedy „kawalerki” i szkoda ludzi! A więc „broń mnie Panie Boże!”.
 
Czego zakonnik, kapłan powinien się wystrzegać, aby jego formacja przebiegała prawidłowo?
 
Myślę, że jak każdy człowiek musi wystrzegać się połowiczności i bylejakości. Bylejakość i połowiczność marnotrawią życie. Szkoda życia. Jest jedno! „Przeciętna forma” usypia i zabiera radość. Wiem to po sobie. Kiedy przestaję być konkretny i wymagający od siebie, kiedy pozwalam, aby ogarniała mnie letniość, wtedy ściąga mnie w dół. Zaczynam zasypiać. Najlepszym lekarstwem na to jest radykalizm ewangeliczny: o. Jordan uczył nas tego z całą mocą. Przestrzegał przed oziębłością. Mówił, że łatwiej podnieść się grzesznikowi z ciężkiego upadku, niż „letniemu” z oziębłości. Święta prawda. A więc powiedziałbym: mierzyć często temperaturę! Pytać: czy jestem gorący czy zimny, a może letni? Do zdrowia przywraca nas najpierw żarliwa modlitwa, szczere słuchanie Słowa Bożego – to jest najlepsze łóżko dla chorych na przeciętność. Żarliwa modlitwa zaprowadzi nas do spowiedzi, do Eucharystii, do kierownika duchowego i tak się zaczyna nawrócenie. Nawrócenie zaczyna się każdego dnia od chwili, gdy wstaję i trwa aż do zaśnięcia wieczorem. A Słowo Boże, jeśli się z nim kładę spać, daje i we śnie swym umiłowanym – jak mówi jeden z psalmów. Człowiek rano wstaje wtedy rześki i chce się żyć!
 
Z pewnością niejeden z czytających ten wywiad, stwierdzi, że jego ten temat nie dotyczy. Jak ksiądz uważa, czy formacja, którą przeżywa gimnazjalista czy uczeń szkoły średniej, ma wpływ na postawę w życiu dorosłym – czy to ogólnoludzką, czy religijną?
 
Formacja dotyczy wszystkich i na każdym etapie życia. To szalenie ważne, aby nie zaniedbać formacji w danym momencie życia. Każdy etap jest ważny. Inaczej rozwija się mój kręgosłup, gdy jestem gimnazjalistą, inaczej już, gdy jestem przed maturą, na studiach itd. Nie wolno zaniedbać żadnego z okresów rozwoju. Pamiętam, że kiedy byłem w szóstej klasie, musiałem chodzić na gimnastykę i basen, ponieważ lekarz stwierdził, że „się garbię” i mój kręgosłup ma tendencje do krzywienia się. Gdybym wtedy tego zaniedbał, byłoby dzisiaj źle. Chodziłbym garbaty. Tak jest z kręgosłupem naszego życia – także tym moralnym, psychicznym czy duchowym. Nie łatwo jest usuwać zaniedbania sprzed lat, czasem nie da się ich usunąć całkowicie. Powiedziałbym do młodych: kochajcie i szanujcie swój kręgosłup za młodu, abyście nie garbili się, gdy przyjdzie „trzydziestka” czy „czterdziestka”. I szczęśliwy ten, kto ma obok siebie kogoś, kto mówi, jak ongiś do mnie pewna siostra zakonna z zakrystii: „nie garb się”, „wyprostuj się”. Wtedy byłem na nią zły. Dzisiaj całowałbym ją po rękach! Dziękować Bogu, jeśli mamy obok siebie kogoś, kto widzi, jak zaczynamy się w życiu krzywić moralnie czy duchowo i ma odwagę nam to powiedzieć.
 
Współczesny świat, szczególnie młody człowiek, przeżywa niewątpliwie kryzys autorytetów. Czy Księdza zdaniem dobre przykłady księży i zakonników mogą mieć wpływ na postawy młodzieży?
 
