logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Rafał Huzarski SJ
Ekologia języka
Szum z Nieba
fot. Michael Mims | Unsplash (cc)


Nie tylko odpady zaśmiecają przestrzeń wokół nas, nasz sposób mówienia też odnosi sukcesy na tym polu. Gdyby podzielić nasze słowa według biblijnej mądrości „Życie i śmierć są w mocy języka, [jak] kto go lubi [używać], tak i spożyje zeń owoc (Prz 18,21) – można by usypać dwie hałdy: słów niosących życie i słów niosących śmierć. Nad którą z nich intensywnie pracujesz, a która rośnie ci sama?

 

Przyjaciele grzechów

 

Każdy grzech ma dwóch przyjaciół: diabła i inkwizytora. Diabeł kusi jakąś korzyścią: przyjemność, wygoda, sukces, zdominowanie kogoś, zrobienie wrażenia, uniknięcie kompromitacji, zatrzymanie kogoś dla siebie… Św. Tomasz z Akwinu wskazywał na to, że każdy człowiek działa, spodziewając się po swoim działaniu czegoś, co widzi jako korzystne. Grzech jest wtedy, kiedy sięgamy po tę korzyść mimo wewnętrznego (a czasem i zewnętrznego) ostrzeżenia, że korzyść jest pozorna, a na dłuższą metę będzie stratą i krzywdą dla nas i dla innych. Zły duch krzyczy wtedy, jak wielka i ważna jest ta korzyść i jak nieszczęśliwi będziemy bez niej. I to jest pokusa.

 

Z drugiej strony jest coś jakby przeciwnego pokusie. Taki wewnętrzny inkwizytor, który mówi: „Nie, nie wolno, bo nie!”. Wewnętrzny inkwizytor mówi: „Nie wolno gapić się na kobiety bez biustonosza!”, „Nie wolno jeść święconki w Wielką Sobotę!”, „Nie wolno mówić słowa na de!”, itd. Czy jest ktoś, kto nigdy nie słyszał tego głosu? Wydaje się, że inkwizytor jest największym wrogiem grzechu, ale tak nie jest. Ma on pewną cechę, która, paradoksalnie, czyni go raczej wrogiem tych, co chcieliby wzrastać w wierze, nadziei i miłości. Wewnętrzny inkwizytor zabraniając zła, zabrania jednocześnie stawiania pytania: „dlaczego to jest złe?”. A to jest zwodnicza taktyka.

 

Ludziom wierzącym wydaje się często, że pytanie „dlaczego coś jest złe?” jest równoznaczne z powątpiewaniem w prawdy wiary. Przekonanie, że najlepsze posłuszeństwo to takie, które nie pyta, może mieć źródło w sposobie wychowywania dzieci. Maluchowi trudno wytłumaczyć działanie każdej szkodliwej rzeczy, więc mówi mu się: „nie wolno!”, co nieraz chroni jego życie, zdrowie i rozwój. Jednak kiedy dorastamy, mówienie sobie „nie wolno i już” utrudnia zrozumienie racji zakazów i nakazów, do których się stosujemy. A bez zrozumienia powodów, dla których prawo Boże jest takie, a nie inne, można być mu posłusznym, ale nie sposób go kochać ani skutecznie przekazywać go innym. Nie sposób też odnaleźć w Bogu kochającego Ojca, a nie wyłącznie prawodawcy. Nie można zatem skutecznie walczyć z grzechem, skoro z tej walki wyłączone zostają dwie wielkie siły, jakie Bóg dał człowiekowi: rozum i miłość ku Bogu dającą poczucie bezpieczeństwa i mocy. Pozostaje wtedy tylko uparta wola, ale ona sama nigdy nie jest wystarczająco silna do walki z grzechem. Pytanie „dlaczego” nie musi być więc powątpiewaniem w słuszność Bożego prawa, ale, zgodnie z nauką św. Augustyna i św. Anzelma z Cantenbury, jest cechą „wiary szukającej rozumienia”.

 

Grzechy języka

 

