logo
Sobota, 20 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Agnieszki, Amalii, Teodora, Bereniki, Marcela – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Karl-Heinz Menke
Czy Bóg działa, kiedy Go proszę?
Wydawnictwo Homo Dei


Autor poszukuje wiarygodnych odpowiedzi na te i inne pytania i ukazuje modlitwę jako sposób upodabniania się do Jezusa Chrystusa. Rezygnuje ze specjalistycznego języka teologii, by jego rozważania były dostępne dla szerokiego kręgu czytelników. Nie rezygnuje jednak z aspiracji do krytycznej refleksji nad treścią i praktyką wiary. Chodzi mu o zbudowanie mostu między teologią a wiarą przeżywaną na co dzień.

 
Wydawca: Homo Dei
Rok wydania: 2011
ISBN: 978-83-62579-14-3
Format: 120x185
Stron: 288
Rodzaj okładki: Miękka
 
 
Kup tą książkę
 

 
Włączenie modlącego w ofiarę Chrystusa


Wiele świadectw takiego chrześcijaństwa, które rozumie Boga jako sprawiedliwość domagającą się zadośćuczynienia, a Chrystusa jako "okup", to nierzadko dokumenty strachu, skrupulanctwa i samozniszczenia. Czy jednak dlatego każda ofiara jest odbiciem zniekształconego obrazu Boga?

Św. Teresa wyznaje w swoich świadectwach, że wszystko, co czyni z miłości, jest jednocześnie najbardziej wewnętrznym wypełnieniem jej samej. W zapiskach możemy zatem przeczytać, jak przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie przyjmuje na siebie niemożność modlenia się człowieka zrozpaczonego, i dlatego wyznaje: "Nigdy nie mogę się modlić", ale jednocześnie: "Mogę, kiedy żyję już nie ja, lecz żyje we mnie Chrystus". Drewermann zapytałby: Kto to mówi – dręczące św. Teresę "nad-ja" wpojonego nieczystego sumienia czy też związane z imieniem Chrystusa "nad-ja" nigdy nieusuniętego poczucia winy wobec wcześnie zmarłej matki?[4]  – Sama Teresa odpowiada: Jeżeli nie żyję już ja, lecz żyje we mnie Chrystus, to wolno mi również powiedzieć: "J a to mówię; j a mogę się modlić". Twierdzi nawet: "Czynię stale m o j ą wolę". Patrząc powierzchownie - jak komentuje Ferdinand Ulrich – to świadectwo Teresy o sobie zdaje się jednym wielkim "bałaganem"; ponieważ "najpierw mówi: "J a" nie mogę! Potem, kiedy "ja" umiera, bo Inny żyje we mnie, zaczyna znowu mówić: j a mogę wszystko w Tym, który… we mnie żyje. Ale – pytamy – czy "j a" tutaj coś może?" [5].

Nie tylko odpowiedź św. Teresy, ale również niezliczone dokumenty osób kanonizowanych w tradycji chrześcijańskiej zaświadczają, że zyskuję siebie (moje życie) w takim samym stopniu, w jakim pozwalam integrować siebie (moje życie) w ofiarę, w której Kapłan (Jezus Chrystus) jest tożsamy z darem ofiarnym. Integracja ta dokonuje się w modlitwie – nie w modlitwach, które się tylko "zalicza", lecz w modlitwie, która przeradza się w działanie. Niech raz jeszcze wolno mi będzie posłużyć się obrazem wody na wysuszonej ziemi: jeśli wodą jest dający się Bóg lub Chrystus i jeśli w wysuszonej ziemi tego świata my jesteśmy porami, które mogą się na nią otwierać albo zamykać, to "wpuszczanie" w siebie wody oznacza, że w dawaniu tego, co otrzymujemy, "urzeczywistniamy samych siebie".

Jeżeli ofiara, o której wolno mówić również po wydarzeniu Chrystusa, to dawanie siebie, wykluczone jest zawężanie jej do cierpienia. Co prawda zgadza się, i stale świadczyli o tym wielcy święci, że integrowanie własnego życia z samooddaniem się (miłością) Chrystusa implikuje cierpienie, ale nie szuka się go ani do niego nie dąży, lecz znosi się je z miłości. Całkiem niedorzeczne byłoby zatem równanie: "Więcej bycia chrześcijaninem to więcej drogi krzyżowej". Albo: "Im gorzej wiedzie się chrześcijaninowi, tym bardziej prawdziwe jest jego chrześcijaństwo". Takimi wypowiedzianymi lub niewypowiedzianymi przypuszczeniami przyczyniamy się do tworzenia owego, miejmy nadzieję, przezwyciężonego już obrazu Boga, opisującego Ojca jako bezwarunkową Sprawiedliwość, która dla potwierdzenia własnej konsekwencji domaga się drogi krzyżowej Syna.

