logo
Sobota, 20 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Agnieszki, Amalii, Teodora, Bereniki, Marcela – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Emilio Szopiński
Fortuna Misjonarza
Wydawnictwo Ad Oculos


Wydawca: Ad oculos
Rok wydania: 2010
ISBN: 978-83-7613-081-1
Format: 155x220
Stron: 186
Rodzaj okładki: miękka

 

Ojciec Generał Józef Pfab

Dla mnie to była pierwsza wizytacja Generała Zgromadzenia. Towarzyszył mu ojciec Raul Campos, Argentyńczyk, w roli Konsultora Generalnego. Mieli "szczęście". Padało nie wiem od ilu dni na księżycu rosnącym. A więc błoto, koleiny. Nie mogłem utrzymać rąk na kierownicy. I jeszcze trzeba było manewrować... Palec na kierownicy tańczył. Milczenie absolutne, ale jestem przekonany, że obydwaj szczerze się modlili.

Ojciec Generał (Niemiec, był w niewoli w czasie wojny, ale chyba zawsze jeździł po asfalcie), wykorzystał moment, który wydawał mu się bezpieczny i powiedział: "Widzę, że prowadzisz dobrze, ale może lepiej byłoby zawrócić". - "Ojcze Generale, na jedno wychodzi. Nie wiem, czy za najbliższym zakrętem tak do przodu, jak i w drodze powrotnej, jakiś samochód nie wisi na koleinie... Jesteśmy w rękach Opatrzności". Dzięki Bogu, dojechaliśmy.

Ojciec Generał Manuel Lasso de la Vega

Po zakończeniu wizyty w rejonie San Pedro, trzeba go było odwieźć do Posadas. Powiedzmy 300 km, a ile kilometrów asfaltu? Odległości liczy się godzinami jazdy, a nie kilometrami. Po kolei wysiadało koło za kołem. Już nie było koła zapasowego. Nie wiem ile godzin jazdy. Po iluś tam latach, ojciec Generał się przyznał, że był naprawdę głodny!

Ślub w El Cruce, dzisiaj San Vicente

Niewiele kilometrów, ale trzy godziny jazdy. Punktualność jest chyba moją jedyną zaletą. Naprawdę nie lubię być oczekiwany. Wolę poczekać. Może to monotonne, ale od iluś tam dni padało na księżycu rosnącym ze znanymi już konsekwencjami. Wyjechałem na czas. Nie było mowy przejechać. Postanowiłem pojechać drogą okrężną. Nadrobię ileś tam kilometrów, ale przecież tu chodzi o ślub. Jedynym ratunkiem byłby samochód o napędzie na wszystkie cztery koła, ale... Jakimś cudem udało mi się powrócić do domu.

Tamtejsi ludzie wiedzą co to jest cierpliwość, tym razem... postanowili mnie szukać traktorem. Dowieźli mnie, ślub się odbył, ale nie chcę sobie nawet wyobrażać, jakimi słowami posługiwali się ci, którzy przygotowywali asado i całą ucztę weselną.

Węże

Nie było ich za wiele, ale wystarczy ukąszenie jednego. Nie mam pojęcia jak, po co i dlaczego tam wlazł, ale znalazłem go w konfesjonale, później w łazience, w salonie. Na szczęście już wiedziałem, że trzeba rzucić obok niego chusteczkę, i nic złego się nie stanie. I tak rzeczywiście było.

Pionierzy w Dos de Mayo, czasami mieli skończoną tylko jedną lub dwie klasy szkoły podstawowej, ale posiadali bardzo wielką "mądrość", znajomość praw natury. Mogliby zawstydzić niejednego profesora, a ja się wiele od nich nauczyłem.
Zacznę od tubylców. Nie za wiele ich przeżyło, zachowują swój język, chcą żyć "po swojemu", w lesie, z tego czego Opatrzność Boża im nie skąpi. Dziwią się, po co orać, siać, przechowywać w spichlerzach, skoro Bóg jest tak hojny.

A oto świadectwo osoby, która to przeżyła, kiedy rząd chciał otrzymać ich dane osobowe, dać im dowód osobisty: "Po co nam dowód osobisty"? - "Abyście wiedzieli, że jesteście obywatelami Argentyny, a a rząd chce wam dać tytuł własności ziemi." - Tytuł własności ziemi? A kto ten tytuł dał rządowi? Czyja jest ta ziemia?

