logo
Piątek, 26 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Marii, Marzeny, Ryszarda, Aldy, Marcelina – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Josh McDowell
Fundamenty wiary
Księgarnia Św. Jacka


redakcja: Katarzyna Solecka, Piotr Werwiński
opracowanie graficzne: Bożena Pietyra
tłumaczył: Daniel Kondzielewski
nr ISBN: 83-7030-493-1
Księgarnia Świętego Jacka, 2006
oprawa: miękka
format: 152 x 228
liczba stron 288
Kup tą książkę

 
Bóg kocha cię ofiarnie
 
Bóg pokazał, że jest w stanie chwycić się najróżniejszych sposobów, by się z tobą zjednoczyć. Gorąco pragnie zaprzyjaźnić się z tobą, twoimi dziećmi, uczniami, członkami grup młodzieżowych i wiernymi w Kościele. Jednak istota Wcielenia ma o wiele głębsze znaczenie.
Tak, Boża akceptacja jest bezwarunkowa i przejawia się w tym, że to On chętnie przejął inicjatywę i przyszedł na świat, by odzyskać i przywrócić więź ze Sobą nawet wtedy, gdy byliśmy „umarli na skutek występków” (Ef 2,5).
 
Ale Bóg nie jest tylko Bogiem „bogatym w miłosierdzie” (Ef 2, 4). Jest także Święty. Biblia mówi o Bogu: „Zbyt czyste oczy Twoje, by na zło patrzyły, a nieprawości pochwalać nie możesz” (Ha 1,14). Bóg jest tak święty, że nie może pozwolić na grzech w  jakiejkolwiek formie.
Skoro każdy z nas urodził się z naturą skażoną grzechem, to zupełnie nie pasujemy do tego, by przyjaźnić się ze świętym Bogiem. „Przez jednego człowieka grzech wszedł na świat (Rz 5, 12) – I byliśmy potomstwem z natury zasługującym na gniew, jak i wszyscy inni” (Ef 2, 3b). A gdyby tego było za mało, dalej niszczyliśmy naszą szansę przyjaźni z Bogiem, dodając nasze własne grzechy do grzechu pierworodnego: „(…) przez jednego człowieka grzech wszedł do świata, a przez grzech śmierć, i w ten sposób śmierć przeszła na wszystkich ludzi, ponieważ wszyscy zgrzeszyli” (Rz 5,12). Każdy z nas przechodzi przez życie, popełniając wiele grzechów, słuchając Szatana, „postępowaliśmy według żądz naszego ciała, spełniając zachcianki ciała i myśli zdrożnych” (Ef 2,3a).
 
Dlatego też, chociaż Bóg w swoim miłosierdziu akceptuje nas nawet „umarłych na skutek występków” (Ef 2, 5), Jego świętość domaga się rozprawienia się z naszą grzesznością. Żeby unieważnić twój (i mój) wyrok śmierci, potrzeba zająć się kwestią grzechów.
Ale jak? Sami nie możemy się zbawić; jesteśmy „bezsilni” (Rz 5,6). Jak powiedział św. Paweł, prawo Mojżesza nie mogło nas zbawić z powodu naszej grzesznej natury (zob. Rz 8,3). Ponieważ jednak Bóg jest nie tylko święty, ale także sprawiedliwy, rozwiązał ten problem w zgodzie ze swoją świętością i sprawiedliwością. Kara za grzech domagała się ofiary: „albowiem zapłatą za grzech jest śmierć” (Rz 6, 23). Potrzeba było zatem, aby ktoś – i to nie byle kto – poświęcił się. W swojej świętości Bóg mógł przyjąć jedynie czystą, bezgrzeszną ofiarę. I nikt na ziemi – nikt w historii ludzkości – nie nadawał się do tego w sposób doskonały. Co w takim razie można było zrobić?
 
