Jak daleko można się posunąć, przystosowując tłumaczenie Pisma św. do danej kultury? Władza hierarchiczna istnieje w Kościele po to, żeby podejmować ostateczne decyzje w dyskusyjnych przypadkach. Bez wątpienia w tekście oryginalnym mamy zakodowany rdzeń, którego nie można zmieniać.
Jak rozumieć natchniony charakter Biblii w chrześcijaństwie? Czy on jest cechą jedynie oryginalnych tekstów Pisma św, czy tłumaczenia, np. Biblia Tysiąclecia, również uważane są za natchnione?
Gdy chodzi o Biblię Tysiąclecia, mamy do czynienia z tłumaczeniem tekstu natchnionego. Same tłumaczenia nie są natchnione sensu stricto. Przypisujemy natchnienie tylko oryginalnemu tekstowi. Ale kiedy mówimy o tekstach oryginalnych Pisma św., od razu napotykamy pewne trudności. Jedną z nich jest określenie statusu Ewangelii św. Mateusza, która była pisana dla Żydów. Wszelkie dane lingwistyczne pokazują, że prawdopodobnie oryginał spisany był w języku hebrajskim bądź aramejskim, ale ten tekst się nie zachował. Kościół nigdy nie miał z tym problemu i od samego początku bez wątpliwości głosił, że natchniony jest właśnie tekst grecki Ewangelii św. Mateusza. Dzisiaj de facto za tekst natchniony – czyli oryginalny – uznawane jest w Kościele greckie tłumaczenie. Cały Nowy Testament jest dla nas natchniony w wersji greckiej.
Wobec innych problemów stajemy, gdy chodzi o Stary Testament. Tu, jak wiadomo, nasze podejście różni się od podejścia żydowskiego, nota bene przyjętego także przez niektóre wspólnoty protestanckie. Około roku 90 n.e. odbył się synod rabinów w Jabne, na którym uchwalono zasady określające, które księgi można uznać za natchnione w judaizmie. Ustalono m.in., że mogą to być tylko księgi powstałe na terenie Izraela i spisane po hebrajsku. Oznacza to, że Żydzi nie uznają za natchnioną całej tzw. tradycji aleksandryjskiej, czyli ksiąg, które zostały spisane w środowisku Żydów w Aleksandrii, w większości po grecku. Typowe przykłady takich ksiąg (określamy je jako „deuterokanoniczne”) to obie Księgi Machabejskie, Księga Mądrości czy Księga Syracha.
Jakie zasady obowiązują w chrześcijaństwie?
Zdania są podzielone. Luter i spory odłam reformacji zgodzili się w tej kwestii z Żydami. Natomiast katolicy i kilka innych Kościołów poszło za tradycją Ojców Kościoła, uznającą za święte również księgi deuterokanoniczne.
Dla mnie bardzo ważne jest to, że wersję kanoniczną tekstów znamy z języków, które wyszły z powszechnego użycia (współczesne wersje greckiego czy hebrajskiego różnią się od starożytnych). Przypomina mi się, jak świętej pamięci o. Augustyn Jankowski OSB, główny redaktor Biblii Tysiąclecia, przyjechał na wykłady do naszych dominikańskich kleryków i mówi do nich: „Otwórzcie teraz Pismo Święte”. Oni wyciągnęli Biblię Tysiąclecia. Odpowiedział od razu: „Nie to! Oryginał grecki. Tłumaczenia będą się zmieniać do końca świata!”. Istnieje nawet taka włoska maksyma: traduttore traditore, czyli „tłumacz to zdrajca” – zawsze coś przełoży niedokładnie, zinterpretuje po swojemu. Trzeba zatem sięgać do oryginału.
Zauważmy, że w Kościele katolickim wydaniami typicznymi, czyli wzorcowymi, ksiąg liturgicznych czy kodeksów prawa kanonicznego są zawsze wydania łacińskie. Katechizm Kościoła Katolickiego, oryginalnie spisany po francusku i początkowo tłumaczony na polski właśnie z francuskiego, w późniejszym czasie został przełożony na łacinę i w tej chwili to wersja łacińska już jest wydaniem typicznym. Dlaczego? Dlatego że łacina jest językiem martwym, a więc za 100 czy 200 lat ten tekst po łacinie znaczyć będzie dokładnie to samo, co dziś. W językach żywych – nie. Jeżeli porównujemy różne tłumaczenia Pisma Świętego, wówczas widzimy, jak język przekładów stopniowo podlega zmianom.
Skąd biorą się różnice w tłumaczeniach? Skoro mamy ustalony kanon tekstów oryginalnych zapisanych w martwych językach, nie powinny one ulegać zmianie. A jednak wciąż powstają nowe przekłady.
