logo
Sobota, 20 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Agnieszki, Amalii, Teodora, Bereniki, Marcela – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Beata Polak, Weronika Gurdek
Droga
Ruah


Chciałaś zarzucić ten projekt?
 
Były takie momenty. Widziałam, jak trudno mojemu mężowi jest oddzielać sprawy zespołowe od naszych rodzinnych. Ten wieczny galimatias zabijał mnie najbardziej. Gdy grasz z obcymi ludźmi, to kończy się praca w zespole, idziesz do domu i starasz się już nie myśleć o problemach z pracy, bo masz inne życie – z rodziną... A ja wychodząc z próby Sunguestu miałam nadal to samo. Wydawało mi się to nie do udźwignięcia. Kaja też miała wątpliwości, dodatkowo przechodziła mutację. Właściwie dopiero decyzja, że ja mam być producentem płyty pociągnęła za sobą kolejną – gramy dalej... Marcin potem wielokrotnie przyznawał mi rację i podobało mu się to, co robiłam z tą muzyką. Najbardziej go bolało, jak cięłam jego gitary, by stworzyć swoją wizję utworu. Ale taki jest przywilej producenta. W konsekwencji, po nagraniu wokali, wiele piosenek mi się naprawdę spodobało. Doceniłam też obecność Marcina jako gitarzysty w zespole. Kiedyś rozchorował się na dwa dni przed koncertem i jedna próba odbyła się bez niego. Okazało się, że nie możemy zagrać większości piosenek, ponieważ brak głównego szkieletu utworu, a drugi gitarzysta nie jest w stanie odtworzyć gitar Marcina, bo w oryginale gra zupełnie co innego...
 
Wasza płyta „Labirynt” jest już blisko pół roku na rynku. I też nie macie łatwo – same skrajne opinie: albo się Wami zachwycają, albo się Wam obrywa... Jak sobie radzisz z krytyką?
 
Główny zarzut, to zestawienie wokalu nie-rockowego z muzyka rockową, co od początku było moim zamierzeniem. Dlatego ta krytyka mnie nie boli, bo nie jest to błąd muzyczny, tylko kwestia gustu. Gdyby wokal był typowy – rockowy, to i zespół byłby typowy, a w obecnej sytuacji jest przynajmniej coś, co niejednego intryguje. Spotkałam się z opinią, że im więcej słucha się piosenek Sunguestu, tym bardziej wokal przystaje do muzyki. Na pewne rzeczy potrzeba czasu, ale później one głębiej zapadają w pamięć. Było wiele zarzutów do tekstów Kai... Niestety w wielu przypadkach w recenzjach pojawiały się błędy merytoryczne, na przykład określanie tekstów Kai jako teksty 20-latki, podczas, gdy powstawały one, kiedy Kaja miała 16-18 lat (o czym ona sama mówi w wywiadach). Albo przypisywanie Kai tekstu „Ehije Aszer Ehije” jako pozostałości po-Arkowej (bo ma odniesienie do Ducha Świętego), a autorem tego tekstu jestem ja. Myślę, że Kaja pisała te teksty otwarcie i szczerze, może zbyt szczerze, obnażając wiele swoich odczuć. Najłatwiej jest zinterpretować tekst o „nieszczęśliwej miłości” jako niespełnionej miłości dziewczyny do chłopaka, a tu niestety nie o taką miłość chodzi, tylko o uciekanie w świat muzyki, w którym człowiek się zatapia, angażuje emocje, przeżywa, a z którego nie otrzyma miłości, bo muzyka go nie pokocha. Myślę, że tak jak w każdym przypadku, zawsze są zwolennicy i przeciwnicy. Mnie nie zależało na zadowoleniu wszystkich.
 
Powiedzmy coś o Twojej rodzinie: masz dorosłą córkę – Kaję, a od pięciu lat męża Marcina i jeszcze dwóch synów – czteroletniego Maksa i dwuletniego Gabrysia.
 
