logo
Wtorek, 16 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Bernadety, Julii, Benedykta, Biruty, Erwina – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Clive Staples Lewis
Cztery miłości
Wydawnictwo Media Rodzina


Wydawca: Media Rodzina
Rok wydania: 2010
ISBN: 978-83-7278-401-8
Format: 12,5x19,5
Stron: 174
Rodzaj okładki: miękka
 
Kup tą książkę

 

Żart Boga


Trudno mi się oprzeć poczuciu, że Bóg zażartował z nas, gdy tak niebosiężną i z pozoru transcendentną namiętność, jaką jest miłość erotyczna, połączył w niespójnej symbiozie z cielesnym apetytem, który jak każdy inny apetyt nietaktownie obnaża pokrewieństwo z tak prozaicznymi czynnikami jak pogoda, zdrowie, krążenie czy trawienie. W miłości erotycznej chwilami wydaje się, że unosimy się w powietrzu, a wtedy seksualność nagłym szarpnięciem przypomina, że jesteśmy tylko balonami na uwięzi. Nieustannie demonstruje, że jesteśmy istotami złożonymi z różnych pierwiastków, zwierzętami myślącymi; że z jednej strony łączy nas pokrewieństwo z aniołami, a z drugiej – z kotami dachowcami.

Nie jest dobrze, kiedy człowiek nie potrafi śmiać się z siebie, a jeszcze gorzej jest, kiedy nie umie się śmiać z żartu, który robi Bóg - owszem, może i naszym kosztem, ale też niewątpliwie dla naszego niekończącego się dobra. Ludzie patrzyli na własne ciała na trzy sposoby. Pierwszym był pogląd pogańskich ascetów, którzy nazywali ciało więzieniem lub grobem duszy, oraz chrześcijan w rodzaju szesnastowiecznego biskupa Johna Fishera, dla którego było ono "workiem gnoju", pokarmem dla robactwa, czymś brudnym i wstydliwym, źródłem pokus dla ludzi złych i upokorzeń dla dobrych. Następnie mamy współczesną szkołę neopogańską (choć mało który z jej przedstawicieli włada starożytną greką) – nudystów i nosicieli mrocznych bóstw w krwiobiegu, dla których ciało jest czymś wspaniałym. Po trzecie wreszcie mamy pogląd wyrażony przez świętego Franciszka, który własne ciało nazywał "bratem osłem". Wydaje mi się (choć nie mam pewności), że dałoby się wybronić każdy z tych trzech poglądów, jednak jeśli o mnie chodzi, staję zdecydowanie po stronie świętego Franciszka."Osioł" jest tu doskonale trafnym wyborem, bo żaden człowiek przy zdrowych zmysłach nie będzie ani czcił, ani nienawidził osła. Osły to przydatne, krzepkie, leniwe, uparte, cierpliwe, urocze i doprowadzające do białej gorączki zwierzęta. Osioł czasem zasługuje na kij, czasem na marchewkę. Jest zarazem żałosny i absurdalnie piękny.

Nie inaczej jest z ciałem. Nie da się z nim żyć, dopóki nie zrozumiemy, że jedną z jego życiowych ról jest odgrywanie błazna i idioty. Ma tego świadomość każdy mężczyzna, każda kobieta i każde dziecko, o ile nie namieszała im w głowach jakaś teoria. Nasze ciało jest najstarszym dowcipem świata. Bywają chwile, gdy miłość erotyczna (tak samo jak śmierć, rysownictwo czy studia medyczne) każe się traktować z całkowitą powagą. Błąd pojawia się wtedy, kiedy wyciągamy wniosek, że w takim razie już zawsze trzeba ją traktować poważnie i wyrzucić żart na zawsze ze świadomości. Tak jednak nie jest. Jasno dowodzą tego miny wszystkich znanych nam osób, które pozostają szczęśliwie zakochane.

