logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Joanna Gorecka-Kalita
Między klerkiem a laikiem
List
fot. Josh Applegate | Unsplash (cc)


A może nie powinno się w ogóle mówić o pobożności ludowej, a jedynie o ludowych formach pobożności, która w swym zasadniczym wymiarze jest wspólna zarówno wykształconym, jak i niewykształconym członkom Kościoła? 
 
Wszystko to, co składa się na nasze rozumienie pobożności ludowej, wydaje się mieć swoje korzenie w średniowieczu: kult relikwii, świętych obrazów, pielgrzymki do sanktuariów, opowieści o cudach i objawieniach, rozmaite nowenny, koronki, procesje… Z tej perspektywy moglibyśmy uznać, że cała średniowieczna pobożność jest pobożnością ludową par excellence. Prawda jest zupełnie inna...
 
W średniowieczu wszelka kultura, również religijna, była głęboko elitarna - zwłaszcza w okresie wczesnym i klasycznym tej epoki, a więc po kres XIII w. Tworząca kulturę religijną elita była w owym czasie bardzo wąska w stosunku do ogółu niewykształconych i w przeważającej części niepiśmiennych wiernych wszelkiego stanu. To z kolei nakazuje nam szczególną ostrożność w stosunku do przyjętej definicji „ludu" i „ludowości". 
 
Mimo silnego zhierarchizowania społeczeństwa średniowiecznego w sferze religii, lud, populus christianus, oznacza bowiem całość wiernych, anonimowy tłum świeckich należących do warstwy zarówno szlacheckiej, jak i mieszczańskiej czy chłopskiej. Mówiąc zatem o kulturze ludowej, nie możemy zawężać jej do jednej warstwy społecznej. Wypada rozumieć ją jako kulturę nie-elitarną, wspólną ogółowi. 
 
Dla Izydora z Sewilli, autora słynnych „Etymologii", słowa laicus i popularis to synonimy. I istotnie, francuskie słowo laic, (świecki), pochodzi od greckiego słowa laikos (ludowy, pochodzący z ludu), które jest przeciwieństwem klerikos (związany z instytucją religijną). W ustach człowieka Kościoła słowo to szybko nabiera pejoratywnej konotacji: laic (fałszywa etymologia wskazuje jako źródło słowo lapis, kamień) jest nieukiem i ignorantem (stąd polskie słowo „laik" w znaczeniu człowieka nieznającego się na danej materii), w odróżnieniu od uczonego klerka.
 
Kamienny mózg laika
 
Średniowieczny klerk na ogół zasklepia się w swym poczuciu intelektualnej wyższości; w jego opinii bowiem illiteratus jest niezdolny do przyjęcia jakiejkolwiek kultury religijnej. Jednocześnie jednak obowiązkiem ludzi Kościoła jest duszpasterska troska o nauczanie wiernych. Ogranicza się ono początkowo do wygłaszania pod ich adresem nakazów i zakazów - wszak „kamienny" mózg laika i tak nie jest w stanie pojąć subtelności teologicznych i ewangelicznych alegorii. 
 
Jedynie kazania bywają wygłaszane w języku narodowym (już w IX w. biskupi zgromadzeni na synodzie w Tours zalecają kaznodziejom tłumaczenie kazań), czasami inkrustowane umoralniającymi exemplami, krótkimi historyjkami, których celem jest przede wszystkim przestraszenie grzesznika surowymi konsekwencjami występku - zarówno w życiu doczesnym, jak i przyszłym.
 
Lęk jest zresztą tym, co dominuje w duchowości owego czasu. Lęk przed drugim człowiekiem, przed niepojętą naturą i wrogimi siłami przyrody, przed tym, co przyrodzone i nadprzyrodzone, przed rozmaitymi plagami rozumianymi jako kary, przed Bogiem postrzeganym jako nieubłagany sędzia, przed szatanem ciągle zastawiającym pułapki na człowieka. Źródłem owego lęku jest w ogromnej mierze niewiedza, dotycząca zarówno spraw ziemskich, jak i duchowych. 
 
Głębokiemu, ale niejasnemu poczuciu ludzkiej grzeszności towarzyszy niezrozumienie sakramentów i nauki Kościoła. Tajemnice wiary są podwójnie tajemnicze, bo wyrażane niezrozumiałą dla prostych wiernych łaciną. Tak jak trudno przeniknąć zakusy diabelskie, tak trudno zrozumieć, czego Bóg oczekuje od człowieka. W obliczu czyhających zewsząd zagrożeń jawi się On jako tajemnicza siła, w której mocy jest człowieka zniszczyć lub ocalić.
 
