logo
Czwartek, 25 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Jarosława, Marka, Wiki – wyślij kartkę
Szukaj w


Facebook
 
Larry Richards
Być mężczyzną
Wydawnictwo Święty Wojciech


Wydawca: Księgarnia św. Wojciecha
Rok wydania: 2010
ISBN: 978-83-7516-238-7
Format: 133 x 203
Stron: 312
Rodzaj okładki: miękka
 

 Kup tą książkę


 

Rozdział 1

Nikogo nie nazywaj szczęśliwym przed śmiercią, bo człowieka poznaje się dopiero w ostatniej chwili.
(Syr 11,28 [1])

Bądź mężczyzną, który skupia się na ostatecznym celu


Umrzesz!
Fajny początek książki, prawda? Wiem, wiem, ale chcę, żeby to do ciebie dotarło: Umrzesz! To najprawdziwsza z prawd. Właśnie to czyni nas wszystkich równymi. Bez względu na to, jak bogaci, sławni czy potężni jesteśmy, wszyscy prędzej czy później kopniemy w kalendarz. Czyż to nie pokrzepiająca myśl?

Możesz powiedzieć: "W porządku, i co z tego?". Otóż kiedy uda nam się już zaakceptować tę podstawową rzeczywistość, musimy się upewnić, że cokolwiek robimy, mamy w głowie tę ostateczną perspektywę. W Księdze Syracha Bóg mówi: Nikogo nie nazywaj szczęśliwym przed śmiercią, bo człowieka poznaje się dopiero w ostatniej chwili (Syr 11,28). Historia pełna jest przykładów ludzi, którzy zaczęli dobrze, a skończyli marnie. Musimy zrobić, co w naszej mocy, by nie dołączyć do tego grona! Jeśli pamiętamy o kresie naszego życia, możemy zacząć zastanawiać się na tym, co jest najważniejsze: Czego dokonam w czasie mojego krótkiego pobytu na ziemi? Co ludzie mają o mnie powiedzieć, gdy już wyzionę ducha? Czy moje życie warte było przeżycia? Czy będę osobą, która zmieniła świat? Czy będę kimś, kto dał więcej niż wziął, czy odwrotnie? Czy ktoś powie o mnie: "Uwielbiałem przebywać w jego towarzystwie; to był prawdziwy facet, który poświęcił swoje życie innym"? Czy raczej powie: "To był jeden z najbardziej żałosnych gości, jakich miałem pecha spotkać w moim życiu"? Co powiedzą o tobie inni ludzie?
Niedawno odszedł mój przyjaciel. Miał siedemdziesiąt lat i był dostojnikiem Kościoła katolickiego. To był wielki człowiek, i do tego naprawdę dobry, ale miał też nader wybuchowe usposobienie. W kazaniu w czasie Mszy pogrzebowej biskup powiedział: "Wielebny był człowiekiem O szlachetnym sercu i służył ludziom całym swym sercem - czasem z uśmiechem, a czasem z rykiem". Ten człowiek nie był doskonały, ale na co dzień poświęcał swoje życie innym; to wystarczyło, by zapadł wszystkim w pamięci jako mąż Boży.

A co powiedzą o tobie na twoim pogrzebie?

Usiądź i zastanów się nad swoim ostatnim tchnieniem. Nie żałuj na to czasu! Co chciałbyś usłyszeć na własny temat od swojej żony? A twoje dzieci - co mają powiedzieć o tacie? Jakie świadectwo mają ci wystawić ludzie, z którymi pracujesz, albo ci, których dopiero co spotkałeś? Dobrze przemyśl i przemódl tę sprawę! Zapisz, co chciałbyś usłyszeć od innych ludzi na swój temat, kiedy już nie będzie cię wśród żywych, a następnie uczyń to swoim celem. Powiedz: "Oto co pragnę po sobie zostawić", i zacznij żyć, mając przed oczami ten ostateczny cel. W ten sposób doprowadzisz do tego, że, gdy nadejdzie dzień twojej śmierci, ludzie, którzy cię znali, powiedzą to, co chciałeś od nich usłyszeć.