Kochankowie, jeśli tylko ich miłość ma szansę potrwać dłużej niż krótką chwilę, raz za razem doświadczają, jak cielesny wyraz miłości erotycznej staje się elementem nie tylko komizmu, nie tylko zabawy, ale wręcz błazeństwa. Samo ciało byłoby zresztą przeszkodą, gdyby chcieć to urządzić inaczej. Ciało jest zbyt topornym instrumentem, aby mogło grać muzykę miłości, chyba że właśnie tę toporność uznamy za wzbogacenie pełnego doświadczenia groteskowego uroku miłości - niczym poboczny wątek komiczny w dramacie albo antymaska*, na jarmarczną modłę naśladująca wznioślejsze uczucia doświadczane przez duszę. Tak samo w starych komediach liryczne namiętności szlachetnych bohaterów doczekują się parodii i zarazem potwierdzenia w rubasznych romansach ich służących i pokojówek. To, co najwyższe, nie zdoła ustać bez tego, co najniższe. Bywają oczywiście chwile, kiedy w ciele znajduje wyraz poezja najwyższej próby; trzeba jednak dodać, że ciało jest zarazem nieusuwalnym źródłem upartej i niedorzecznej prozy. Jeśli nie daje nam tego odczuć teraz, poczujemy to za chwilę. Lepiej więc osadzić je mocno w dramaturgii miłości erotycznej, gdzie będzie dostarczać chwil komicznego wytchnienia, niż udawać, że go nie zauważamy.

Bo trzeba dodać, że takie komiczne wytchnienie jest nam potrzebne. W życiu jest miejsce zarówno na poezję, jak i na prozę; na powagę seksualności i na jej płochość, na to, co Katullus nazywa gravis ardor, czyli namiętnością rozpłomienioną pożądaniem. Przyjemność posunięta do krajności miażdży tak samo jak ból. Tęsknota za wzajemnym zjednoczeniem, które może się odbyć wyłącznie za pośrednictwem ciała, a zarazem jest niemożliwe właśnie wskutek dzielącej nas cielesnej bariery, może mieć wzniosłość godną metafizycznychdociekań. Miłosny zapał potrafi wyciskać łzy z oczu nie gorzej niż żałoba. Ale seksualność nie zawsze trzyma się "wściekła u gardła ofiary", jak ją opisuje Racine w tragedii Fedra**. To, że czasami tak się zachowuje, tym bardziej każe nam zawsze zachowywać wobec niej pewną żartobliwą lekkość. Kiedy rzeczy przyrodzone zaczynają się wydawać boskie, ich demoniczna natura czai się tuż za rogiem.

Taka niechęć do całkowitego zanurzenia się w seksualności - pamięć o jej płochości w chwilach, kiedy widoczna jest wyłącznie powaga - staje się szczególnie istotna w kontekście pewnej postawy, którą seksualność prowokuje u większości kochanków (choć, jak sądzę, nie wszystkich). Bywa, że akt seksualny pobudza mężczyznę do ekstremalnej - choć chwilowej - władczości i dominacji, każąc mu zachowywać się jak zdobywca czy pogromca, a kobiecie przyjmować postawę odpowiednio uniżoną i poddaną. Stąd bierze się gwałtowność czy wręcz szorstkość niektórych gier erotycznych, co Szekspir określa jako "uszczypnięcie kochanka, pożądane, choć i boli"***. Co mają jednak o tym sądzić ludzie normalni? Czy chrześcijanie powinni godzić się na podobne rzeczy?

Myślę, że takie zachowanie jest nieszkodliwe i zdrowe, choć pod jednym warunkiem. Musimy przyjąć do wiadomości, że w seksie mamy wówczas do czynienia z czymś, co wcześniej nazwałem "pogańskim sakramentem". Jak zauważyliśmy, w przyjaźni każdy z uczestników cały czas pozostaje sobą, konkretną jednostką. Jednak w akcie miłości erotycznej nie jesteśmy jedynie sobą, stajemy się zarazem przedstawicielami. Nie będzie więc zubożeniem, a wzbogaceniem, kiedy sobie uświadomimy, że oto działają przez nas siły starsze i mniej osobowe od nas samych. Na chwilę działa w nas wtedy cała męskość i kobiecość świata, skupia się w nas cały pierwiastek agresywny i pasywny. Mężczyzna odgrywa wtedy rolę Niebiańskiego Ojca, a kobieta – Matki-Ziemi; on staje się formą, ona – materią.

Przypisy:

* Barokowa antymaska była groteskową formą sceniczną (burleską) odgrywaną przez aktorów komicznych i clownów. Antymaska wykonywana była przed maską właściwą, czyli pełnym przepychu przedstawieniem alegorycznym, i zwykle stanowiła parodię fabuły maski.

**Jean Baptiste Racine, Fedra, tłum. Artur Międzyrzecki, Polski Instytut Wydawniczy, Warszawa 1978, s. 22.

*** William Shakespeare, Antoniusz i Kleopatra, tłum. Władysław Tarnawski, Krakowska Spółka Wydawnicza, Kraków 1921, s. 209.


 



Pełna wersja katolik.pl