Horacy, rzymski dramaturg, który żył i tworzył w czasach Juliusza Cezara, krytykował innych współczesnych sobie poetów i dramaturgów. Nienawidził ich irytującej tendencji, by za każdym razem, gdy w fabule pojawiał się jakiś problem, wprowadzali do niej jednego z rzymskich bogów, który miałby ów problem rozwiązać. Horacy zauważył słusznie: „Nie wprowadzaj na scenę boga, dopóki problem nie zasługuje na to, by był rozwiązany przez boga”.
 
Jednak nasz problem – tragiczny, przygniatający problem grzechu, który oddziela nas od Boga i życia, które jest w Nim – jest problemem właśnie tej rangi. Jest on zbyt duży dla jakiejkolwiek ludzkiej pomysłowości czy wysiłku. Zasługuje – wręcz domaga się – by rozwiązał go Bóg. I Bóg to uczynił: „On to zesłał Syna swego w ciele podobnym do ciała grzesznego i dla [usunięcia] grzechu wydał w tym ciele wyrok potępiający grzech” (Rz 8, 3). Bóg sam wszedł na scenę ludzkiej historii w osobie Jezusa Chrystusa, by odkupić nasz grzech i wyzwolić nas z przekleństwa wiecznej śmierci.
Chociaż nie zasługujemy na to w tym momencie, Bóg w swojej łaskawości już teraz uznaje nas za niewinnych. Uczynił to przez Chrystusa Jezusa, ponieważ Bóg zesłał Jezusa, by poniósł karę za nasze grzechy (Rz 3, 24–25). Wcielony – Jezus Chrystus, który nie znał grzechu i nie zasługiwał na karę – stał się grzechem w naszym imieniu (por. 2 Kor 5, 21).
 
To właśnie fakt Wcielenia mówi do ciebie (i do każdego z nas): pomimo twojego grzechu Jezus cenił cię na tyle, by za ciebie umrzeć. Jego miłość do ciebie jest tak ogromna, że rozpostarł swoje ręce na całej długości krzyża i powiedział: „Oddaję moje życie za ciebie”. Jak mówi Pismo Święte: „A [nawet] za człowieka sprawiedliwego podejmuje się ktoś umrzeć tylko z największą trudnością. Chociaż może jeszcze za człowieka życzliwego odważyłby się ktoś ponieść śmierć. Bóg zaś okazuje nam swoją miłość [właśnie] przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami” (Rz 5,7–8).
 
Nawet w twoim grzesznym stanie Jezus kocha cię swoim życiem. „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich (J 15, 13) – powiedział. Gdybyś miał nosić etykietkę z ceną oznaczającą twoją wartość dla Boga, brzmiałaby ona: „Jezus!”. Bóg zapłacił za ciebie „drogocenną krwią Chrystusa, jako baranka niepokalanego i bez zmazy” (1 P 1, 19). Jezus Chrystus stał się ofiarą przebłagania za twoje i moje grzechy.
 
„W tym przejawia się miłość (…), że On [Bóg] sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy” (1 J 4, 10). Prawda o Wcieleniu objawia, że Bóg tak bardzo pragnie więzi z tobą, że poświęcił wszystko… dla ciebie. Bóg kocha ciebie i pragnie przyjaźni z tobą. Dowiódł tego stając się człowiekiem i oddając za ciebie życie.
 

Bóg doskonale cię rozumie
 
Jednym ze zwrotów często używanych przez młodych ludzi jest: „Oni mnie nie rozumieją”. Wszyscy pragniemy mieć kogoś, kto by nas rozumiał i utożsamiał się z nami, szczególnie kiedy życie wydaje się trudne, zagmatwane lub niesprawiedliwe. Ja z pewnością pragnąłem tego jako młody człowiek.
W małym mieście Michigan, gdzie się wychowałem, każdy znał każdego, a to oznaczało, że wszyscy wiedzieli o tym, że mój ojciec pije. Moi kumple stroili sobie z niego żarty, a ja śmiałem się z nimi, mając nadzieję, że mój śmiech ukryje ból i wstyd, które czułem.
 
