logo
Wtorek, 23 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Ilony, Jerzego, Wojciecha – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Peter Kreeft
Miłość silniejsza niż śmierć
Wyd Marianow


W jednej ze swoich najbardziej refleksyjnych książek chrześcijański filozof Peter Kreeft, snuje rozważania na temat znaczenia śmiertelnej choroby na jaką wszyscy chorujemy. Tą chorobą jest śmierć. To jak podchodzimy do śmierci, co czujemy, jak sobie z nią radzimy i jak umieramy, zależy od naszej odpowiedzi na pytanie, czym jest śmierć. Jak mówi Kreeft, „życie albo ma znacznie, albo jest bez znaczenia, a to zależy od tego, czym jest śmierć”.

 

Wydawca: PROMIC Wydawnictwo Księży Marianów
Rok wydania: 2010
ISBN: 978-83-7502-201-8
Format: 125x196
Rodzaj okładki: Miękka

 
Kup tą książkę  
 

 
PRZYJACIEL JEST KIMŚ WIĘCEJ niż obcy czy wróg, ale i kimś mniej niż matka czy kochanek. Spojrzenie na śmierć jako na przyjaciela jest zatem krokiem - obrazowo mówiąc - w połowie drogi do śmierci. To krok naprzód, ale nie ostatni krok, tak jak jest to pokazywane przez wielu współczesnych autorów piszących na temat śmierci. Ich książki zwykle odstawiają na tor boczny problem życia po śmierci. Kiedy więc spojrzymy na śmierć jak na matkę i jak na kochanka, wtedy dopiero w pełni zmierzymy się z tym problemem, ale jeszcze nie teraz. Wcześniej musimy przyjrzeć się śmierci jako przyjacielowi. Filozofia naturalistyczna może odsuwać na tor boczny nadprzyrodzone twarze śmierci, ale filozofia klasyczna tego nie zrobi.
 
Śmierć jest zaś naszym przyjacielem z siedmiu powodów: jest naszą istotą, formą naszej otwartości, naszą życiową ramą, sposobem docenienia życia, pokarmu, prawdy i naszą okazją do heroizmu.

 
Nasze "życie-ku-śmierci"

JEŻELI TRAKTUJEMY ŚMIERĆ jako kogoś obcego, to także traktujemy siebie jako kogoś obcego, bo śmierć jest częścią nas. Nasze życie jest "życiem-ku-śmierci" [1]. Dotyczy to naszego życia dziś, nie naszej przyszłości. Bo śmierć nie jest ostatnim punktem na linii, ale jej momentem i kierunkiem. Umieramy teraz. "W połowie życia, jesteśmy w śmierci" [2].
 
To wprost niezwykłe. Zadziwmy się jedynie tym, co pozornie znane. Mamy przed sobą paradoks, gdyż śmierć oznacza nieistnienie, niebycie, tymczasem my patrzymy na to nieistnienie, jakby leżało u podstaw naszego istnienia, traktując śmierć, jakby leżała u podstaw naszego życia. W Rozdziale 1. zobaczyliśmy, że śmierć jest naszym wrogiem, kimś obcym. Teraz ten obcy leży u podstaw naszego wewnętrznego ja. Śmierć jest więc czarną dziurą w naszym osobistym wszechświecie lub przeciwnie: czarne dziury odkryte przez astronautów są obrazami śmierci. Jak śmierć wsysają do środka całe nasze istnienie i życie we wszechświecie, by już nigdy nie powróciło. Są wrogami. My takie czarne dziury mamy w sobie, jest to nasze "życie-ku-śmierci".
 
Potworność. Śmierć jest bestią w nas, tą, której się boimy. Innymi słowy, to nie tylko wróg, to wróg, którego nosimy w sobie. Świadomość tego może być krokiem ku nadziei. Dwukrotnie, na końcu każdego rozdziału, mogliśmy dostrzec nadzieję wynurzającą się z głębin, de profundis, teraz widzimy to ponownie. Fakt, że śmierć jest w nas obecna, wydaje się być kluczem do zrozumienia, że śmierć może być naszym przyjacielem, bo "przyjaciel - jak powiada Arystoteles – jest drugim ja" [3], tym "ja", które leży u podstaw naszego wewnętrznego ja. Przyjaciel jawi się nie jako "on", ale jako "ty", nie jako przedmiot, ale podmiot. Nie patrzę więc na przyjaciela tylko moimi oczyma jak na jakiś przedmiot w moim świecie, patrzę jego oczyma na świat i na siebie samego [4].  Przyjaciel bowiem to moje drugie "ja".
 
Błędne byłoby jednak następujące rozumowanie: ponieważ przyjaciel jest moim drugim "ja", a śmierć jest również moim drugim "ja", dlatego też śmierć jest moim przyjacielem. (Studenci logiki zobaczą w tym błąd logiczno-językowy). Nowotwór w ciele jest również jak drugie "ja" dla tego ciała. Jest raczej w środku niż na zewnątrz. Ale to nie czyni go przyjacielem ciała. Inaczej mówiąc: "bycie w środku" jest konieczne, ale nie jest wystarczającym warunkiem do przyjaźni. Drugim warunkiem jest bycie pomocnym, bycie swoistym lekarstwem, nie chorobą; przyjacielem, a nie wrogiem. Ale śmierć jest wrogiem. To jak może być przyjacielem?
 
Chyba że... jest przyjacielem, będąc wrogiem i zarazem sparingpartnerem. Czasami bowiem potrzebujemy przyjaciela, by odegrał rolę przeciwnika. Może śmierć jest tym przeciwnikiem, z którym prowadzimy walkę treningową, pojedynkujemy się, próbujemy swoich sił, przez co stajemy się silniejsi. Tak dowodzimy swojej determinacji, wzmacniamy siły duchowe i umacniamy nasze ja. Gdy tchórzostwem jest zaprzyjaźnienie się z koniecznością umierania, to odwagą jest zaprzyjaźnienie się ze śmiercią. Jest to jak wejście na ring. 

___________________________________
Przypisy:

[1] Martin Heidegger, Bycie i czas, przeł. B. Baran, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1994, s. 329.
[2] Słowa te – jak czytamy w Familiar Quotations (Little Brown, Boston 1897, s. 851) – pochodzą "z łacińskiej antyfony, skomponowanej przez Notkera, mnicha z klasztoru św. Galla, z roku 911. Napisał ją, podczas gdy przyglądał się będącym w sile wieku robotnikom, budującym most na Martinsbruku. Stała się ona inspiracją do antyfony De Morte, skomponowanej przez Lutra".
[3] Arystoteles, Etyka Nikomachejska, przeł. D. Gromska, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1956, s. 332.
[4] Zob. C.S. Lewis, Cztery miłości, przeł. M. Wańkowiczowa, Instytut Wydawniczy Pax, Warszawa 1974, s. 79: "Kochankowie siedzą zwykle naprzeciwko siebie zaabsorbowani nawzajem swoją obecnością, przyjaciele obok siebie zaabsorbowani wspólnym obiektem zainteresowań".

 



Pełna wersja katolik.pl