logo
Piątek, 19 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Alfa, Leonii, Tytusa, Elfega, Tymona, Adolfa – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Tomasz Powyszyński
Kryzys Kościoła
Któż jak Bóg
fot. Yiranding | Unsplash (cc)


Kościół katolicki jest w kryzysie – nie jest to stwierdzenie nowe. Myślę, że gdyby prześledzić historię Kościoła, okaże się, że jest on w permanentnym kryzysie, zapoczątkowanym przekazaniem kluczy św. Piotrowi. Był to pierwszy moment, w którym sprawy zaczęły się komplikować. Ważne są jednak reakcje na ten kryzys, czyli to, co my moglibyśmy zrobić.

 

Powierzenie ludziom spraw Bożych na ziemi właściwie musiało się tak skończyć. I tak mamy do czynienia z prawdziwym cudem, że mimo naszych wszystkich wad i niedoskonałości, a często wręcz ułomności, Kościół istnieje i jeszcze nie zapadł się na dobre. Raz upada, a raz się podnosi – i tak od dwóch tysięcy lat.

 

Ataki na Kościół


„Kościół jest atakowany” – pozwolę sobie na oczywistą oczywistość, która nie powinna katolika ani dziwić, ani niepokoić. Dlaczego? Dlatego że, jak mawiał bp Fulton Sheen: „Jeżeli głosisz Ewangelię i nikogo ona nie oburza, to znaczy, że robisz coś nie tak”. Naszego Pana zamordowano za to, co mówił, a my oczekujemy jakiegoś lepszego traktowania? Z jakiej racji? Powinniśmy się raczej martwić wtedy, gdy Kościołowi jest zaskakująco dobrze i przyjemnie, gdy ma duże wpływy i możliwości lobbingowe, gdy jego głos jest respektowany i szanowany (albo przynajmniej tak się wydaje), gdy staje się on tłuściutkim pączkiem, pływającym w maśle. Możemy wtedy przypuszczać, że coś poszło nie tak.


Nie twierdzę tu rzecz jasna, że wpływ Kościoła na życie społeczne czy szanowanie jego głosu jest czymś automatycznie złym, czemu powinniśmy się sprzeciwiać i przeciwdziałać. Twierdzę natomiast, że w ostatnim czasie Kościołowi – przynamniej w Polsce – było za dobrze i ten „sukces” stał się jednocześnie prognostykiem tego, że zaraz stanie się coś niedobrego.


Cyryl Parkinson w jednej ze swoich książek pisał o tym, co poprzedza upadki potężnych cywilizacji. Tuż przed upadkiem budowały one piękne i okazałe budowle. Dlaczego? Dlatego że nie miały wrogów ani na zewnątrz, ani wewnątrz. Miały za to mnóstwo pieniędzy, z którymi nie było co robić, a obywatele żyli w powszechnym dobrobycie. Nie trzeba się było specjalnie starać o jedzenie i bezpieczeństwo. Nie martwiono się przyziemnymi sprawami, a więc następowało rozluźnienie moralne, poluzowanie dyscypliny i gotowości do obrony siebie oraz swojego państwa. Gdy ludzie się do tego przyzwyczajali, pojawiali się barbarzyńcy, którzy, korzystając z okazji, pokonywali wielkie imperium, zbyt zajęte konsumowaniem i zabawami, by walczyć.


Podobnie jest z Kościołem. Tyle że w naszym przypadku zaatakuje szatan. I oczywiście chodzi tu bardziej o walkę duchową niż fizyczną.

 

Kto jest winny?


Nie bylibyśmy ludźmi, gdybyśmy od razu nie próbowali znaleźć winnych. Oczywiście na pewno winni są oni, tamci, nie my, nie ja. Winny jest papież, winny jest kler, winny jest polski episkopat, winni są ateiści czy muzułmanie, winni są inni katolicy, ale nie wszyscy – na pewno nie ja i nie moje otoczenie. Jest to jedna z pułapek, w które wpadamy, gdy coś idzie nie po naszej myśli. Bardzo łatwo usprawiedliwiamy wtedy siebie, jednocześnie lekką ręką potępiając innych. Jest to złudzenie, bo ani ja nie jestem tak doskonały, jak sam na siebie patrzę, ani inni nie są tak źli, jak ja bym chciał. Najczęściej im lepsze mam mniemanie o sobie, tym gorsza byłaby dla mnie prawda.


Napiszę mimo wszystko, kto jest odpowiedzialny za kryzys w Kościele: osoba podpisana pod tym tekstem. Uczynkiem, mową i zaniedbaniem przyczyniłem się do tego, że jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Ludzie odchodzą od Kościoła, bo być może widzieli moje zachowanie i stwierdzili, że co to za religia, której wyznawcy robią takie rzeczy. Ktoś mądry z przestrogą napisał, żebyśmy uważali, jak żyjemy, bo być może jesteśmy jedyną Ewangelią, którą ktoś czyta. A jaką Ewangelią dla innych Ty jesteś?