Pismo św. trzeba ciągle tłumaczyć od nowa, ponieważ nasze języki są żywe, zmienne. Czasem odkrywamy, że słowa, które dziś odbieramy jako bardzo wzniosłe, pierwotnie nie miały takiego wydźwięku. Weźmy grecki wyraz „logos”, który dorobił się wielkiej tradycji interpretowania go jako „sens”, „racja”, „słowo”: pierwotnie oznaczał on głównie… raporty finansowe!
Ale nawet przy zachowaniu wzniosłego znaczenie tego określenia, można je tłumaczyć na wiele sposobów. Słowo to pojawia się np. w pierwszym zdaniu Ewangelii według św. Jana: „Ἐν ἀρχῇ ἦν ὁ Λόγος”. Zazwyczaj tłumaczymy to: „Na początku było Słowo”. Dla mnie ważnym wskazaniem, jak to można odczytywać, były rozważania dwóch osób, które bardzo wysoko cenię, choć wywodzą się z różnych kręgów – Josepha Ratzingera oraz ś.p. Romana Brandstaettera. Gdy czytałem ich teksty, odnalazłem tam coś, co przemawia dużo mocniej niż to, że „na początku było Słowo”. Okazuje się, że zgodnie ze wszystkimi regułami ten fragment równie dobrze można przetłumaczyć: „przede wszystkim jest sens”. I to jest coś niewiarygodnie wielkiego! Pierwsze zdanie Dobrej Nowiny mówi: świat jest sensowny; nie jesteśmy skazani na bezsens. To odkrywa zupełnie nowe horyzonty, całkiem nowe perspektywy.
Kiedy tłumaczy się teksty biblijne i trzeba dokonywać wyborów między różnymi możliwymi wersjami przekładu, czy są to wybory w większym stopniu filologiczne, czy teologiczne?
Czasem bardzo trudno jest odnaleźć pełen pierwotny sens językowy. Wynika to z tego, że te teksty były spisywane w innych epokach, o zupełnie innej kulturze. Weźmy na przykład z drugiego rozdziału Księgi Rodzaju opowieść o tym, jak kobieta została ulepiona z żebra mężczyzny, a potem on stwierdził: „kość z moich kości, ciało z mego ciała” (Rdz 2, 23). Ponoć uczeni odnaleźli w archiwach egipskich stare tabliczki, czy papirusy, na których rozpoznano tę frazę; nie były to zatem przypadkowe słowa, ale znana w starożytności formuła. Badacze mówią o jej sakralno-prawnym charakterze – za jej pomocą faraon przedstawiając swojego syna jako następcę tronu, przyznawał mu wszystkie własne uprawnienia. Czyli w gruncie rzeczy nie jest to oznaka podrzędnego traktowania kobiety, lecz przeciwnie – przyznanie kobiecie pełnej ludzkiej wartości, na równi z mężczyzną. Oczywiście, w ramach konkretnego kontekstu kulturowego.
Tekst Biblii wciąż odkrywa przed nami swoje znaczenie. Ważne, żeby zobaczyć pewne światło, które z niego przebija.
Co może ktoś, kto jest osobą wierzącą, ale nie jest znawcą języków starożytnych, wyciągnąć z lektury Pisma Świętego bez znajomości tych wszystkich niuansów i odcieni, które są zawarte w oryginale?
Niesłychanie ważne jest, żeby tekst czytać mądrze. Przede wszystkim – po prostu czytać. Nie tylko po to, żeby od razu coś zrozumieć i nie po to, żeby się czegoś dowiedzieć. To nie jest gazeta, do której zaglądamy, żeby się dowiedzieć, czy benzyna podrożała. Pismo Święte to jest słowo żywe. W Liście do Hebrajczyków mamy bardzo ważny fragment: „Żywe bowiem jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku…” (Hbr 4, 12). Jest to żywe słowo, które będzie działać w człowieku, jeśli tylko na to pozwolimy. Czytam je po to, żeby we mnie zapadało i tam żyło. Mam pozwolić słowu żyć swoim życiem we mnie. Oczywiście, to wymaga pewnego rozsądku. Zachęcam, żeby np. zacząć czytanie od Ewangelii św. Łukasza, bo to była Ewangelia pisana dla Greków. Jeśli się zacznie od Ewangelii św. Mateusza, jest znaczenie trudniej, bo ona była pisana dla Żydów, którzy już znali Stary Testament. Proszę zauważyć, że tylko w wersji św. Mateusza stale powtarzane są komentarze: „a stało się tak, żeby się wypełniło Pismo”. Grekom Łukasz o tym nie pisał, bo oni po prostu nie znali Pism Starego Przymierza. Potem można to sobie utrwalić czytając Ewangelię św. Marka, która najprawdopodobniej była pisana dla Rzymian. Po Ewangelii św. Łukasza można też przeczytać Dzieje Apostolskie, jako ciąg dalszy tego samego autora. Potem można wziąć się do Listów św. Pawła, św. Piotra, a na końcu czytać pisma św. Jana, bo to jest już wielka teologiczna rekapitulacja. Ewangelia św. Jana to najpóźniej napisana księga Pisma Świętego, około 100 r. po Chrystusie. Św. Jan podejmuje tam teologiczną syntezę treści, o których zakłada, że są już znane z Ewangelii synoptycznych.
