Cena 18.80 zł.
Rok wydania 2003,
stron 188
Oprawa miękka
Format 140x208
ISBN 83-89167-27-1
(C) Wydawnictwo eSPe, 2003
Egoizm, miłość własna i miłosierdzie
Zawsze sądziłem, że egoizmu i miłości własnej można się pozbyć łatwo. Moi rodzice nie szczędzili starań, aby wychować swoje dzieci na osoby wielkoduszne i aby świadczyły one dobro sobie nawzajem i innym ludziom. Myślałem, że to łatwe. W naszym sąsiedztwie mieszkało wielu starszych ludzi, a moja mama ciągle wysyłała komuś z nich kawałek ciasta bądź słoik domowych konfitur. Zawsze czuliśmy się dobrze, kiedy wracaliśmy z tych misji, zazwyczaj nagradzani cukierkiem. Lubiłem przerywać zabawę, by iść załatwiać takie sprawy. Sądziłem, że nauczyłem się przezwyciężać egoizm. Chciałbym, żeby to było takie łatwe.
Wszyscy urodziliśmy się z silnym popędem do spełniania własnych potrzeb. Dziecko bez tego popędu zginęłoby, ale dziecko, które nigdy nie wyjdzie poza ten popęd, będzie patologicznie niedojrzałe. Tylko wtedy, gdy okiełznamy czy opanujemy ten popęd, zaczniemy się liczyć z potrzebami innych ludzi i przestaniemy być egocentryczni absolutnie. Może pamiętacie, jak w drugiej klasie przestaliście się bić z kolegami o pierwsze miejsce, albo jak w szkole średniej poświęcaliście czas, by pomóc potrzebującemu koledze. Ta walka, by otworzyć serce dla współczucia, zaczęła się prawdopodobnie dzięki dobremu przykładowi członków rodziny albo nauczycieli czy przyjaciół.
Lecz są też ludzie, dzięki którym dowiadujemy się o naszym egoizmie drogą refleksji. Są to samoluby. Pamiętam ich dobrze. Chyba pierwszy raz zetknąłem się z nimi, kiedy nosiłem kije graczom na polu golfowym. Byli to ludzie wymagający, nieuprzejmi i niewdzięczni. Czasami budzili litość, ale częściej wywoływali błysk złości w oku bądź wstręt. Wielu z nas, chłopaków noszących kije golfowe, chciało zostać księdzem. Myśleliśmy, że jesteśmy inni od niektórych graczy. Chociaż ci ludzie mieli pieniądze, często brakowało im podstawowych wartości, jakich my nauczyliśmy się od naszych ciężko pracujących, oddanych nam rodziców.
Długi czas żyłem w złudnym przeświadczeniu, że nie ma we mnie egoizmu. Jednak pewnego dnia nagle zostałem jakby wyrwany ze snu. Ktoś oskarżył mnie o egoizm. Przecież byłem jednym spośród wielkodusznych i życzliwych ludzi. Ja miałbym być egoistą?! Pamiętam te sytuacje, kiedy w złości czy rozczarowaniu ludzie ukazywali mi moje samolubstwo. Były to jedne z najbardziej bolesnych spotkań, jakich doświadczyłem w życiu. A co z tamtymi słoikami konfitur, które robiła moja matka, a ja roznosiłem? Czy to wszystko było na próżno? Czyż nie byłem wielkodusznym i dawcą? O czym oni mówili?
Pamiętam pewną bardzo bolesną historię z czasów, kiedy byłem młodym księdzem. Któregoś dnia miałem wygłosić wykład w college'u; śpieszyłem się bardzo, bo już byłem prawie spóźniony. Kiedy dojechałem w pobliże Throggs Neck Bridge na Bronxie, natknąłem się na korek długi na pół mili. Zauważyłem przy drodze kilka budek telefonicznych. Z pewnym trudem dotarłem do jednej z nich i wykręciłem numer centrali college'u. Odezwał się mechaniczny głos "Proszę wrzucić osiemdziesiąt centów". Dzięki Bogu, miałem drobnych dziewięćdziesiąt. Szybko wrzuciłem, ile trzeba, i usłyszałem najgłośniejszą ciszę w życiu. Zupełnie nic! Poszedłem do drugiej budki i połączyłem się z telefonistką. Powiedziałem jej, że właśnie straciłem osiemdziesiąt centów, i poprosiłem o zrealizowanie połączenia z uczelnią. Odpowiedziała, że nie może mnie połączyć, ale że zajmie się tym, żeby mi przysłano czek na osiemdziesiąt centów. Błagałem ją, zwracając uwagę, że centrala nie zaakceptuje rozmowy na koszt abonenta - wszystko daremnie. Wtedy zadarłem nosa i powiedziałem, że nie kłamię, że jestem osobą duchowną. Wówczas ona, słodkim południowym akcentem, odpowiedziała: "Skoro jest pan księdzem, to powinien się pan grzeczniej zachowywać". Stałem jak wryty, gapiąc się w telefon, jakbym właśnie usłyszał trąby sądu ostatecznego. Czułem się winny i zawstydzony. Mój egoizm został rozpoznany przez współwyznawcę Chrystusa.
Czekając na pojawienie się rogatki, zadawałem sobie następujące pytania: Czy w moich staraniach o to, żeby być wielkodusznym, mogły być jakieś tendencje egoistyczne i dbałość o własny interes? Czy dając, mogłem równocześnie mieć jakieś inne, ukryte cele, subtelne oczekiwania? Czy pracowałem dla Ewangelii, czy dla siebie? Czy po trzydziestu latach pobożnego życia wciąż byłem samolubny?
Odpowiedź była oczywiście twierdząca. Resztki dzieciństwa są w nas głęboko zakorzenione i możemy się ich pozbyć tylko wtedy, gdy dostrzeżemy, że nie są nam one już niezbędne do życia. Ludzka psychika nie przestaje stosować mechanizmów obronnych z przeszłości, dopóki człowiek nie uwierzy, że już ich nie potrzebuje. Najsmutniejszą sprawą w odniesieniu do egocentrycznych i egoistycznych dorosłych jest to, że oni faktycznie wierzą, że muszą tacy być.
Przyjrzyjmy się różnicom między egoizmem a miłością własną. Naszym celem niech będzie przezwyciężenie tych przywar dzięki Bożemu miłosierdziu.