To chyba najlepszy kierunek, jeżeli chodzi o szukanie winnych. Chcemy mieć lepszych duchownych? Odważniejszych, bardziej heroicznych, wierniejszych Ewangelii, mniej grzesznych? Sami tacy bądźmy. Duchowni są z nas, ze społeczeństwa, które my tworzymy, a więc przesiąkają przez całe życie tym wszystkim, czym i my przesiąkamy. Oznacza to, że jak w soczewce skupia się w nich obraz tego, czym sami jesteśmy.

 

Nadchodzą zmiany


Reakcji na kryzys jest wiele. Jedna z nich jest jednak dziwna. To tak zwane święte oburzenie, wynikające z mylnego przekonania, że jesteśmy jako katolicy ciągle większością, że stanowimy dużą siłę, z którą trzeba się liczyć. Niech nikogo nie zmyli wielki procent ochrzczonych, który jest często podawany na dowód siły katolicyzmu w Polsce. Chrzest jest oczywiście jak najbardziej potrzebny, ale on nie załatwia sprawy, jeżeli chodzi o bycie katolikiem. Prawda jest taka, że jest nas coraz mniej, a co za tym idzie – Kościół przestaje odgrywać dominującą rolę jeśli idzie o promowanie wartości, które potem są przekładane na konkretne prawo. Obserwujemy to przy okazji ostatniej awantury o aborcję. Będzie coraz gorzej.


Krótko mówiąc, prędzej czy później trzeba będzie w naszym państwie podzielić się wpływami ze środowiskami mniej przychylnie nastawionymi do wartości wynikających z Ewangelii. Nie dlatego, że my się wycofamy, ale dlatego, że będziemy do tego zmuszeni. Im szybciej to zaakceptujemy i się do tego odpowiednio przygotujemy, tym krótszy będzie czas, w którym będziemy ośmieszać samych siebie, oburzając się na niszowych kanałach i stronach internetowych, że nikt nas nie słucha i nie traktuje poważnie.


Już w 1969 roku kard. Ratzinger, późniejszy papież Benedykt XVI, przepowiadał, że Kościół po kryzysie „będzie niewielki i będzie musiał zacząć od nowa […]. Nie będzie już w stanie zajmować wielu budowli, które wzniósł w czasach pomyślności. Ponieważ liczba jego zwolenników maleje, straci wiele ze swoich przywilejów społecznych. […] będzie postrzegany dużo bardziej jako dobrowolne stowarzyszenie, do którego przystępuje się tylko na podstawie samodzielnej decyzji. […] Niewątpliwie odkryje nowe formy posługi kapłańskiej i będzie wyświęcał do kapłaństwa wypróbowanych chrześcijan, którzy wykonują już jakiś zawód. […] Kościół będzie wspólnotą bardziej uduchowioną, niewykorzystującą mandatu politycznego, nieflirtującą ani z lewicą, ani z prawicą. To będzie trudne dla Kościoła, bo ów proces krystalizacji i oczyszczenia będzie kosztować go wiele cennej energii. To sprawi, że będzie ubogi i stanie się Kościołem cichych”.

 

Hartowanie


Jest to wizja z jednej strony przygnębiająca, ale z drugiej – dająca nadzieję. Tak, nasze kościoły opustoszeją, ale ci, którzy będą do nich chodzić, utworzą silniejszą i bardziej zwartą grupę, jaśniej promieniującą wiarą na zewnątrz niż dzisiejsze bezbarwne skupiska letnich katolików. Tak, wyznawanie naszej wiary będzie kosztowało, pewnie nie życie, jak w innych częściach świata, ale być może stanowisko w pracy czy reputację wśród znajomych, ale dzięki temu przy wierze pozostaną osoby gotowe do poświęceń, odważne. Tak, religia jako przedmiot szkolny zniknie ze szkoły, ale przeniesie się do salek przyparafialnych i będą na nią uczęszczać ci, którzy chcą, a więc rzeczywiście będzie służyła przekazywaniu i rozwijaniu wiary i będzie bardziej doceniana. Tak, kapłanów będzie coraz mniej, ale ci, którzy zostaną, będą silniejsi.


Pojawi się wtedy nowe zagrożenie – elitarność. Kościół będzie się oczyszczać i trzeba będzie uważać, by zostając w nim, nie uznać się za kogoś lepszego niż ci, co odpadli. To oczyszczenie jest też dla nas wyzwaniem, żeby ciągle przyglądać się własnym intencjom i pracować na miarę naszych możliwości. Ludzie spoza Kościoła nie będą źli, ale trzeba będzie ich powoli na nowo przyciągać.


Dziesięciolecia PRL-u, które ustawiły Kościół w roli instytucji przekazującej prawdziwą polskość i wolność, były wbrew pozorom lepsze dla rozwoju Kościoła niż obecne czasy kościelnego dobrobytu. Dominikanin o. Maciej Zięba powiedział kiedyś, że dla Kościoła paradoksalnie najlepsze są umiarkowane prześladowania – wtedy Kościół wzrasta, bo się mobilizuje, zwiera szyki, hartuje się. Czekają nas trudne czasy, ale na pewno nie ostateczny upadek, bo Kościół dostał obietnicę od samego Boga, że bramy piekielne go nie przemogą.

 

Tomasz Powyszyński
Któż jak Bóg 3/2021

 
 



Pełna wersja katolik.pl