Ja sam sporo o tym rozmyślałem. Jako dzieciak nie miałem wiele wspólnego z religią. Moi rodzice należeli do klasy średniej; wychowywałem się w typowej rodzinie mundurowej w Pittsburghu w stanie Pensylwania. Ojciec był oficerem miejscowej policji; później również matka została oficerem policji. Niektórzy myśleli, że pójdę w ich ślady. I sądzę, że w pewnym sensie poszedłem...

Moja mama była z domu katoliczką, ale nie chodziła zbyt często do kościoła. Uważała, że Kościół trzyma ludzi z dala od Boga. Mówiła: "Och, to straszne! Jak tylko zrobisz coś złego albo masz nieudane małżeństwo, nie możesz iść do kościoła". Matka miała wprawdzie dość oryginalne poglądy, ale to ojciec wypracował najciekawszą wizję teologiczną. Mój drogi tatuś wierzył mianowicie w Boga Starego Testamentu - tego, który dał nam Dziesięć Przykazań. Wierzył również, że Jezus Chrystus był Synem Bożym, ale - w jego przekonaniu - tenże Jezus nagiął zasady trochę za bardzo wtedy, gdy oznajmił: Słyszeliście, że powiedziano: "Oko za oko, ząb za ząb". A Ja wam powiadam: "Nie zwalczajcie [zła] złem!" [...] Kochajcie waszych wrogów i módlcie się za prześladowców" (Mt 5,38.39.44). Właśnie dlatego Bóg Ojciec wkurzył się na Niego i doprowadził do Jego śmierci. Interesująca teologia, prawda? To dopiero początek opowieści o mojej rodzinie. Wszyscy pochodzimy z rodzin, które w pewnym sensie są dysfunkcyjne. Więcej na ten temat w następnym rozdziale.

Gdy dorastałem, religia nie pełniła znaczącej roli w naszym życiu rodzinnym. Jednak wywarła ona na mnie jakiś wpływ przez to, że rodzice posłali mnie do szkoły katolickiej. Nie byłem strasznym nastolatkiem, ale piłem tak jak inni. Nigdy natomiast nie sięgnąłem po nielegalne prochy, ponieważ pewnego dnia mój mundurowy ojciec zagroził mi: "Jeśli nakryję cię na piciu, dostaniesz karę, ale zrozumiem. Jeśli jednak kiedykolwiek nakryję cię na braniu narkotyków, zabiję cię!". Uwierzyłem mu! Właśnie dlatego aż po dziś dzień – a ojciec nie żyje już od dawna – nigdy nie spróbowałem żadnych narkotyków. Nadal myślę, że mógłby wrócić i spełnić swoją groźbę. Poza tym jednak próbowałem wszystkiego.

Bytem nieznośnym synem gliniarza. A w tamtych czasach dzieci gliniarzy poczynały sobie bardziej niż inne, gdyż z tatą w policji można było się wywinąć dosłownie ze wszystkiego. Moi kumple – wszyscy bez wyjątku – zaliczyli areszt; ja nigdy nie trafiłem za kratki. Powód? Rodzice pracujący w policji.

Chodziłem na randki, miałem naprawdę świetne dziewczyny i robiłem wszystko, co robią nastolatki. Myślałem, że zostanę projektantem albo oficerem policji, albo że będę robił cokolwiek innego, co sprawia mi przyjemność. Myślałem, że się ożenię i będę miał dziesięcioro dzieci – tak, dziesięcioro: dziewięciu chłopców i jedną śliczną dziewczynkę! Po prostu zajmowałem się swoimi sprawami, sądząc, że życie jest, jakie jest, i trzeba z niego wyciągnąć, ile się da.