Wydaje mi się, że grzechy języka to w naszej kulturze duchowej sfera pod szczególnym nadzorem inkwizytora; to sfera zaniedbana i zniszczona przez brak refleksji. Wprawdzie konsekwencje niektórych grzechów, np. obrażania kogoś czy krzywoprzysięstwa, są dosyć oczywiste, jednak w przypadku masy innych – niewielu potrafi wskazywać na ich realne zło. Sam jako wolontariusz w Domu Dziecka miewałem problemy z odpowiedzią na pytania: „A dlaczego nie wolno mówić tego słowa?”, „a co w tym złego, że o kimś źle mówię, jeżeli to prawda?”, „dlaczego nie mogę być szczery?”, „to chyba lepiej, że sobie poprzeklinam, niż jakbym miał coś złego zrobić, nie?”. Szukając odpowiedzi na pytanie „dlaczego to jest złe?”, w przypadku grzechów języka natykam się często na dwa powtarzające się mechanizmy. Po pierwsze, język jest głównym narzędziem walki o pozycję w hierarchii grupy, społeczności, w ogóle społeczeństwa. Nie okładamy się rogami jak jelenie, żeby ustalić, kto ma rządzić a kto się podporządkować, za to od najmłodszych lat demonstrujemy swoją przewagę za pomocą języka. Wymądrzanie się, ironia, dogadywanie komuś, szpan, demonstracja siły i niezależności w formie przekleństw, okazywanie pogardy, chełpliwość, koloryzowanie i fantazjowanie na własny temat – to narzędzia tych, którzy dążą do dominacji. Pozostali walczą przynajmniej o to, żeby nie dać się pogrążyć i by gorsze miejsce przypadło komuś innemu. Zabiegają o trochę szacunku, o utrzymanie relacji, o uwagę i bycie wysłuchanym, używając do tego obmowy. Mogą też narzekać, pokazywać, że są ofiarami innych, że należy im się współczucie i pomoc. Wszystko to odbywa się poprzez język, przez rozmowy, dyskusje, kłótnie, wypowiedzi w mediach, posty czy komentarze w internecie. Komu może szkodzić niewymierzony w nikogo, a ubarwiający opowiadanie wulgaryzm albo „podsumowanie” kogoś w gronie osób i tak znających jego chamski charakter? A jednak to właśnie tworzy atmosferę chorego współzawodnictwa, świadomej lub nieświadomej walki o pozycję w hierarchii – walki, która zawsze wywyższa jednych kosztem poniżenia drugich. Niewinne z pozoru przekleństwa czy plotki są w gruncie rzeczy demonstracją siły, nieliczenia się z innymi, ze słuchaczami włącznie. Choć słowa nie są wymierzone w słuchacza, jednak rodzą napięcie i poczucie zagrożenia, że on również może wypaść jako słabszy, gorszy, mniej pewny siebie, mniej atrakcyjny, mniej kompetentny itd. Nie tylko rzeczywiste poniżenie, ale i ciągły lęk przed nim, zabierają poczucie godności i zadają trudne do wyleczenia rany. Obok walki o miejsce w hierarchii walczymy też o korzyści, jakie możemy uzyskać od konkretnej osoby: o jej czas, pomoc, przysługi, prezenty, poparcie czy różne formy czułości. Zwykłe zasady życia w przyjaźni i życzliwości – np. komplementy czy prezentowanie się z dobrej strony – mogą zmieniać się tu w różne formy manipulacji i uwodzenia. Czasem korzyścią nie będzie tu zdobycie kogoś, lecz przeciwnie, pozbycie się go, „zneutralizowanie” jego wpływu na moje życie czy samopoczucie. Piękne lub ostre słowa, wzbudzanie poczucia winy, ale także zbywanie czy milczenie, będą tu nakierowane na jeden cel: mają sprawić, aby drugi człowiek zachował się tak, jak ja tego chcę. Tak rzadko słyszymy, że wiele oczekiwań czy wymagań, jakie stawiamy przyjaciołom, dzieciom, rodzicom itp., wiąże się z grzechem manipulacji! „Muszę dbać o to, żeby ludzie czuli zupełną wolność w przychodzeniu do mnie i odchodzeniu ode mnie” – powiedział mi kiedyś mądry przyjaciel.

 

Język przyjaciół

 

Rozważania na temat mechanizmów i grzechów języka można ciągnąć w nieskończoność, ale w chrześcijaństwie najważniejsze pytanie nie brzmi „jak określić grzech?”, ale „jak określić dobro?”. Jezusowe błogosławieństwa wyraźniej niż starotestamentalne przykazania zawierają nie wizję grzechu, którego należy unikać, ale wizję dobra, do którego należy dążyć. Co jest więc przeciwieństwem „grzechów języka”? Język przyjaciół. Ogromną część swojej nauki Jezus poświęcił na odwrócenie postawy walki o miejsce w hierarchii dominacji. „Kto by między wami chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą […] na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu” (Mt 20,26.28). Jezus pragnie, żeby Jego uczniowie tworzyli wokół siebie taką przestrzeń komunikacji, jaka istnieje między przyjaciółmi, z których żaden nie chce zdominować drugiego. Przeciwnie, gdy widzi, że ktoś czuje się gorszy i brak mu pewności, stara się go „podnieść” i wzmocnić. Jeśli św. Jan Paweł II wskazał na kulturę jako na „środowisko życia wartości”, to budowanie odpowiedzialności za takie przestrzenie komunikacji i tworzenie ich wokół siebie jest czymś w rodzaju „ekologii języka”. Niezależnie od tego, czy ktoś jest pewny siebie, czy nie, wygadany czy małomówny, możemy decydować się nie tylko na unikanie grzechów języka, ale na „język przyjaciół”.

 

Rafał Huzarski SJ
Szum z Nieba nr 2019/04

 
 



Pełna wersja katolik.pl