Wysiłek, jaki podejmowałem, by ukryć moje uczucia, wydawał się przynosić efekty. Nikt nie rozumiał, jak głęboko raniło mnie to, że mój ojciec był miejskim pijaczkiem. Inni ludzie nie wiedzieli, jak bardzo jego pijaństwo mnie upokarzało. Nikt nie był w stanie zrozumieć, jak bardzo cierpiałem, widząc krzywdę, którą wyrządzał mojej matce.
Zanim skończyłem czternaście lat, nie tylko nienawidziłem mojego ojca, ale zacząłem ulegać tej nienawiści. Czasami wchodziłem do obory i znajdowałem moją matkę leżącą w gnoju między krowami, pobitą tak bardzo, że nie mogła wstać. Zrobiłbym wszystko, żeby pomścić to okrutne traktowanie, by upokorzyć i ukarać ojca. Kiedy upijał się i groził mamie pobiciem, albo kiedy był pijany w czasie, gdy mieli przyjść moi przyjaciele, wciągałem go do obory, przywiązywałem do powały i zostawiałem go tam, żeby się przespał i doszedł do siebie.
 
Kiedy dorastałem i stawałem się większy i silniejszy, robiłem to coraz częściej. Czasami byłem tak wściekły, że związywałem stopy ojca sznurem, który był zakończony pętlą na jego szyi. Miałem nadzieję, że udusi się, próbując uwolnić. Któregoś dnia, kiedy znowu znalazłem ojca pijanego, wpadłem w taką wściekłość, że próbowałem ocucić go, wrzucając w ubraniu do wanny pełnej wody. Szarpiąc się z nim, złapałem się na tym, że trzymam głowę ojca pod wodą. Gdyby zastępca szeryfa nie powstrzymał mnie wtedy (do dziś nie jestem pewien, kto to był), prawdopodobnie bym go utopił. Gdybym nie opuścił domu w tamtym czasie, obawiam się, że zabiłbym własnego ojca.
 
W ostatniej klasie szkoły średniej, pewnej nocy wróciłem po randce do domu. Było około północy. Kiedy wszedłem do domu, zobaczyłem swoją matkę gorzko płaczącą.
„Co się stało?” – zapytałem, myśląc, że ojciec znów ją pobił. Po kilku przejmujących minutach, łkając, opanowała się na tyle by powiedzieć: „To za dużo… ja już nie mogę. Twój ojciec… jego picie… jego znęcanie się. Straciłam ochotę do życia. Chcę zaczekać aż skończysz szkołę w przyszłym miesiącu i  będziesz w stanie sam dać sobie radę. Potem chcę umrzeć”.
 
Nie po raz pierwszy moja matka mówiła w ten sposób. Ale tym razem wyczuwałem coś innego. To prawie tak, jakby przeczuwała swoją śmierć. Czy dawała mi do zrozumienia, że chce popełnić samobójstwo? Nie mogłem mieć pewności, ale jej wybuch przeraził mnie.
Skończyłem szkołę średnią i kilka miesięcy później moja matka umarła. Czy ktoś może umrzeć z powodu złamanego serca? Może się to wydawać niewiarygodne i nauka może dostarczyć innej odpowiedzi, ale serce mojej matki pękło z powodu okrutnego traktowania przez mojego ojca. Umysłowo i emocjonalnie straciła chęć do życia.
 
Kiedy zmarła, ja też coś straciłem. Straciłem osobę, która jako jedyna wydawała się rozumieć mnie i być przy mnie, kiedy tego potrzebowałem. Wcześniej, bez względu na to gdzie poszedłem lub jak późno wróciłem do domu, moja mama zawsze była ze mną. I nagle zniknęła, a ja nie miałem się do kogo zwrócić, nie miałem nikogo, kto by wiedział, jak to jest być mną.
 
Nawet potem, kiedy stałem się chrześcijaninem, przez lata nie uświadamiałem sobie, że Wcielenie – prawda o tym, że Bóg stał się człowiekiem – oznaczało, że Chrystus chciał mieć ze mną bliską więź i że mnie rozumiał. Chrystus chce, żebyśmy wiedzieli, że rozumie wszystko, przez co musieliśmy przejść – a nawet więcej. Wcielony, Jezus Chrystus, doświadczył upadków i wzlotów życia jako niemowlę, dziecko, nastolatek i dorosły. Doświadczył wstydu, upokorzenia i odrzucenia. Jako Bóg Chrystus rozumiał swoje stworzenie idealnie. Stając się człowiekiem, Jezus daje nam poznać, jak doskonale i w pełni nas rozumie i rozumie to, przez co przechodzimy.
 
