logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Beata Zajączkowska
Dajmy im przyszłość
Czas Serca



 
 Ogromna łza spływa po umorusanej buzi Yvonne. Z przerażeniem w oczach patrzy na różowego słonika. Nigdy w życiu nie widziałam dziecka bojącego się kolorowych zabawek. Ona pierwszy raz widzi pluszowe maskotki. Takie są realia Rwandy. Ten kraj Tysięcy Wzgórz, nazywany Szwajcarią Afryki, należy do dziesięciu najbiedniejszych państw Czarnego Kontynentu.
 
Pokochać i poznać ich język
 
Obok chaty z drewnianych pali oblepionych gliną i bananowymi liśćmi stoi może pięcioletni chłopczyk. W ręku trzyma maczetę. Jest prawie tak duża jak on. Używał jej do ścinania trzciny cukrowej. To praca i zabawa zarazem. Niedaleko paleniska leży do niczego niepodobne zawiniątko. To piłka – mówi o. Bogusław Gil, marianin pracujący w Rwandzie. Maluchy zrobiły ją z liści bananów. Po kilku meczach się rozpada. Robią wtedy nową.
 
Misjonarz bierze przyniesione przez nas maskotki i zaczyna się bawić z dziećmi. Kiedy na nich patrzę, przypominają mi się słowa o. Ryszarda Kusego, proboszcza prowadzonej przez księży marianów parafii w Nyakinama. „Musisz ich pokochać i poznać ich język”. Lęk z mozołem zostaje pokonany. Po bananowym gaju echem rozchodzi się wreszcie dziecięcy śmiech. Przyciąga kolejne dzieci. Poobrywane koszuliny, spodenki w strzępach i umorusane buzie. Maluchy dźwigają na plecach swe młodsze rodzeństwo. Patrzę na wydęte brzuszki, znak złego odżywiania. Głód jest ich nieodłącznym towarzyszem. Jedzą raz dziennie. Głównie ziemniaki i fasolę. Mięso najwyżej raz w roku. Wiele z tych dzieci nigdy go nie jadło. Maluchy oszukują głód, ssąc trzcinę cukrową, starsi piją gęste piwo z prosa lub sfermentowanych bananów.
 
Pewny jest kubek owsianki
 
Mała Marlena zaprasza nas do siebie. Mieszka z ciocią. Jej rodzice zmarli na AIDS. W Rwandzie wciąż przybywa sierot. Po tragedii ludobójstwa w 1994 roku problem stanowiły głównie dzieci wojny, teraz wyzwaniem jest AIDS, gruźlica i malaria. Tylko na terenie niewielkiej parafii w Nyakinama jest prawie półtora tysiąca sierot. Rwanda to kraj o jednym z najwyższych na świecie wskaźników gospodarstw domowych prowadzonych przez dzieci (ok. 50 tys.). Żyje w nich ponad 100 tys. dzieci. Rozglądam się po chacie. Maleńka izba. Łóżko, w kącie strąki fasoli i trzcina cukrowa. W garnku bulgoce fasola. Dwa drewniane zydelki. Dzieci łakomie wyciągają ręce po cukierki. Zlizując słodycz z palców, mówią, że to ich pierwszy posiłek. Za godzinę zacznie zmierzchać.
 
Misjonarze prowadzą w Rwandzie wiele punktów dożywiania. Nieraz na własnych rękach przynoszą do nich wycieńczone z głodu dzieci. Rozdzielają to, co w danym momencie posiadają: fasolę, banany, ryż. Zawsze pewny jest kubek owsianki. Przy prawie wszystkich parafiach i ośrodkach misyjnych działają też punkty Caritas. Dzięki ich pomocy wybudowano wiele domów dla dzieci wychowujących samotnie swe rodzeństwo. Koszt takiej chaty to ok. 500 $. Tyle od osoby płacą w Rwandzie zachodni turyści za oglądanie goryli górskich w ich środowisku naturalnym.
 
W chacie jest już ciemno. Nie pali się nawet świeczka. To wciąż deficytowy i drogi towar. „W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego” – misjonarz rozpoczyna wspólną modlitwę. Nasza gospodyni poważnieje. Ściąga z szyi różaniec, który nosi jak drogocenne korale. Dołączają dziecięce głosy. Wyraźnie recytują: „Zdrowaś, Maryjo”. Są dumne, że znają modlitwę. Przyglądam się pełnym skupienia twarzom, kiedy otrzymujemy na koniec błogosławieństwo. Wydaje się, że ma tu inną moc. Przypominam sobie, jak po przełamaniu dziecięcego przerażenia wywołanego przez pluszowe zabawki misjonarz wziął rączkę kilkuletniej dziewczynki i uczył ją znaku krzyża. O świcie tutejsi chrześcijanie spotykają się z rodzinami i sąsiadami na modlitwie. Potem idą do swych zajęć.
 
Potrzeb jest wiele
 
Obowiązki spadają nawet na dzieci. Cornelius o świcie bierze plastikowe kanistry i kilka kilometrów pieszo idzie po wodę. Źródło jest na zboczu góry. Taka wyprawa to prawdziwa wspinaczka. Kilkuletnie maluchy noszą po litrze, po dwa litry wody. Im starsze dzieci, tym pojemniki na ich głowach są większe i cięższe. Dopiero po tym porannym ceremoniale dzieci idą do szkoły. Nieraz zanim zasiądą w szkolnej ławce, mają już w nogach kilkanaście kilometrów… i pusty brzuch. W niektórych szkołach prowadzonych przez misjonarzy są punkty dożywiania. Codzienny kubek owsianki jest równie wielkim dobrem jak zdobywana wiedza. Do czwartej klasy podstawówki dzieci piszą kredą na tabliczkach. Dopiero potem mają szansę na pierwszy zeszyt i ołówek. Kończąc liceum, wielu nie przeczytało żadnej książki i zna tylko miejscowy język kinya-rwanda. Młodzież kończy szkoły z wykładowym francuskim i nie umie się w tym języku porozumieć. System szkolnictwa w Rwandzie jest wciąż niewydolny.
 
– Rwandyjczyków trzeba przekonać, że przyszłość ich kraju to przyszłość ich dzieci – mówi o. Gil. Nie jest to łatwe, ponieważ koncentrują się na chwili obecnej i nie są w stanie myśleć o przyszłości. Przeszkodą w edukacji jest też bieda. W Rwandzie wszystkie szkoły średnie są płatne, nawet państwowe. Rodziców nie stać na czesne. Wiele dzieci i młodzieży może myśleć o edukacji tylko dzięki pomocy misjonarzy. Nie płacą im za wszystko, by nie uczyć Afrykańczyków darmowości. Potrzeb jest jednak wiele. Liczy się prosty odruch serca.
 
Beata Zajączkowska
(Rzym, Radio Watykańskie)
 
 



Pełna wersja katolik.pl