Można szukać najlepszej kolejności czytania tekstów, ale i tak pozostaje pytanie, czy możemy te pisma zrozumieć bez znajomości znaczenia oryginałów. Czy wystarczy założyć, że Duch Święty nas prowadzi?
Wierzymy, że Duch Święty, który współdziałał z Autorami tych Ksiąg, równocześnie żyje w nas, jeżeli Mu tylko na to pozwolimy. Zauważmy jednak: z jednej strony ufamy, że każdemu może być dany dar Ducha Świętego, ale z drugiej strony mamy przestrogę św. Piotra: „żadne pismo nie jest do prywatnego wyjaśniania”. Pismo Święte musi być czytane w Kościele, czyli w takim duchu, w jakim czyta je Kościół. Uchwały soborów, encykliki papieży i inne dokumenty służą temu, żeby było wiadomo, jak należy je rozumieć. Gdyby nie było tego nauczania Kościoła, każdy by interpretował Pismo po swojemu i to stale inaczej, bo nasz język się zmienia.
Jeśli chodzi o zasady czytania i rozumienia Pisma Świętego, przede wszystkim należy zajrzeć do Katechizmu Kościoła Katolickiego (KKK 101–141). Chcemy wiedzieć więcej? – przeczytajmy Dogmatyczną Konstytucję o Objawieniu Bożym Dei Verbum II Soboru Watykańskiego. Polecam też adhortację apostolską Verbum Domini papieża Benedykta XVI z 2010 r.
Mamy wiele tłumaczeń w języku polskim, wiele tłumaczeń katolickich, które się między sobą różnią…
Oczywiście! Bo jeśli weźmiemy jakiekolwiek słowo greckie czy hebrajskie, ma ono wiele różnych znaczeń. Co więcej, alfabet hebrajski w gruncie rzeczy składa się z samych spółgłosek. Samogłoski są domyślne. Trzeba więc czytać je w sposób tradycyjny, tak jak się tego człowiek nauczył np. w synagodze. Żeby ludziom ułatwić to czytanie, Żydzi mniej więcej od X–XI w. zaczęli dopisywać dodatkowe oznaczenia (tzw. masora) wskazujące, jakie samogłoski powinny być umieszczone między spółgłoskami.
I te samogłoski mogły zapewne zmieniać znaczenie tych słów.
Tak. Spółgłoski w hebrajskim opisują bądź czynność, bądź przedmiot. Ale to samogłoski wskazują na czas i tryb, w jakim ta czynność jest wyrażona. W języku polskim zupełnie co innego znaczy „Jaś poszedł do szkoły”, a co innego: „Jasiu, idź do szkoły!”. A tymczasem w języku hebrajskim tego typu zdania różnią się samogłoskami, których fizycznie nie ma w tekście.
W czasach Pana Jezusa żadnej masory, czyli tekstu z zaznaczonymi samogłoskami, nie było. Ludzie uczyli się przez powtarzanie w synagodze, słuchali, jak rabin czyta. Bardzo charakterystyczne było to podejście na Wschodzie – pewne elementy, jak np. samogłoski w tekście hebrajskim, były przekazywane przez tradycję, a nie spisane definitywnie. Dlatego ludzie uczyli się czytać w synagodze, a nie prywatnie. W domu można było czytać dopiero wtedy, kiedy już nauczono się tego we wspólnocie.
To była też bardzo specyficzna kultura; o ile w średniowieczu można było sobie wyobrazić w Europie nawet książąt, którzy nie umieli czytać ani pisać, o tyle nie można było sobie wyobrazić Żyda, który byłby analfabetą. Każdy Żyd, aby poddać się wprowadzającej w dorosłe życie ceremonii bar micwah, musiał umieć czytać Pismo św.