Wszystko zmieniło się pewnego dnia w czasie lekcji angielskiego, gdy byłem w pierwszej klasie liceum. Czytaliśmy trzyaktową sztukę Thorntona Wildera, zatytułowaną Nasze miasto. To całkiem prosta sztuka, ale wywarła ona wtedy nie lada wpływ na moje nastoletnie życie. Pod koniec sztuki jedna z głównych postaci, Emily Webb, umiera. Będąc już na cmentarzu, pyta innych umarłych, czy mogłaby wrócić i przeżyć jeszcze raz jeden dzień swojego życia; choć początkowo się ociąga, w końcu decyduje się to zrobić. Emily postanawia powrócić do dnia swoich dwunastych urodzin. Tutaj uświadamia sobie, jak szybko biegnie czas i jak wiele spraw uważamy za oczywiste, choć wcale takie nie są.

Sztuka ma zachęcić ludzi, aby żyli pełnią życia i nie przegapili małych rzeczy, które ich spotykają. Ale mnie jako siedemnastolatka uderzyło to, że pewnego dnia umrę. I to mnie piekielnie – dosłownie piekielnie – przeraziło. Siedząc w klasie, zacząłem trząść się i pocić. Pomyślałem: "O mój Boże, ja umrę, ja naprawdę umrę! Jakie znaczenie ma życie? Czy to wszystko w ogóle ma sens? Czy jest coś po śmierci?".
Śmierć jest czymś ostatecznym, co całkowicie pozbawia nas kontroli. Nawet jeśli popełnimy samobójstwo, nie możemy kontrolować tego, co stanie się po tym, jak umrzemy. Nikt z nas nie ma kontroli nad własnymi narodzinami i nikt z nas nie ma kontroli nad tym, co stanie się po śmierci.

Nie cierpię tego! Jako facet uwielbiam trzymać sprawy w swoich rękach! Kiedy wszystko kontroluję, mogę zdeterminować ostateczny wynik lub przynajmniej nań wpłynąć. Naprawdę to lubię!

Oto dlaczego nie jestem fanem latania. Co innego, gdybym sam trzymał ster samolotu, ale siedząc w kabinie pasażerskiej, jestem zmuszony zaufać drugiemu. Nienawidzę tego uczucia! Oto jestem – trzydzieści pięć tysięcy stóp nad ziemią – zdany na kogoś, kto ma całkowitą kontrolę nad moim życiem!
Tym właśnie jest śmierć, nieprawdaż? Bez zgody Boga nie moglibyśmy nawet zaczerpnąć kolejnego łyku powietrza – takie są fakty W czasie, gdy czytasz tę książkę, nad miejscem, w którym przebywasz, może właśnie przelatywać samolot. Wyobraź sobie, że nagle słyszysz: "prum... prum... prum... BUM!" - samolot rozbija się o twój dom. Nie żyjesz, tak szybko! Nie masz kontroli nawet nad swoją najbliższą przyszłością – oto jak bardzo jesteś zależny!

Gdy tak tam siedziałem porażony świadomością, że umrę, do głowy przyszła mi kolejna myśl: "Boże, ja w nic nie wierzę." Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że pięćdziesiąt lat temu nie istniałem. Pewnie dla części z was to oczywiste, ale dla mnie było to coś zupełnie nowego. Trudno było mi sobie wyobrazić, że Świat mógł istnieć, zanim ja istniałem! Nie dość, że istniał, to jeszcze całkiem nieźle sobie beze mnie radził. Co więcej, za sto lat też będzie się kręcił jakby nigdy nic, choć mnie już nie będzie. W nic nie wierząc, na poczekaniu wymyśliłem sobie, że nim się urodziłem, tkwiłem w odmętach niepamięci, a po śmierci z powrotem obrócę się w nicość. To wszystko. Świat istniał miliony lat przede mną i będzie istniał po mnie. To jednak nie wystarczało.

[1.] Cytaty z Pisma Świętego podawane za Biblią Poznańską

 

Kup tą książkę


 



Pełna wersja katolik.pl