Z siłą tą trzeba odpowiednio paktować. Wobec tego praktyki religijne przypominają w średniowieczu rodzaj handlu, na wzór umowy feudalnej: tyle i tyle modlitw, tyle ofiar i pielgrzymek, a w najlepszym wypadku wstąpienie do klasztoru, powinno w zamian zagwarantować zbawienie. Nie należy jednak sprowadzać tych praktyk do tego „merkantylnego", interesownego wymiaru. Nawet prosty człowiek, gubiący się w zawiłościach doktryny, ma poczucie transcendencji i potrzebę kontaktu z sacrum.
 
Może po prostu nie należy mylić praktyk religijnych z pobożnością, która jest wyrazem autentycznego przywiązania i miłości do Boga, szacunku i bojaźni? A może nie powinno się w ogóle mówić o pobożności ludowej, a jedynie o ludowych formach pobożności, która w swym zasadniczym wymiarze jest wspólna zarówno wykształconym, jak i niewykształconym członkom Kościoła?
 
Dramat liturgiczny
 
Kościół zresztą - jako budowla - jest miejscem spotkania tych dwóch odległych od siebie światów. Nawet jeśli zwykli wierni nie są w stanie odczytać złożonej symboliki proporcji, liczb i kierunków świata, z całą pewnością nieobce jest im doświadczenie piękna wiodące ku metafizyce: harmonia proporcji, blask świec, kolorowe światło przenikające przez witraże, postaci biblijne wyobrażone w kamieniu i szkle. Jeśli nawet słowa (a czasem i istota) liturgii są niezrozumiałe, śpiewany przez mnichów chorał budzi zachwyt Słowem Bożym, które nie może być niczym innym jak tylko Pięknem.
 
Przesłanie eschatologicznej nadziei niosą dramatyzowane tropy, poetyckie wstawki wprowadzane w tekst liturgiczny. W słynnym Quem quaeritis (kogo szukacie) liturgia Zmartwychwstania zostaje zilustrowana dialogiem niewiast i anioła przy grobie, zakończonym ukazaniem pustego grobu, śpiewem Te Deum i biciem w dzwony. Tak pisze o tym w swej pięknej książce Anna Drzewicka: „Radość wielkanocna ogarnia nie tylko przeora: największy prostaczek, nawet jeśli nie rozumie śpiewu, wie, co oznacza pusty grób, tak naocznie mu ukazany, i dlaczego biją dzwony. Czego nie zdoła przekazać trudno dostępne słowo, tego dokonuje żywy, ruchomy obraz. (…) Wszyscy obecni, współradując się, congaudentes, wspólnie celebrują wielkanocne misterium".
 
Te dramatyzowane wstawki z czasem rozrastają się, stają się autonomicznym dramatem liturgicznym. Ten z kolei stopniowo obrasta w inne wątki i zatacza coraz szersze kręgi tematyczne. Choć nie jest z pewnością „ludowy" i nie powstaje „dla ludu", to jednak wciąga lud w orbitę wspólnego przeżycia religijnego. Jego twórcy coraz chętniej korzystają z pozaewangelicznych źródeł: np. literatury apokryficznej, gdzie w scenie Narodzenia w Ordo Stellae Matce Bożej towarzyszą położne, w innym dramacie występują trzej Mędrcy i syn króla Heroda itp.). 
 
Wykorzystywano też w hagiografii i schrystianizowane legendy czy tradycje o wyczuwalnie pogańskim rodowodzie (np. w Ordo Prophetarum prócz proroków Starego Testamentu występują takie postacie jak Wergiliusz i Sybilla). Szczególnym powodzeniem cieszą się wśród wiernych opowieści o cudach dokonywanych przez świętych i Maryję; z czasem będzie to osobny gatunek, zwany miraklem (złac. miraculum, cud).
 
O czynach rycerskich
 
Te fantastyczne opowieści o cudach nierzadko całkowicie legendarnych świętych, krążące od zarania dziejów w tradycji ustnej, były spisywane przez uczonych mnichów i biskupów, przekonanych, że spektakularny cud może stać się inspiracją dla mas wiernych. I tak było istotnie: prości wierni przenosili ziemską hierarchię kościelną w sferę duchową; święci byli niebieskimi odpowiednikami duchownych i mnichów, którzy tu na ziemi pośredniczyli między populum christianum a Bogiem. 
 