Pamiętam rozmowę z pewną dziewczyną, która stała przed decyzją wyboru zawodu. Było to dla niej również pytanie o to, jaką drogę życiową przeznaczył dla niej Bóg. Zaproponowałem jej, aby w modlitwie zawierzyła się Chrystusowi i powiedziała Mu: "Moje życie należy do Ciebie; zrób ze mną, co chcesz!". Odpowiedziała natychmiast, wzbraniając się: "Nie mogę tak się modlić, bo On zaraz wysłałby mnie do klasztoru. A tam w żadnym wypadku nie chcę trafić". Dziewczyna ta była mocno przekonana, że Chrystus zawsze oczekuje tego, co trudniejsze. W ogóle nie przyszło jej do głowy, że On mógłby chcieć tylko tego, co dla niej oznacza życie, spełnienie i sens.

Jako kapłan często w rozmowie spotykam się z przypuszczeniem, że kto "zadaje się" z Chrystusem, temu jest ciężko. A u tego, komu dobrze się wiedzie, z naśladowaniem Chrystusa coś chyba jest nie tak. Zawsze przewija się w tym myśl: Skoro ciągle dobrze mi się wiedzie i jestem zadowolony, czy w takim razie nie popełniłem jakiegoś błędu? Czy nie uczyniłem sobie życia zbyt łatwym? Albo jestem może jeszcze tak słaby w wierze, że Chrystus nie wymaga ode mnie niczego trudniejszego?

Wynikiem takiego myślenia jest potem chrześcijaństwo z cierpiętniczą miną. Skoro już w rzeczywistości nie idzie mi tak źle, muszę przecież trochę ponarzekać i poużalać się, aby nikt nie myślał, że wiedzie mi się za dobrze. Bo tego przecież nie da się pogodzić z naśladowaniem Chrystusa.

Kto czyta Nowy Testament, dochodzi do innego wniosku: Chrystus pragnie, aby ludzie mogli żyć – nie ledwo co przeżyć, ale żyć w pełni. Nie lubi, kiedy ludzie utrudniają sobie nawzajem życie. Nie może przyglądać się bezczynnie, gdy komuś przeszkadza żyć choroba, wina czy niesprawiedliwe warunki. Najwidoczniej nie chciał chrześcijaństwa z cierpiętniczą miną. Jego działalność publiczna rozpoczyna się od udziału w weselu w Kanie. I potrafi ł być ostry, kiedy ktoś pod pozorem pobożności chciał Mu przeszkodzić na przykład w udzieleniu pomocy cierpiącemu człowiekowi w szabat.

Oczywiście, chrześcijaństwo nie jest tożsame z prywatnym szczęściem. Nikt nie może być chrześcijaninem dla samego siebie. Do Boga, który jako Trójca jest Relacją, Uznaniem Drugiego, Dawaniem siebie, nie można kierować modlitwy t y l k o z a siebie samego. Kto komunikuje się z Chrystusem, nie jest tak po prostu odbiorcą daru – w każdym razie nie tylko; staje się również dawcą tego, co otrzymuje.

_______________
Przypisy:

  [4] Określone mianem ofiary współcierpienie z Chrystusem z powodu grzechu innych Drewermann nazywa "masochistycznym tryumfem samozniszczenia" (w: Kleriker. Psychogramm eines Ideals, Olten-Feiburg 1989, s. 176), a o podobnych fenomenach mówi: "To, c o zostaje tutaj wyideologizowane, da się ująć psychoanalitycznie: jednoznacznie idzie tu o świat myśli pewnego "nad-ja", ukształtowanego w takich dniach, jakie opisaliśmy generalnie jako tło psychogenezy klerykalnej: przytłaczające cierpienie (zazwyczaj matki), które kładzie się cieniem na całym "świecie" (dziecka) i dlatego będzie później w decydującym stopniu kształtować jego światopogląd; surowy zakaz roszczenia sobie w takim "świecie" pretensji do czegokolwiek własnego; i absolutyzowanie takich doświadczeń w zastępowaniu matki przez rolę Chrystusa" (tamże, s. 683).
   [5] F. Ulrich, Gebet als geschöpfl icher Grundakt, Einsiedeln 1973, s. 97, w odniesieniu do Wierszy św. Teresy (Office Central Lisieux, s. 412).




 
 



Pełna wersja katolik.pl