Nie ma spotkań bez wpływu. W spotkaniu z drugim człowiekiem zawsze pozostawiamy po sobie jakiś ślad, dobry lub zły. Nie jesteśmy „neutralni”. W każdym zostawiamy coś z siebie i inni zostawiają coś w nas. Nawet jeśli tego nie odczuwamy i nie dostrzegamy gołym okiem. Pojawiły się w moim życiu osoby, z którymi nie zamieniłem „złamanego słowa”, a pamiętam ich bardzo mocno. Jedni rodzą we mnie ciepłe, inni zimne wspomnienia. A każde wspomnienie zostawia we mnie ślad, który żyje w moim sercu i myślach.
Potem w zależności od tego, jak blisko żyjemy drugiego człowieka, tak mocny zostawiamy w nim ślad. Im młodsza to jest osoba, tym bardziej jest krucha i podatna na każdy ślad. Wystarczy słowo, jedno spojrzenie, które chodzą za nami całe życie. Jedne koją, inne ranią. Myślę, że ksiądz należy do tych osób, które zostawiają w drugich najsilniejsze ślady. I wcale nie dlatego, że wszyscy patrzą na księdza jak na autorytet. Owszem, sądzę, że wielu tak nie patrzy. Wielu patrzy „spod łba”. Nie zapomnę dwóch młodych chłopaków, którzy wołali za mną na ulicy: „księża na księżyc”. Pomyślałem: a ja tak kocham ziemię. Nie mam jednak wątpliwości, że gdzieś w środku serca, nawet ci, którym wydaje się przeszkadzać widok księdza chodzącego po ziemi, oczekują czegoś od niego. To oczekiwanie może się także wyrażać przez złośliwość, agresję, nie zawsze przez ciepłe słowo. Może ktoś nagadał im na księdza same głupstwa, a może sam ksiądz zachował się głupio i zranił ich. Ale nawet takie osoby noszą w sobie ukryte oczekiwania wobec księdza. Bo ksiądz to po prostu ktoś, kto mówi wielkie słowa. Mówi, że Bóg wszystkich kocha i że wszyscy mają się kochać, i że Jezus za nas wszystkich umarł, i że nie ma równych i równiejszych. Wymaga życia według przykazań. Są to szalenie wielkie słowa, zwłaszcza kiedy dzisiaj tak wielu zostało skrzywdzonych nawet przez najbliższych, kiedy wyśmiewa się przykazania i reklamuje, że coś „warte jest grzechu”. Ksiądz nie może nie być wiarygodnym świadkiem tego, co mówi. Nie może być antyreklamą. Inaczej rani podwójnie. Rozczarowuje i zamyka na prawdę. Ksiądz ma dzisiaj wiele do dania, zwłaszcza młodym. Tylu jest młodych, którzy szukają ojca, przyjaciela, którzy szukają trwałych wartości. I tylu jest młodych, którzy zostają na ulicach osieroceni. Może dlatego zaczynają się „kumplować” z alkoholem, z narkotykami, ponieważ nikt tak naprawdę nie chce się z nimi kumplować. Czują się odrzuceni. Dla takich ksiądz nie stanie się autorytetem na kazalnicy, bo już nie chodzą do kościoła, nie będzie im imponował w ornacie, w komży. Oni szukają spojrzenia, obecności, konkretnych gestów życzliwości. Dopiero potem zaczną powoli słuchać. Jeśli wierzymy, że Ewangelia może przemówić i porwać wielu, to ksiądz, jeśli będzie ewangeliczny, będzie potrafił porwać wielu. Nie musi i nie powinien grać idola, kumpla. Ksiądz po prostu ma być sobą – zgrywać słowa, które głosi, ze swoim życiem. Tylko tyle – i aż tyle.
 