Ich wstawiennictwo było, niczym łaska, koniecznie potrzebne do zbawienia, zaś wiara ówczesnego chrześcijanina w cuda - zupełnie nieograniczona. Święci też, mimo swych niezwykłych możliwości, byli wszak tylko ludźmi, dlatego kontakt z nimi wydawał się łatwiejszy. Ważna była „fizyczność" świętych - kult relikwii, pragnienie zostania pochowanym ad sanctos (czyli w pobliżu miejsca spoczynku świętego), pielgrzymowanie do sanktuariów naznaczonych ich obecnością.
 
Ludzie słuchali historii świętych nie tylko w kościele z ust kaznodziejów, ale także na rynku - tam opowiadane były przez żonglerów. Tych ostatnich Kościół mocno piętnował z racji grzesznego żywota i zawodu… czyniąc wszelako wyjątek dla tych, którzy cantant gesta principum et vitae sanctorum, „śpiewają o czynach rycerskich i żywotach świętych". 
 
Żonglerzy jednak z całą pewnością wzbogacali swe historie - gwoli ich uatrakcyjnienia, w końcu musieli w warunkach wolnej konkurencji walczyć o słuchaczy - w wątki pochodzące z folkloru, pogańskich legend i mitów czy wreszcie własnej, czasem dość makabrycznej, wyobraźni. Równolegle z chrystianizacją folkloru następowała więc pewna folkloryzacja treści religijnej.
 
Mirakle Matki Bożej
 
Wiek XIII i XIV należą do Matki Bożej. To czas, kiedy kult maryjny, trwający od wieków w Kościele, wychodzi daleko poza mury klasztorów. Powstają opasłe tomy opisujące językiem narodowym cuda Najświętszej Panny, wystawiane są mirakle jej poświęcone. Ba, nawet niektórzy trubadurzy i truwerzy, dotychczasowi piewcy cudzołożnej miłości, odwracają się od bezlitosnych i niewiernych dam, by wysławiać jedyną prawdziwą Damę godną tego imienia. 
 
Pobożności maryjnej nie przenika lęk, a wręcz przeciwnie: głęboka ufność we wstawiennictwo i matczyną wyrozumiałość „Matki Boga i nas wszystkich". W przeciwieństwie do exemplów straszących grzeszników surowymi konsekwencjami ich występków, opowieści o Maryi niemal zawsze niosą przesłanie nadziei. Klerk Teofil, który podpisał pakt z szatanem, zostaje uratowany przez Maryję, wydzierającą diabłu z ręki feralny dokument. 
 
Ale i prości ludzie mogą liczyć na Jej pomoc: swą dłonią podtrzymuje przez trzy dni fałszywie skazanego wiszącego na szubienicy, uciętą głowę zbrodniarza zespala z ciałem, by nieszczęśnik mógł się wyspowiadać, w czasie pożaru chroni dziecko w kołysce. W jednym z piękniejszych mirakli kuglarz mający wielką cześć dla Matki Bożej wstępuje do klasztoru. Martwi się jednak głęboko tym, że nie jest tak uczony jak jego współbracia i nie umie się modlić tak jak oni. Postanawia więc czynić to tak, jak potrafi: wyprawia akrobatyczne sztuczki przed posągiem Maryi. 
 
Mnisi oskarżają nieszczęśnika o świętokradztwo, a wówczas Matka Najświętsza schodzi z cokołu i bierze w obronę kuglarza, który w ten sposób oddawał Jej cześć. Inny wreszcie mirakl opowiada o tym, jak Najświętsza Panna uratowała ludzi przed własnym Synem, który postanowił ich zgładzić za grzechy: owszem, są grzeszni, ale przecież potrzebują „zmiłowania" - tak argumentuje, po czym rzuca się do stóp Chrystusa, błagając Go ze łzami o litość. A jako że, jak stwierdza sentencjonalnie autor, kobieta zmiękczy nawet kamień, więc i Jej się udaje.
 
Takie historie jak ta ostatnia wywołują oczywiście rozbawienie. Mimo to średniowieczna pobożność ludowa w swej istocie wymyka się folklorowi przez swój bezpośredni związek z sacrum; przez poczucie transcendencji, które pozwala pod naiwną warstwą odkryć głęboką intuicję duchową. 
 
dr Joanna Gorecka-Kalita
List, 6/2009 
 
 



Pełna wersja katolik.pl