Kaję urodziłam, jak miałam dwadzieścia lat i przez długi czas wychowywałam ją sama. Śladem tego jest piosenka „Bez buntu”, do której Kaja napisała tekst. Wiele lat byłam poza Kościołem. Uważałam, że Pan Bóg nie jest mi do niczego potrzebny. Wydawało mi się, że mogę liczyć tylko na siebie i zresztą do dzisiaj czasem mam takie zapędy. Na wielu rzeczach się znam, wiele potrafię zrobić i na wszystko mam pomysł – to efekt wychowania mojego taty. Tata zabierał mnie do piwnicy, by naprawiać z nim motor albo składać silnik do wartburga. Te umiejętności oprócz tego, że pomagają, to też przeszkadzają, bo odbieram miejsce Marcinowi. Nie daję mu szans na to, by sam się uczył, bo przecież „ja to zrobię od razu!”. Ten czas, kiedy byłam daleko od Boga, był czasem wielkiej śmierci duchowej. Ja sobie z tego nie zdawałam sprawy. Wydawało mi się, że żyję. Dziś wiem, że to była śmierć i jestem Bogu bardzo wdzięczna, że zawołał mnie do siebie. Byłam zbuntowana przeciw Kościołowi, jego zasadom i myślałam, że nie ma tam dla mnie miejsca. Nie znałam wtedy tego przepowiadania, że Kościół to jest miejsce dla grzeszników, że wystarczy tylko chcieć zmienić kierunek. Myślałam, że tylko święci są w Kościele, a grzeszników wyrzuca się na out.
 
I jak to się stało, że jednak wróciłaś?
 
Takim przełomowym momentem był czas, kiedy jeszcze z Syndicate graliśmy próby w poznańskim Zamku. Obok mieli swoją salkę Acid Drinkers i Flapjack. Mieliśmy problem z wokalem i pamiętam, że poszłam do Licy po radę. A on zamiast gadać ze mną o wokalistach, to gadał mi cały czas o Panu Bogu. I w końcu powiedział: „Bo wiesz Beata, my się modliliśmy z Dobrochną za ciebie... Szkoda, że kiedyś byłaś w Kościele, a teraz jesteś daleko od Boga”. Bo rzeczywiście ja w liceum biegałam na msze studenckie na siódmą rano. Codziennie! A on dalej cały czas gadał o Bogu, że doświadcza Jego obecności, że to nie są tylko słowa... Byłam tym tak zmęczona, i niewiele z tego rozumiałam, chciałam trzasnąć drzwiami i wyjść. I wyszłam. Stanęłam na schodach i nie mogłam się ruszyć. Chciałam zbiec, ale nie mogłam zrobić ani kroku, i poczułam dziwne ciepło w klatce piersiowej. I wtedy przeszła mi przez głowę taka myśl, że może rzeczywiście Bóg się po prostu o mnie upomina. I to był prawdziwy przełom. Potem był kontakt z pierwszą Lednicą, gdzie grałam na bębnach. Zaczęłam na nowo przychodzić na msze święte.
 
I wtedy się zaczęła Twoja „największa przygoda życia”, czyli Neokatechumenat.
 
Lica cały czas mnie namawiał na katechezy Drogi Neokatechumenalnej. Poszłam na nie, ale z każdej katechezy wychodziłam wkurzona. Denerwowało mnie, że było zimno w kościele, że nic nie rozumiałam, bo było słabe nagłośnienie, że ten kto głosił ciągle się jąkał. I cały czas mówili, że „Bóg mnie kocha”, a ja czułam, że jak jeszcze raz to usłyszę, to zwariuję! Bo ja kompletnie w to nie wierzyłam. Całe życie musiałam sama dbać o własne interesy, nawet gdy byłam dzieckiem, rodzice w niczym mi nie pomagali. Wychowywali mnie trochę jak trzech moich starszych braci, we wszystkim musieliśmy być samodzielni. Ja później sama wychowywałam Kaję, i te obietnice o miłości Boga do mnie, kłóciły się, moim zdaniem, z tym, czego doświadczałam. Poza tym byłam sama sobą i swoim życiem tak zgorszona, że to wszystko, co słyszałam na katechezach wydawało mi się nieprawdopodobne.
 
 
 



Pełna wersja katolik.pl