W Kościołach chrześcijańskich istnieją różne przekłady wyznaniowe. Czy to znaczy, że nie można ustalić jednej wersji tłumaczenia, które byłoby do zaakceptowania przez wszystkie wyznania, uważające Biblię za swoją księgę świętą?
Poza tłumaczeniami wyznaniowymi, mamy wiele tłumaczeń ekumenicznych. Przełożono już tak na język polski cały Nowy Testament i znaczną część Starego. Czyli można uzgodnić jedną wersję. Oczywiście, poza wersją ekumeniczną mogą też istnieć różne inne.
Czy one są sprzeczne ze sobą?
Nie, ale nie wszystkie tłumaczenia mają taką sama wartość i nie wszystkie mają kościelne imprimatur (czyli oficjalne uznanie, że dane tłumaczenie jest zgodne z nauką Kościoła). W Stanach Zjednoczonych wśród wielu uczonych księży panuje opinia, że obecnie najlepszym tłumaczeniem Pisma Świętego na język angielski jest Revised Standard Version, Second Catholic Edition. Ale nowsze tłumaczenie – tzw. New Revised Standard Version – nie zostało zaakceptowane do użytku w Kościele katolickim. Uznano, że zbyt dowolnie interpretuje oryginalny tekst.
Około 20 lat temu znalazłem się w Dover koło Bostonu, gdzie dominikanie mieli położony w lesie dom; funkcjonował głównie jako dom rekolekcyjny. Były tam w tym czasie siostry z różnych zgromadzeń zakonnych. Zauważyłem, że nie modlą się ze zwykłego brewiarza, tylko mają swoje modlitewniki, z prowokującym podtytułem: All-Inclusive Version – wersja „wszech-inkluzywna”.
Zakładam, że była to wersja z imprimatur.
Zdaje się, że nie bardzo. W takich wersjach modlitewników pojawiała się np. sugestia, żeby nie używać takich zwrotów jak „chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu”, tylko „chwała Źródłu Istnienia, Odwiecznemu Słowu i Duchowi Świętemu”… Autorom – lub autorkom – chodziło o to, żeby nie używać ani słowa „ojciec”, ani „syn”, bo te słowa zostały uznane za „seksistowskie”. Tym bardziej odrzucono angielskie słowo „Lord” – Pan, bo jest nie tylko „seksistowskie”, ale też „opresyjne”. Patrzyłem na to trochę zdegustowany, gdyż wiele ważnych rzeczy zostało przy okazji zagubionych. Np., w Psalmie 77 kończące go słowa „Wiodłeś Twój lud jak trzodę ręką Mojżesza i Aarona” zamieniono na „rękami Mojżesza i Miriam”. Miało to, widać, brzmieć bardziej sprawiedliwie. Ale w tym tłumaczeniu zapomniano o jednej rzeczy – co to znaczy „Mojżesz i Aaron”? Oni symbolizują proroctwo i kapłaństwo, dwa filary prawdziwej wiary.
To prowadzi nas do następnego pytania – jak daleko można się posunąć, przystosowując tłumaczenie Biblii do danej kultury? W tłumaczeniach adresowanych do Eskimosów określenie „Baranek Boży” zastąpiono słowem oznaczającym fokę, w chińskich tłumaczeniach chleb powszedni zamieniono na ryż. Są to tłumaczenia oficjalne. Może język „inkluzywny” jest jedynie kolejnym przykładem takiego dostosowania?
Przede wszystkim trzeba być bardzo wrażliwym na to, co Duch Święty mówi do Kościołów. W księdze Apokalipsy zapisano: „kto ma uszy, niechaj słucha”. Trzeba również pamiętać, że władza hierarchiczna istnieje w Kościele po to, żeby podejmować ostateczne decyzje w wątpliwych przypadkach. Jeżeli nie mamy pewności w jakiejś ważnej kwestii, idziemy zapytać biskupa. Jeśli ten nie ma pewności, zgłasza to do odpowiednich komisji w Watykanie. Bez wątpienia, istnieje rdzeń, którego nie można zmieniać, i on jest zakodowany w tekście oryginalnym. Dlatego tak ważne jest to, że istnieją w Kościele ludzie zawodowo studiujący teksty starożytne. Oby nam nigdy nie zabrakło uczonych biblistów!
Rozmawiała Marzena Zdanowska
Znak wrzesień 2012
www.miesiecznik.znak.com.pl
Marek Pieńkowski OP– dr matematyki, b. wykładowca PAT i Kolegium Filozoficzno-Teologicznego oo. Dominikanów w Krakowie. Pracował w Nowym Yorku jako duszpasterz akademicki. Obecnie mieszka w Warszawie, gdzie pracuje jako duszpasterz dorosłych