Rozmawiał ks. Tomasz Sander SDS
 
***
 

ks. dr Józef Fr. Tarnówka SDS jest obecnie rektorem w Wyższym Seminarium Duchownym Salwatorianów w Bagnie a zarazem wykładowcą filozofii. Jest także członkiem Konsulty Prowincjalnej i odpowiedzialnym za sprawy formacji w Polskiej Prowincji Salwatorianów
 
W Polskiej Prowincji Salwatorianów pełni Ksiądz funkcję konsultora ds. formacji. W jaki sposób salwatorianie dbają o formację kapłanów? Czy organizuje się spotkania lub przedsięwzięcia, czy istnieją związane z tym tematem pisma, dokumenty?
 
Formacja kapłanów jest stałą troską Kościoła, także naszego Zgromadzenia. W naszej Prowincji formacja kapłanów przybiera bardzo różne formy – i to nie tylko na szczeblu prowincjalnym, jak np.: rekolekcje dla kapłanów, kursy jurysdykcyjne, a ostatnio dni formacyjne. Również w naszych wspólnotach rozsianych po kraju i świecie odbywają się comiesięczne dni skupienia, spotkania w braterskiej wspólnocie kapłanów itp. Dodatkowo nasi współbracia indywidualnie uczestniczą w różnych kursach czy sesjach formacyjnych w zależności od osobistych potrzeb i upodobań. W ubiegłym roku wszedł w życie „Program Formacyjny Polskiej Prowincji Salwatorianów”, który stara się objąć całość naszej zakonnej formacji, nie tylko formację kapłańską. Nasze Wydawnictwo SALWATOR wydaje m.in. „Zeszyty Formacji Duchowej” czy też – w ramach „Biblioteki Centrum Formacji Duchowej” – książki, które są bardzo pomocne w formacji kapłańskiej.
 
Czy widzi Ksiądz potrzebę zajmowania się formacją kapłanów, którzy często mają już za sobą po kilkadziesiąt lat kapłaństwa? Jak im wtedy pomóc w takiej formacji?
 
Formacja kapłańska nigdy się nie kończy, gdyż pragnienie świętości towarzyszy kapłanowi do ostatnich chwil jego życia. To jest odpowiedź życiem na wezwanie Chrystusa Zbawiciela: „Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski!” (Mt 5,48).
Każdy etap kapłańskiego życia i jego posługi ma swoją specyfikę i dlatego trzeba dopasować formy i tematy formacyjne, aby dotrzeć do każdego. Pomoc w formacji nie może jednak zastąpić wysiłku i zapału każdego z nas – kapłanów – w pracy nad sobą, w ciągłym stawaniu się kapłanem, mimo że jest się nim już od chwili święceń.
 
Kapłani powinni zabiegać o swoją nieustanną formację. Czy próbują oni aktywnie uczestniczyć w organizowaniu spotkań formacyjnych lub też w inny sposób pomagać sobie i innym?
 
Formacja ciągła to formacja duchowa, intelektualna, ludzka i duszpasterska, która próbuje nadać „kształt” całemu życiu kapłańskiemu. Jest ona obecnie troską wszystkich kapłanów – i nie tylko kapłanów. Zaangażowanie w różne formy spotkań formacyjnych oraz w ich organizację i przygotowanie jest różne, zależy ono od pełnionych funkcji, dysponowania wolnym czasem i od miejsca pracy. Wszędzie jednak można spotkać współbraci wspomagających siebie nawzajem, poczynając do przejęcia roli prowadzącego ojca duchownego czy spowiednika stałego, a kończąc na poleceniu dobrej książki i modlitwie wstawienniczej.
Myślę, że najważniejsze w formacji kapłańskiej jest – zgodnie ze słowami Ojca Świętego Jana Pawła II – modlitewne rozważanie Słowa Bożego oraz aktywne uczestnictwo w życiu Kościoła Świętego (Optatam totius). Tak pojęta formacja ciągła prowadzi do pogłębiania osobowej więzi z Chrystusem i bliźnimi.
 
Opracował kl. Adam Ziółkowki SDS
 
 



Pełna wersja katolik.pl