Tak, Bóg pokochał nas i posłał swojego Syna w postaci ludzkiej, by umarł za nas, abyśmy mogli mieć z Nim kontakt. Wszyscy to wiemy. Ale wielu z nas skupia się tak bardzo na tej centralnej prawdzie, że nie zdajemy sobie sprawy, jak wieź ta może być głęboka.
Ponieważ Chrystus przyjął ludzką postać, możemy mieć pewność, że On naprawdę rozumie nasze słabości i pokusy. Chciał, żebym wiedział, że identyfikuje się z moim upokorzeniem jako syna miejskiego pijaka. On chce, żebyście – ty i twoje – dzieci wiedzieli, że  identyfikuje się z waszym poczuciem odrzucenia, kiedy twoje dziecko nie zostaje wybrane do drużyny piłkarskiej lub kiedy pomija się ciebie w awansie zawodowym. On rozumie, jak to jest być dręczonym przez kolegów w klasie lub wtedy, gdy stronią od ciebie współpracownicy czy „przyjaciele”. On wie, jak to jest być zdradzonym przez dziewczynę czy chłopaka, współpracownika czy narzeczonego.
 
Pomyśl o tym: On jest samowystarczalnym Panem, a mimo to stał się tak zależny jak ty, kiedy byłeś niemowlęciem. To On ukształtował ludzkie ciało, a mimo to, tak jak ty, musiał uczyć się chodzić. On jest odwiecznym Słowem, a mimo to musiał się uczyć mówić, tak jak ty. To On stworzył chmury, rzeki i jeziora, a jednak odczuwał pragnienie. Wysłuchiwał drwin od osób ze swego otoczenia, które znały tylko część rodzinnej historii. Cierpiał po stracie ziemskiego ojca, Józefa. Doznawał nie tylko tortur fizycznych na krzyżu, kiedy za ciebie umierał, ale poznał także ból bycia odrzuconym, upokorzonym, opuszczonym, a nawet zdradzonym przez najbliższych przyjaciół. Dlaczego chciał przez to wszystko przejść?
 
Bo pragnął, żebyś wiedział, że On to rozumie. Chciał, żebyś wiedział, że On zna ludzkie cierpienie. Autor Listu do Hebrajczyków pisze nam, że Chrystus „sam cierpiał będąc doświadczany, [i] w tym może przyjść z pomocą tym, którzy są poddani próbom (…) nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu. Przybliżmy się więc z ufnością (…) abyśmy (…) znaleźli łaskę dla uzyskania pomocy w stosownej chwili” (Hbr 2, 18; 4, 15–16). Nie ma niczego z tego, czego doświadczyłeś, a czego Bóg w Chrystusie nie poznałby wcześniej! On, podobnie jak ty, doświadczył:
Odrzucenia – przez swój naród
Opuszczenia – przez swoich uczniów
Niezrozumienia – przez swoich naśladowców
Wyśmiania – na swoim procesie
Zdrady – przez bliskiego przyjaciela
Krytyki – przez ówczesnych przywódców religijnych.
 
Ale to nie wszystko. Wiedział również, jak to jest osiągnąć coś i zwyciężyć. Wie, co znaczy być kochanym i akceptowanym. Zna radość z dobrze wykonanej i zakończonej pracy. Słyszał jak ojciec mówił do Niego: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie” (Mt 17, 5). Poznał także radość wypełniania woli swego Ojca i zwycięstwo nad czymś, czego nikt wcześniej nie pokonał: nad śmiercią.
Doświadczył wszelkich upadków i wzlotów ludzkiej egzystencji. On tu był i robił to, co ty. Poprzez fakt Wcielenia Jezus mówi: „Rozumiem”. Dzięki Wcieleniu Jezus rozumie ciebie i twoje dziecko, bez względu na to, co czujesz, bez względu na to, przez jakie doświadczenie przechodzisz.
 

