logo
Piątek, 19 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Alfa, Leonii, Tytusa, Elfega, Tymona, Adolfa – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Krzysztof Tarnowski
Gość w dom to Bóg... czy intruz?
Sygnały Troski


Podstawy gościnności

"Gość w dom, Bóg w dom" - to znane powiedzenie w różnych formach obowiązywało przez długi czas we wszystkich rejonach świata, i to niemal od zarania dziejów. Korzenie podstaw gościnności wywodzą się jeszcze z czasów zamierzchłych, kiedy to zaludnienie było tak małe, że widok każdej przyjaznej istoty ludzkiej - pomijając najbliższą rodzinę - stanowił rzadkość (człowiek był ogromną wartością, i to nie tylko czysto biologiczną - abstrahując od sytuacji drastycznych, takich jak napaści, grabieże, walki itp.).

Często na wielkich bezludnych obszarach ziemi napotkanie innego człowieka graniczyło z cudem. Z czasem, w miarę wzrostu populacji, sytuacja ta zaczęła ulegać stopniowej zmianie. W miastach, gdzie zagęszczenie siłą rzeczy jest duże, problem braku towarzystwa nie przybierał takiej formy jak na wsiach, we dworach i w majątkach, gdzie gości wypatrywano wręcz z utęsknieniem. Każdy, nawet zbłąkany wędrowiec (byle nie wróg) był nie lada atrakcją, wnosił świeży powiew do monotonnego rytmu codziennych zajęć, dlatego był zwykle podejmowany jako ktoś szczególny, wyjątkowy. Człowiek, jako istota społeczna i rozumna, w naturalny sposób jest spragniona - i była zawsze - kontaktu i "wieści ze świata" (informacji).

Razem spędzony czas

Praca nie zastąpi towarzystwa i ciekawości życia, a każdy gość to "coś nowego" (nowe doświadczenie) i naturalny pretekst do wspólnych rozmów, refleksji, wymiany poglądów. Razem spędzony czas, wspólne posiłki (śniadania, podwieczorki, wieczorne biesiady) należały do najprzyjemniejszych chwil w prozaicznej prowincjonalnej rzeczywistości. Z tego też względu tak powszechne były - szczególnie w środowiskach zamożniejszych - wzajemne odwiedziny, wspólne zamieszkiwanie i długotrwałe rezydowanie u krewnych.

Stosunek do gościnności, jej form i obyczajów był bardzo różny i dla nas współcześnie może być nieraz zaskakujący. Jako swoistą ciekawostkę dotyczącą staropolskiej gościnności i zmian zachodzących w tym zakresie można podać przykład częstowania gości niemal obowiązkowym ongiś napitkiem (miodem, winem, okowitą).

Dawniej we dworach nietaktem było, aby kielichy gości napełniał gospodarz lub służba. Każdy gość dostawał do dyspozycji własną butelkę, gdyż nalewanie przez służbę lub gospodarza było traktowane jako przejaw skąpstwa i braku taktu - interpretowano to jako wydzielanie, racjonowanie trunku bądź przymuszanie do picia. Zgodnie ze starą tradycją, każdy gość powinien pić według własnego uznania. 

 
1 2  następna
 



Pełna wersja katolik.pl