logo
Sobota, 20 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Agnieszki, Amalii, Teodora, Bereniki, Marcela – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Pierre-Marie Delfieux
Mnich w mieście
Wyd Marianow


Wydawca: PROMIC Wydawnictwo Księży Marianów
Rok wydania: 2010
ISBN: 978-83-7502-173-8
Format: 125x195
Stron: 440
Rodzaj okładki: miękka

Kup tą książkę

 

Przede wszystkim nie uciekać, lecz kochać

Szukanie Boga w sercu świata jest zatem dobre i sprawiedliwe. Do Boga idzie się przez człowieka, a do człowieka przez Boga. Nie można robić tego inaczej, bo jesteśmy ludźmi, którzy stali się dziećmi Bożymi, i możemy się z Nim spotkać i wstąpić aż do Niego jedynie dzięki pośrednictwu Boga, który stał się człowiekiem, abyśmy my mogli stać się Bogiem! Oto dlaczego nie jest dobrze, aby człowiek był sam, co zresztą nie jest możliwe. I oto dlaczego można zostać zbawionym jedynie za pośrednictwem świata, bez którego nie możemy istnieć.

Ma więc sens przypominanie sobie ze zdecydowaniem tej podstawowej prawdy, tak by głęboko zakorzeniła się w naszym sercu. Zanim się przed światem ucieknie czy nim wzgardzi, powinno się go pokochać. To oczywiste, że bez przyzwoleń i kompromisów, bo dobrze wiemy, że on przemija i pozostaje niedoskonały; jednakże z głębokim współczuciem i z pełną delikatności troską. Nie wyklucza to ani dyscypliny, ani zdecydowania.

Ważne jest, by ten nasz świat wiedział i czuł, że kochają go właśnie ci, którzy otrzymali łaskę objawienia owej miłości. Miłości swojego Stwórcy, swojego Odkupiciela i Uświęciciela. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa pięknie wyraził to autor znanego listu Do Diogneta, mówiąc właśnie: "[Chrześcijanie] są w ciele, lecz żyją nie według ciała. Przebywają na ziemi, lecz są obywatelami nieba"[10].

We współczesnym świecie, cierpiącym bardziej niż się sądzi, gdyż wie on i widzi, jak jest rozbity i poraniony, ważne jest, by uczniowie Chrystusa umieli przywracać ufność i krzepić przez pozytywne spojrzenie. Nasza nadzieja i wiara istnieją również po to, byśmy mogli powiedzieć każdemu, choćby najbardziej zagubionemu, że powołanie do świętości, która jest wolą Bożą, dotyczy nas wszystkich. Jest bowiem wielu wezwanych, ponieważ łaska Boga jest bezmierna, a Jego miłosierdzie nieskończone i nie może się zdarzyć, by było niewielu wybranych z tego powodu, że my nie potrafiliśmy przekazać im upodobania w zawierzeniu i zaufaniu Bogu.

Możliwe, że świat zakonny w danym momencie swojej historii, a szczególnie w ciągu ostatnich dwóch wieków, patrzył z obawą i podejrzliwością, by nie rzec - z pogardą, na ów świat, o którym Pismo mówi, że cały leży w mocy Złego[11]. I z pewnością trzeba się go strzec. Do tego jeszcze powrócę.

Historia monastycyzmu uczy nas jednocześnie, że czy to dzięki wtopieniu się w środowisko miejskie (co miało miejsce w większości przypadków, jak widzieliśmy), czy dzięki utrzymywaniu się na wsi (wciąż liczebnie dość znacznym, szczególnie w świecie cystersów), mnisza egzystencja mimo wszystko nie jest oderwana od świata. Mnisi byli mieszkańcami miast wraz z mieszczanami, rolnikami pośród rolników, rzemieślnikami w świecie rzemieślniczym. Znany jest ich wielki wkład w rozwój i w postęp świata.
Do nas należy zatem, w naszym skromnym wymiarze, znalezienie właściwego nam miejsca w sercu tego świata, takiego, jaki jest on dzisiaj, i tam, gdzie Pan nas postawił. Trzeba przemyśleć, jak się do niego odnieść, bez panicznego lęku czy zadufanej w sobie pogardy, jak wcielić się w ten świat, nie zatracając się w nim wskutek nieprzemyślanej naiwności czy nierozważnego zauroczenia. By ostatecznie dojść do ukochania go, ale nie bać mu się przeciwstawić, gdy zajdzie potrzeba.
Jak mu jednak służyć, nie będąc mu poddanym? Słowo apostoła pozostaje bowiem prawdziwe, gdy twierdzi, że przyjaźń ze światem jest nieprzyjaźnią z Bogiem.

[10]Do Diogneta, V, 8-9, w: Pierwsi świadkowie, dz. cyt., s. 364-365.
[11]Znacząca jest pod tym względem historia monastycyzmu na Pustyni Judzkiej i w Egipcie, Syrii czy Kapadocji. Bogu wiadomo, czy żyło się tam cnotliwie. Nie mogło to jednak trwać, bo ostatecznie w owym życiu, w ciągłym oderwaniu i w wyrzeczeniu posuwającym się do granic ascezy brakowało tego, co miało uczynić je prawdziwie monastycznym, to znaczy jedności i umiaru.


 



Pełna wersja katolik.pl