Bóg stale jest z tobą
 
Nie chcieli, żeby odchodził. Kiedy Jezus zbliżał się do kresu swojej trzyletniej misji na ziemi, jego uczniowie – najbliżsi przyjaciele na ziemi – usiłowali zrozumieć Jego słowa o opuszczeniu ich.
 
„Dzieci, jeszcze krótko jestem z wami” – powiedział do nich.
„Panie, dokąd idziesz?” – zapytał Piotr. – „Dlaczego teraz nie mogę pójść z Tobą?” (J 13, 33–37).
Apostoł nie był w swoich odczuciach odosobniony. Pozostali także okazali zakłopotanie. Byli uczniami Jezusa, najbliższymi przyjaciółmi, stałymi towarzyszami przez większość ostatnich trzech lat: jedli z tej samej misy, spali w tym samym pomieszczeniu, wszędzie chodzili razem, prowadzili trudne rozmowy na ważne tematy. Nawiązali ze sobą bliską relację. On znał ich lepiej niż oni sami siebie. I wydawało im się, że w końcu Go poznali i zaczynali rozumieć.
 
Nie mogli więc pojąć, dlaczego Jezus wspomina o odejściu. Nie rozumieli, co ma na myśli, mówiąc: „Pożyteczne jest dla was moje odejście” (J 16, 7). Nie byli w stanie wyobrazić sobie, jak to możliwe. Ale Jezus wiedział.
Jezus wiedział, że „odchodząc” – umierając ofiarną śmiercią, powstając z martwych i wstępując do nieba – nie tylko odkupi ich grzech i zachowa ich od śmierci wiecznej, ale również nada ich wzajemnej relacji zupełnie nowy wymiar.
 
Wyjaśniał: „Ja (…) będę prosił Ojca, a innego Pocieszyciela da wam, aby z wami był na zawsze – Ducha Prawdy (…). [On] u was przebywa i w was będzie. Nie zostawię was sierotami: Przyjdę do was. Jeszcze chwila, a świat nie będzie już Mnie oglądał. Ale wy Mnie widzicie, ponieważ Ja żyję i wy żyć będziecie.” (J 14,16–19).
 
Poprzez Wcielenie Bóg umożliwił swoim naśladowcom – to znaczy także: tobie, mnie i naszym dzieciom – doświadczyć prawdziwej więzi z Bogiem w Chrystusie. Stając się człowiekiem, umierając, zmartwychwstając i wstępując do nieba, Bóg sprawił, że wszelkie uczucie, akceptacja i potwierdzenie Jezusa są nam dostępne w każdym momencie naszego życia poprzez stałą, mieszkającą w nas obecność Pocieszyciela, Jego Ducha Świętego – „Ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany” (Rz 5,5).
 
W taki oto sposób Jezus dotrzymuje słowa pierwszym z uczniów, a także swoim naśladowcom dzisiaj: „A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 20). Dzięki Wcieleniu Jezus jest dostępny dla nas wszędzie, zawsze i o każdej porze.
 
W przeciwieństwie do tego, w jaki sposób przyzwyczailiśmy się myśleć o Nim, Jezus Chrystus nie jest jakąś odległą postacią historyczną żyjącą dwa tysiące lat temu. Nie jest mitycznym bohaterem, który umarł na krzyżu. Jest tak żywy, jak bicie serca twojego dziecka, tak istotny jak jego najbliżsi przyjaciele i tak teraźniejszy jak ostatni e-mail czy sms. Jest w stanie dosłownie zamieszkać w twoim dziecku dzięki swojemu Duchowi. Bóg tak bardzo chce być z tobą, ze mną, i z młodymi ludźmi w naszym otoczeniu, że wkracza w nasze człowieczeństwo, stając się z nami jedno. To dopiero jest bliskosć!

 



Pełna wersja katolik.pl