W powstającej wspólnocie było tyle dróg, dróżek i ścieżek, że czułem się zagubiony. Koniecznie chciałem dotrzeć do każdego szałasu, pewien mężczyzna ofiarował się na przewodnika. Miał tasak, ponieważ często gęsto musiał wycinać ścieżkę, bardzo szybko zarastającą tamtejszą wikliną. Szedłem za nim i beztrosko podziwiałem busz, jak każde drzewko walczyło aby i do niego dotarło światło, słońce. Oczywiście, najbardziej podziwiałem liany, którymi tak doskonale posługiwał się bohater filmu "Tarzan".

W pewnym momencie mężczyzna podskoczył i schylił się po kapelusz, który nie spadł mu przypadkowo. Wytłumaczył mi wszystko: żadne zwierzę leśne nie atakuje. Najwyżej broni się, widząc zagrożenie, gdy się je zaatakuje. Był tam bardzo jadowity wąż. Aby go nie nadepnąć, przeskoczył go, po czym rzucił kapelusz na ziemię. Trzeba rzucić czapkę, chusteczkę, koszulę...nic twardego, wtedy wąż zwija się w kłębek z wystającą głową w środku, jak to pokazują na filmach, gotowy do skoku. Ale w tej pozycji pozostanie dłuższy czas i człowiek może się uciec do tasaka, a najlepiej kawałka trzciny, ponieważ trzciną zawsze trafi w głowę węża. Można uderzyć tasakiem, ale nigdy nie wolno przeciąć węża, ponieważ wtedy jego skoki są nieobliczalne. Nie wiedząc o tym, na szczęście, tylko skaleczyłem węża, po ukąszeniu którego w ciągu paru minut traci się wzrok.

Ktoś tam w Polsce zapytał, czy są węże i czy mnie któryś ugryzł. Odpowiedziałem: "Nie wiem, ile mnie ukąsiło, ale wszystkie poumierały, a ja do Was przyjechałem".
Pierwsi osiedleńcy z Polski (lata 1890),aby się bronić od komarów, zakładali skarpetę na głowę, chociaż i to niewiele chroniło twarz. I oni się z czasem nauczyli, że trzeba się posmarować sokiem z cytryny, namydlić nie zmywając mydła, zapalić suche liście eukaliptusowe, a nawet wysuszone krowie odchody.

Parę nocy nie spałem przez carachaya. Nie gryzie, ale wchodzi pod koc, prześcieradło, piżamę i "spaceruje" sobie po ciele, łaskocząc. Trzeba przed spaniem zapalić fajkę, albo cygaro i nadmuchać dymu pod prześcieradło. Wtedy zacząłem palić fajkę. Bardzo niebezpieczną jest winchuca (coś jak karaluch).Gdy ona ugryzie i zostawi jajko, to jajko dostaje się do żyły, tętnicy i wędruje pod prąd pulsującej krwi. Może się gdziekolwiek zatrzymać przez nieokreślony czas. Ale jeżeli dotrze do aorty, zaczyna się rozwijać. Nawet najzdrowszy do tego momentu człowiek więcej się nie obudzi. Gdzie jest niebezpieczeństwo winchucy, a jest małe dziecko, kto ma, zostawia na noc zapalony kaganek, ponieważ winchuca boi się światła.

W wioskach, w lesie, nawet najbiedniejsi mają psa. Szałas może być bez drzwi, a choćby były drzwi otwarte, czego by tam szukał złodziej? Pies poradzi sobie z wężem, a równocześnie ostrzega przybysza. Trzeba się zatrzymać i czekać na domownika. Jeżeli domownik pozwoli, aby pies powąchał przybysza, wtedy można wyjść i wejść, chociaż nie ma domowników, albo domownicy śpią.

Gdyby psa odwołano, nie pozwolono mu powąchać, w najlepszym wypadku można wyjść, ale już nie wejdzie się z powrotem.

El Paraíso

Z Olsztyna do Warszawy jedzie się przez Amerykę (gdyby ktoś jej nie znał, tak się nazywa miejscowość).W pobliżu San Pedro, w Stanie Misiones jest miejscowość El Paraíso (Raj).A w tym "Raju" wszystko jest jak w zanikającej puszczy. Może to zobrazować zdjęcie "pałacu" przeznaczonego dla misjonarza. Kaplica oraz domy mieszkalne w niczym temu zdjęciu nie ustępują.

Po spotkaniu z dziećmi, w drodze do miejsca zamieszkania, przyłączyły się do mnie dwa maleństwa, może sześcioletnie. Wzięły mnie za ręce i idziemy. Wyprzedza nas młoda panienka, w takiej mini spódniczce, że bardziej mini chyba już być nie mogła. Nie mogłem tego nie widzieć. Ale maleństwa mnie zatrzymują i dopiero jak ona się oddaliła, mówią jednogłośnie: "Widzi padle Emilio, jaka u nas bieda. Nie stać jej na więcej materiału".


 



Pełna wersja katolik.pl